magazyn Świat Nei Jia
NR 48 (GRUDZIEŃ 2011)

Kino i literatura

W KRAINIE UMARŁYCH CZŁOWIEK CIERPI
Joanna Molenda-Żakowicz

- Co w takim razie mamy zrobić, jeśli któregoś z nas ukąsi śmiertelnie jadowity wąż?
Popatrzył na mnie, jakbym był całkiem głupi, po czym odpowiedział
- A jak Ci się wydaje? Umrzeć, oczywiście. To właśnie znaczy "śmiertelny".

 
Douglas Adams i Mark Cawardine "Ostatnia okazja, by ujrzeć" (1998)

Czy istnieją miejsca całkowicie odcięte boskiego miłosierdzia? Czy od grzechów śmiertelnych na prawdę się umiera, a jeśli tak, to które z nich są faktycznie śmiertelne? Którędy wychodzi się z piekła? Kto szuka odpowiedzi na takie pytania, powinien obejrzeć "Duo luo tian shi" ("Upadłe anioły", 1995), piątą z kolei produkcję słynnego chińskiego scenarzysty i reżysera Kar Wai Wonga, która, jak większość filmów tego twórcy, nie pozwala widzowi przejść obok siebie obojętnie.

Kar Wai Wong umieszcza bohaterów swojego dzieła w świecie spowitym wiecznym mrokiem. Blask słoneczny nie ma tam wstępu, a jedyne co rozświetla ciemności to rozlewające się po pustych ulicach chłodne smugi sklepowych neonów i drażniące światła żarówek sączące się przez plastikowe zasłony i prześwitujące przez brudne szyby barów. Łatwo się w takich miejscach zgubić, łatwo się ukryć, ale trudno cokolwiek znaleźć. Płatny zabójca Wong Chi-Minga (Leon Lai), jego agentka (Michelle Reis), utrzymujący się z wymuszeń He Zhiwu (Takeshi Kaneshiro) i wiecznie imprezująca ale nie mogąca znaleźć swojego szczęścia Baby (Karen Mok) wydają się czuć tam doskonale. Nocami unikają policji, omijają wścibskich znajomych i zatrzaskują drzwi przed wściekłymi porzuconymi narzeczonymi, lecz poza tym nie mają żadnych zmartwień i żadnych zobowiązań. Mogą leniuchować całymi dniami, objadać się, opijać, do woli korzystać z wszelkich możliwych przyjemności, oddawać hazardowi i pozwalać sobie praktycznie na wszystko. Ten luz nie daje im jednak szczęścia. Niby mają wszystko, ale nic ich nie cieszy. Ciągle powtarzane zabawy nudzą i męczą, conocne zajęcia, tzw. "praca", staje się nie do zniesienia, a samotność, którą z początku daje się zagłuszyć głośną muzyką, zalać alkoholem i zagubić w rytmie życia nastawionego na zaspokajanie wszelkich zachcianek, w końcu przeobraża się w najdotkliwsze cierpienie, mękę, na którą wszyscy oni wydają się być skazani.

Kar Wai Wong nie poprzestaje na sportretowaniu życia aniołów świata występku i banalnemu stwierdzeniu, że do szczęścia trzeba czegoś więcej niż posiadanie pieniędzy, poczucie władzy, przekonanie o własnych zaletach i wykorzystywanie tego do spełniania swoich zachcianek. Nie jest to kolejny film, czy kolejna refleksja o nieszczęśliwych, zagubionych ludziach, ilustrowana zbiorem luźno powiązanych scen, nie tworzących całościowego obrazu. Kar Wai Wong, starannie wybiera bohaterów i sceny z ich życia tak, by skonfrontować bierność i wyrzeczenie się uczuć z aktywnością i pragnieniem miłości i pokazać, że pierwsza z tych dróg prowadzi do do śmierci i potępienia, a druga, do wyjścia z Inferno i zbawienia.

Oba skrajne stany: bierność i aktywność, otwarcie i zamknięcie, yin i yang, reprezentowane są przez mężczyzn, pośrednie - przez kobiety. Na pasywnym biegunie yin stoi Wong Chi-Ming. Choć "zawód" wymaga od niego szybkiego i sprawnego pociągania za cyngiel, na tym jego aktywność się kończy. Sam wielokrotnie podkreśla, że najważniejsze dla niego jest, by inni aranżowali jego życie i przedkładali zlecenia, nie oczekując od niego żadnej inwencji. Gdy "nie pracuje", widzimy go leżącego bezwładnie na łóżku lub zwisającego nad barem. Jego serce jest puste; można nawet powiedzieć, że sam pilnuje, aby takie było, "bo partnerzy nie powinni się wiązać". Nie interesuje go nawet seks, a gdy już się przydarza, to w okolicznościach, w których nie udało mu się tego uniknąć, i na następny raz "się poprawi". Nie tylko sam nie kształtuje swojego życia, ale odwraca się od wszystkich, którzy ofiarowują mu pomoc doprowadzeniu do przemiany, której potrzebę zaczyna w pewnym momencie odczuwać. Całkiem, jakby obawiał się bezinteresownej życzliwości, pomocy i tego, co może się z tym wiązać. Jest jak obłok na niebie, którego drogę i postać kształtuje wiatr, i kończy jak obłok - rozwiany nagłym podmuchem, nie pozostawiając po sobie ani śladu ani wspomnienia.

Co innego He Zhiwu, który aż kipi od pomysłów. Musi sobie w życiu radzić, a nie jest mu łatwo. W dzieciństwie najadł się ananasów z przeterminowanej puszki przez co stracił głos i od tego czasu kontaktowanie się z ludźmi jest dla niego trudne, jednak to właśnie on jest najbardziej rozgadaną, zdecydowaną i otwartą osobą w całym filmie. Wie, jaki ma cel i dąży ku niemu tak, jak potrafi, a do tego jest tak wrażliwy na cudze cierpienie (w którego powstaniu czasem sam bierze udział...) i tak emocjonalny, że gdy się zakochuje, jego kruczoczarne włosy z wrażenia przebarwiają się na blond! Nic dziwnego, że to właśnie on odnajduje drogę do światła - ostatnia scena "Duo luo tian shi" jest pierwszą, w której widzimy świt, obietnicę poranka, oraz że jest to droga, którą się odnajduje podążając za głosem swojego serca.

Na to symboliczne wyjście z piekła "załapuje się" również agentka Wong Chi-Minga. Ona też szuka miłości, niestety, w złym miejscu. Jak wszyscy pozostali, czuje, że musi zmienić swoje życie i przede wszystkim wypełnić je uczuciem, ale pomimo jej wysiłków pragnienia te trafiają w pustkę. Woli jednak cierpieć, trwając przy swoich marzeniach, niż zamknąć serce na miłość. Inaczej niż Baby, która walczy o swoje pragnienia tylko przez chwilę, a gdy nie może ich zrealizować, rezygnuje i znika w ciemnościach.

Kar Wai Wong w bardzo interesujący sposób przedstawia także związek między cierpieniem, śmiercią i milczeniem. Pokazuje, że można milczeć "pozytywnie" i "negatywnie", porównując ojca He Zhiwu z Wong Chi-Mingiem. Pierwszy milczy, bo cierpi z powodu utraty swojej jedynej miłości. Gdy trzeba, to się odzywa, wciąż pracuje, wychowuje syna, ale widać, że jego życie skończyło się już dawno. Niemniej, nie było puste. Cierpi, bo tęskni, a tęskni, bo wciąż kocha kogoś, z kim nie może się za życia połączyć. Dlatego śmierć jest dla niego łaską, nie karą. Wong Chi-Ming milczy, bo jest jak dzwon bez serca - nic nie jest w stanie skłonić go do wydania głosu, bo jest w środku pusty. Jedyne co w nim cierpi, to dusza, z którą on nie chce mieć nic wspólnego. Dlatego życie zostaje mu odebrane jako dar, którego nie potrafi ani docenić, ani wykorzystać, bo "dusz obojętnych nie chce ani niebo, ani piekło."

"Duo luo tian shi" to poetycki i refleksyjny film, ilustrowany wspaniałą ścieżką dźwiękową autorstwa Shirley Kwan, Frankie Chana i Roel A. Garcíi. Już kilka pierwszych taktów wprowadza widza w transowy, odrealniony klimat świata upadłych aniołów, w którym pozostaje do ostatniej sceny. Gdy do tego dołożyć wspaniałe zdjęcia Christophera Doyle'a, dzięki którym oglądamy ten świat oczami kolejnych postaci, otrzymujemy prawdziwe dzieło sztuki. Jest to przy tym obraz o bardzo optymistycznej wymowie. Nie tylko potwierdza znaną od wieków prawdę, że szczęście można znaleźć tylko podążając za głosem serca. Przekonuje też, że ci, którzy nie odwracają się od miłości, mogą liczyć na zbawienie nawet jeśli popełnili wszystkie grzechy świata i że "miłość jest pierwszą wśród nieśmiertelnych rzeczy".

Dlatego, spośród wszystkich grzechów, tylko zamknięcie serca na miłość jest tym, po którego popełnieniu należy umrzeć. To właśnie znaczy "śmiertelny".

Powrót do spisu treści


Strona została przygotowana przez Tomasza Grycana.

Wszelkie pytania i uwagi dotyczące serwisu "Neijia" proszę przesyłać na adres:

Uwaga! Zanim wyślesz e-mail, przeczytaj dokładnie F.A.Q.

Powrót do strony głównej.