magazyn Świat Nei Jia
NR 45 (WRZESIEŃ 2009)

Taijiquan

TAIJI I BÓG KARATE

Autor nieznany
Tłumaczenie: Olgierd Woźniak

Materiał udostępniony 15.09.2009 r. przez Warszawską Szkołę Tai Chi - "YMAA Warszawa"

Niewiele osób wie, że legendarny twórca karate Kyokushin, Mistrz Oyama, przyznawał się do poniesienia w całym swoim życiu karateki tylko jednej porażki. Oyama był znany jako boska ręka, bóg karate. Odcinał gołymi rękami szyjki od butelek, rozbijał palcami kamienie, jednym uderzeniem potrafił powalić byka. Pokonał setki uznanych mistrzów z Japonii i z całego świata, w tym zawodowych fighterów, bokserów i zapaśników. Jednak w swojej biografii ten niezwyciężony karateka pisze, że nie potrafił pokonać pewnego staruszka, choć wyglądał on na kruchego i słabego. Staruszek ten ćwiczył sztukę znaną jako "Taiji quan".

Jak pisze Oyama, po pokonaniu w Tajlandii słynnego mistrza boksu tajskiego, znanego szeroko jako "Czarna Kobra", postanowił wybrać się w dalszą podróż, tym razem do Hongkongu, aby tam poznać osobiście niejakiego pana Chena, o którym mówiono, że jest wielkim mistrzem taiji. Oyama wiedział doskonale, że to właśnie chińskie sztuki walki są pierwowzorem karate, dlatego traktował tę podróż jako swego rodzaju wędrówkę do źródeł. Jednak początkowo pan Chen wywarł na nim fatalne wrażenie. Był to kruchy, starszy pan, który wydawał się pasować bardziej do domu spokojnej starości, niż do demonstrowania sztuk walki. Po wymianie zwyczajowych grzeczności mistrz Oyama zaczął więc zbierać się do wyjścia, nie widząc w gospodarzu godnego partnera do głębszych studiów. Bardzo się zatem zdziwił, gdy nagle pan Chen przejął inicjatywę i zaproponował Oyamie sparing. Widząc w oczach wielkiego karateki powątpiewanie, staruszek zapytał:

Czyż nie po to przyjechałeś, żeby zobaczyć na własne oczy, czym jest taiji? Oto Twoja szansa.

Słysząc te słowa Oyama postanowił dać staruszkowi możliwość pokazania, co potrafi, choć nie bardzo wierzył, by walka miała trwać dłużej niż kilkanaście sekund. Jakże się mylił!

To, co nastąpiło później, przypominało legendarną walkę żurawia i węża. Chen z łatwością neutralizował ataki karateki, wszystkie jego ruchy wydawały się idealnie zaokrąglone i bardzo giętkie, a jednocześnie miały niebywałą jak na człowieka w tym wieku siłę. Jedyne, co pozostawało Oyamie, to rozpaczliwe uniki. W końcu, nie widząc u staruszka śladów jakiegokolwiek zmęczenia i wyczerpawszy już cały swój repertuar technik, Oyama musiał się poddać i przyznać, że nie jest w stanie pokonać starszego pana. Chen zaczął się śmiać i podziękował karatece za dobry trening, zapraszając go jednocześnie, aby zechciał zostać jeszcze kilka dni. Oyama poprosił jednak, aby zostawiono go na trochę samego, tak aby spokojnie mógł przemyśleć swoją porażkę. Jakiś czas później jeden z uczniów Chena przyszedł, aby zaprosić gościa na herbatę. Po policzkach Oyamy spływały łzy. Uczeń zdziwił się bardzo, na co Oyama miał powiedzieć:

To nie są łzy z powodu porażki, to są łzy radości. Radości, że moje karate nadal ma tak ogromne perspektywy rozwoju. Te perspektywy ujrzałem dzisiaj właśnie dzięki chińskiej sztuce Taiji.

Oyama przez jakiś czas pozostał w gościnie u Chena, ucząc się od niego zasad taiji. Dzięki swojemu geniuszowi zdołał je szybko opanować i na koniec pobytu był w stanie pokonać najbardziej zaawansowanych uczniów Chena. Od tamtej pory jego karate miało w sobie pewien posmak taiji, przynajmniej jeśli chodzi o sposób wykonywania technik. Jednak po śmierci Oyamy w 1994 r. ten kierunek w rozwoju karate Kyokushin został całkowicie zarzucony. Spośród wszystkich uczniów Oyamy, zasady Taiji w największym stopniu zdołał opanować Ashihara, jeden z jego najzdolniejszych spadkobierców. Jednak z powodu pewnych nieporozumień opuścił on w 1980 r. Kyokushin i stworzył swoją własną szkołę - "Fighting Karate". Ashihara umarł dwa lata wcześniej niż jego nauczyciel. Jedyną osobą, która nadal stosuje dziś w karate zasady taiji jest Ninomiya, który zresztą również musiał w pewnym momencie opuścić Kyokushin. Nazwał on swój styl "Enshin Karate", czyli środek Koła. Ta odmiana jest jednak bardziej znana pod nazwą "Sabaki". Ninomiya był uczniem zarówno Oyamy, jak i Ashihary. Obecnie naucza w USA, gdzie regularnie organizuje turnieje Sabaki.

Jeden ze znanych mistrzów karate Shotokan, obecnie już nieżyjący, powiedział kiedyś do swojego ucznia:

Taiji to potężna sztuka, ale to sztuka dla nadludzi. Dla nas, zwykłych śmiertelników, zdecydowanie lepiej jest pozostać przy karate.

Słowa te zostały wypowiedziane po tym, jak pewien mistrz taiji zaczął uderzać, wydawać by się mogło dość lekko, w filary drewnianego budynku, w którym przebywali obaj karatecy, a oni doświadczyli drżenia na wszystkich kondygnacjach.

Ale wróćmy do taiji. Na pewno wszyscy słyszeliśmy legendy o mistrzach taiji wygrywających bez wysiłku walki z przedstawicielami innych stylów, lub dokonujących niesamowitych czynów przy użyciu energii qi. Ile z tego jest prawdą? Trudno powiedzieć. Sztuka taiji jest wielkim paradoksem. Nie powinno to jednak dziwić, skoro jej mitycznym twórcą był ponoć Nieśmiertelny Taoista, niejaki Zhang Sanfeng. Bez względu na to, czy te podania są prawdziwe, czy nie, miliony ludzi na całym świecie ćwiczą tę sztukę, a liczba tak zwanych mistrzów idzie zapewne w tysiące. Ile zatem osób, spośród tych milionów, reprezentuje poziom zbliżony do pana Chena? Może jedna na 10 tys. Pozostałych 9999 prawdopodobnie nie byłoby w stanie użyć taiji nawet w sytuacji zagrożenia życia. Stąd chińskie powiedzenie:

Jeśli ćwiczysz taiji, to nie wychodź z domu przez co najmniej 10 lat.

Mój mistrz stylu Baji, Liu Yunqiao, zwykł mawiać, że w baji albo jesteś generałem, albo nikim. Ta prawda, moim zdaniem, jeszcze bardziej odnosi się do taiji. Nie chcę przez to powiedzieć, że taiji jest nieskuteczne, ale że jest to sztuka tak głęboka, że tylko nieliczni są w stanie ją zgłębić i skutecznie zastosować w walce. Zresztą, prawdziwe taiji jest dziś na wymarciu. W porównaniu z boksem tajskim, karate, czy nawet sandą, gdzie w dość krótkim czasie 8 na 10 ćwiczących nabywa praktyczną umiejętność walki, taiji może się wydawać anachronizmem, przynajmiej w kategoriach sztuki walki. Czytelnik może w tym miejscu się ze mną nie zgodzić, ale wtedy musi sobie zadać pytanie: Po co ja właściwie ćwiczę taiji? Jeśli dla zastosowań praktycznych, to nasuwa się kolejne pytanie: Czy jestem "nadczłowiekiem"? Jeśli tak, to pozostaje tylko życzyć powodzenia na dalszej ścieżce, lecz jeśli nie, to może rozsądniej byłoby po prostu zaprzestać tego i zająć się czymś, co byłoby łatwiejsze i prostsze, a równocześnie nadal prowadziłoby do prawd skrywanych przez chińskie sztuki walki.

Powrót do spisu treści


Strona została przygotowana przez Tomasza Grycana.

Wszelkie pytania i uwagi dotyczące serwisu "Neijia" proszę przesyłać na adres:

Uwaga! Zanim wyślesz e-mail, przeczytaj dokładnie F.A.Q.

Powrót do strony głównej.