magazyn Świat Nei Jia
NR 30 (CZERWIEC 2003)

Spis treści:

Powrót do strony głównej


WSTĘP

"Wojownicy wykuwają swoje ciało w ogniu własnej woli dzień po dniu".
Nie jest to łatwe zadanie. Każdy uprawiający sztuki walki musi zmagać się z wieloma problemami. Pokonywać niezmiennie słabości własnego ciała i umysłu. Przezwyciężać kryzysowe chwile.
Droga kobiet na tym polu jest znacznie trudniejsza niż mężczyzn. Dodatkowo muszą walczyć z otoczeniem o takie samo prawo do uprawiania sztuk walki, tłumaczyć innym i sobie, że to co robią jest czymś całkiem normalnym i ma sens.
Wielokrotnie widziałem, jak dziewczyny odchodzą z sal treningowych, nie wytrzymując tego nacisku. Nauczyciele bardzo często nie zdają sobie sprawy z ich problemów, nie bardzo wiedzą jak "radzić" sobie z kobietami. A one nie mając wsparcia u trenerów, poddają się presji rodziny lub znajomych i jedna po drugiej "znikają".
Panie zajmujące się taijiquan (tai chi chuna), mają znacznie łatwiej. Są inaczej postrzegane przez otoczenie, bo jest to tzw. "miękka sztuka". Ćwiczące karate lub boks są już całkiem inaczej traktowane. Skąd biorą się te różnice i jak pokonywać te stereotypy? Wiele razy namawiałem koleżanki, ćwiczące różne sztuki walki, aby napisały coś o swoich przeżyciach, podzieliły się swoimi problemami i refleksjami. Zawsze odmawiały, zasłaniając się różnymi błahymi powodami. Znamienne jest to, że mężczyzna uprawiający sztuki walki, poproszony o wywiad, zawsze się zgadza, jest to dla niego pewna nobilitacja w środowisku. Kobiety natomiast zawsze odmawiają, ukrywają przed światem, że coś ćwiczą.
Od dłuższego czasu drążę ten temat i chyba powoli zaczyna przynosić to jakiś efekt. W tym numerze pojawiają się pierwsze teksty. Mam nadzieję, że będzie to mały "kamyczek", który wywoła większą "lawinę". Może inne wojowniczki przełamią się i zabiorą głos w tej sprawie. Zapraszam do przysyłania artykułów, mój magazyn jest dla Was otwarty.

Tomasz Grycan

P.S.
Ten numer magazynu ukazał się z opóźnieniem, z powodu nieustających awarii mojego komputera. Nieuczciwy sklep sprzedał mi uszkodzoną maszynę. W przeciągu ostatnich miesięcy prawie każdy z jego elementów objawiał jakąś wadę ukrytą i uniemożliwiał pracę na nim. Często traciłem swoje dane. Jeżeli ktoś wysłał do mnie jakiś e-mail i nie otrzymał na niego odpowiedzi, to prawdopodobnie trafił na szczytowy moment kolejnego chaosu. Proszę przesłać mi go jeszcze raz. Ponieważ moje problemy z komputerem ciągle trwają, ta sytuacja może się niestety jeszcze przeciągnąć. Jest to niezależne ode mnie.
Publikacja tego wydania w internecie przedłużała się także z tego powodu, że wielu autorów tekstów korzystając z przesunięcia terminu, przysyłała mi nowe poprawione wersje swoich artykułów, a przez to wielokrotnie musiałem zaczynać prace od początku.

P.S.2
Jeszcze raz przypominam, że nie rozsyłam żadnych materiałów (książek, kaset wideo, płyt CD, opisów form, itp.) poświęconych sztukom walki. Wszystko co mam dla Was do zaoferowania, znajduje się tylko w tym internetowym serwisie. Nie przysyłajcie mi więc listów z prośbami o tego typu rzeczy. Jeżeli coś jest Wam potrzebne, skorzystajcie z "Kącika Wzajemnej Pomocy".

Powrót do spisu treści


ChenTaijiquan

KILKA SŁÓW NA TEMAT ŹRÓDEŁ CHEN TAIJIQUAN
Konrad Dynarowicz

kdynarowicz@linart.pl

Poniższy artykuł stanowi próbę trochę innego spojrzenia na historię rozwoju Chen Taijiquan.

W jednym z artykułów napisałem jako podsumowanie: "istnienie podobieństw myśli pomiędzy "Sztuką wojny" Sun Zi czy dziełami innych chińskich strategów z zasadami pchających dłoni taijiquan oznacza istnienie przekazywanej i twórczo rozwijanej z pokolenia na pokolenie przez setki lat tej samej matrycy kulturowej"(1). Jeśli sięgniemy do dzieła skompilowanego w okresie dynastii Han (206 r.p.n.e. - 221 r.n.e.) pt. "Kroniki Państw Dynastii Wu i Yueh" ("Wu Yueh Chun Chiu") będziemy mogli przeczytać następujące słowa wojowniczki noszącej imię Yueh Nu: "Kiedy ćwiczymy sztukę walki wręcz skupiamy swojego ducha na wnętrzu a na zewnątrz sprawiamy wrażenie rozluźnienia... . Kiedy przyjmujesz różne postawy regulujesz swoją chi, poruszając się zawsze żwawo"(2).

Kiedy zaczniemy wertować "Prawdziwą księgę południowego kwiatu" Chuang Tzu - podstawowe dzieło klasyki taoistycznej, natrafiamy na rozdział zatytułowany "O szermierce" a w nim czytamy: "Sztuka szermierki polega natym by stworzyć u przeciwnika wrażenie bezbronności i zachęcić go do rozpoczęcia ataku. Wykonuję ruch dopiero gdy on to uczyni, ale mój miecz trafia pierwszy"(2). Teraz pozwolę sobie zacytować myśli z "Sun Zi Bing Fa": "atakuj kiedy nie jest na to przygotowany, pojawiaj się tam, gdzie on się tego nie spodziewa", następnie z "Ta Shou Yao Yen" Wu Yuxianga (twórcy stylu Wu Taijiquan): "Jeśli przeciwnik się nie porusza, ja też się nie poruszam; jeśli przeciwnik wykona choćby niewielki ruch, uderzam pierwszy"(2).

Czy członkowie rodziny Chen posiadali wiedzę na temat qigong i sztuki walki przed Chen Wangtingiem ? Warto tu wspomnieć o Chen Bu, pierwszym z rodziny, który przeniósł się do obecnej wioski Chenjiagou w prowincji Henan. W "Chen Shi Taijiquan Gu Jin" można znaleźć wzmiankę, że Chen Bu posiadał umiejętności w "Nei Gong Quan Shu" (Wewnętrznej Sztuce Walki) i że ta sztuka walki była przekazywana w sekrecie w obrębie rodziny aż do czasów Chen Wangtinga.

W "Chen Shi Taijiquan Huizong" Chen Jifu (Ziming) można przeczytać, iż Chen Bu mówił: "mędrcy stworzyli techniki "fu xing" (zatrzymywania prawdziwej energii a związane z duchowym i moralnym rozwojem), jako podstawę swojej praktyki; ja wykorzystałem "wu sheng" (rozwijanie silnej budowy ciała) najpierw, nie tylko po o by mieć mocne ciało, ale by móc kontynuować głębszą naukę i zaawansowane ćwiczenia"(3). Chen Wangting w swojej pieśni "O długim i krótkim wersie" pisze prawdopodobnie o książce "Tai Shuang Ting Wai Jing Yu Jing" Wei Huacun (251 - 334) z okresu wschodniej dynastii Jin albo o "Shang Qing Huang Ting Nei Jin Jing" napisanej w okresie dynastii południowych (5 - 6 stulecie n.e.). Obydwie książki uważane są za prace na temat technik qigong. Gu Liuxin w swojej książce "Paocui" pisze, że była to "Huang Ting Jing" napisana przez Wang Xizhu (331 - 379) żyjącego w czasach dynasti Jin(13).

Chcąc opisać Chen Taijiquan musimy wziąć pod uwagę zarówno aspekt ruchów fizycznych, energii wewnętrznej, zasad filozofii i taktyki walki tego stylu, jak i faktu istnienia wpływów nań innych sztuk walki.

Według prof. Douglasa Wile(2) na powstanie Taijiquan miało pośrednio trzech ludzi. Jeśli chodzi o jego postawy, formy, twierdzi on, że mają swoje źródło w "Klasyce Walki Wręcz" (Quan Jing) generała Qi Jiguanga (1528 - 1587). "Klasyka Walki Wręcz" stanowi jeden z rozdziałów pracy noszącej tytuł "Nowe Efektywne Metody Walki Wręcz" (Ji Xiao Xin Shu). Jeśli chodzi o filozofię i ideologię, mówi się, że ich źródeł należy poszukiwać w "Sztuce Wewnętrznej Szkoły" Wang Cheng-Nan a opisanej przez Huang Tsung-Hsi (ojca) i Huang Pai-Chia (syna) w "Epitafium dla Wang Cheng-Nana". Pisma Chang Nai-Chou miałyprzekazać wiele z języka oraz teorii klasyki Taijiquan. Teoretyczne pisma Changa wywodzące się z XVIII wieku oraz stworzona przez niego forma dwudziestu czterech znaków odnoszą się do nauczania i esencji Taijiquan.

Bez ruchów "Pojedyńczy Bicz", "Złoty Kogut Stojący na Jednej Nodze", "Uderzenie w Końską Szyję" etc. Taijiquan nie byłoby tym czym jest. A ruchy te wywodzą się z 32-ruchowej formy ręcznej generała Qi Jiguanga opisanej przez niego w "Klasyce Walki Wręcz". Forma ta stanowiła praktyczną i syntetyczną esencję szesnastu stylów walki. Wśród nich był również "Styl Walki na Bliski Dystans Wełnianego Changa". Qi pisał o nim: "poprzez miękkość ruchów wyraża siebie w unikach i skrętach"(2). Pisał także, iż: "jedna postawa następuje po drugiej w odpowiednim porządku"(2).

Powróćmy raz jeszcze do generała Qi. Około 50 kilometrów od Chenjiagou (kolebki stylu Chen Taijiquan znajduje się Klasztor Shaolin (Klasztor Małego Lasu). T.Dufesne i J.Nguyen(4) wysuwają hipotezę, że Taijiquan i Shaolin byli bardzo bliskimi kuzynami, nie tylko ze względu na ich bliskość geograficzną(5). Piszą oni, iż ich teorie, techniki i formy wykazują czasami uderzające podobieństwa. Po drugie Shaolin i Taijiquan zawdzięczają wiele stylowi generała Qi Jiguanga. Po trzecie, pewne techniki istnieją lub istniały w obu systemach ale nie było ich w systemie generała Qi(4).

O powiązaniach Shaolinquan i Taijiquan może według nich(4) świadczyć również obecność imion Jingang i Weituo(6) w formach Chen Taijiquan. Jingang w nazwie drugiego ruchu Laojia Yilu (Pierwszej Formy Starego Stylu), Weituo w 47 ruchu Taiji Jian (Miecza Taiji). Matsuka Takashu pisze(4), że forma Hongquan (znana ze stylu shaolinquan) była w dawnych czasach czwartą formą stylu Chen Taijiquan, co potwierdzają zapiski rodziny Chen(7). W formach z kijem w obydwu stylach cztery ruchy mają takie same nazwy(4). I na koniec rzecz dość niesamowita i sądzę, że wymagająca dlatego weryfikacji - w wydanej w 1984 roku książce "Shaolin Wushu" prezentowana jest forma z Shaolin, która posiada taką samą kolejność i nazwy ruchów jak forma stylu Chen Taijiquan(4).

System Shaolinquan skorzystał również z technik stylu generała Yu Dayou (Yu Ta-Yu). Wiadomo, że Yu uczył sztuki walki mnichów z Shaolin(4). Niewątpliwie Yu Dayou i Qi Jiguang wymieniali między sobą doświadczenia dotyczące technik walki. Yu uczył także Qi sztuki walki kijem, którą wykorzystał dokonując syntezy własnego stylu(2). Jest więc możliwe, że obydwaj ćwiczyli style podobne do siebie. Dufresne i Nguyen zadają sobie pytanie, czy nie jest możliwe, że Taijiquan może wywodzić się pośrednio ze stylów generałów Yu i Qi poprzez styl Shaolinquan z okresu pomiędzy wiekiem 16-tym a 17-tym. Jest również możliwe, iż w trakcie swojego rozwoju Taijiquan ulegało i innym wpływom.


Przypisy:
1. Konrad Dynarowicz "Co mają wspólnego pchające dłonie Taijiquan ze "Sztuką Wojny" Sun Zi i ideami tradycyjnej chińskiej wojskowości". Świat Nei Jia Nr 30 (Czerwiec) 2003.
2. Douglas Wile "Tai-Chi Ancestors. The Making of an Internal Martial Art". Sweet Chi Press, NY 1999.
3. "The Best of "The Chen-Style Taijiquan Journal" 1993-1995, wyd. WCTAG.
4. www.spheral.com/alma/martial/texts/tjq-slq-e.html
5. Pisali o tym i inni autorzy, co można przeczytaćw "The Best of "The Chen-Style Taijiquan Journal" 1993-1999", wyd. WCTAG.
6. Weituo i Jingang są bóstwami ochronnymi, strażnikami buddyjskich świątyni.
7. www.chinafrominside.com, artykuł Jarka Szymańskiego "Brief Analysis of Chen Family Boxing Manuals" (polskie tłumaczenie tego artykułu dokonane przez autora można znaleźć na stronie stowarzyszenia WCTAP: www.chentaiji.pl

Powrót do spisu treści


Chen Taijiquan

V WIZYTA WIELKIEGO MISTRZA CHEN XIAOWANGA W POLSCE
Kinga Wąchal

chentaiji@qba.krakow.pl

W dniach 3 - 5 maja 2003 roku odbyło się we Wrocławiu seminarium z Wielkim Mistrzem Chen Xiaowangiem. Gdy wczesnym rankiem 3 maja W.M.Chen Xaiowang pojawił się wreszcie przed drzwiami Wrocławskiego Ośrodka Sportowego twarze wszystkich uczestników seminarium rozjaśniły się a Mistrza przywitało mnóstwo przyjaznych uśmiechów i gromkie oklaski. Dlaczego nareszcie? Nieszczęśliwy zbieg okoliczności (jak to czasem bywa w podróży) a w związku z nim kłopoty z polską wizą dla W.M.Chen Xiaowanga spowodowały bowiem opóźnienie jego przylotu o 2 dni. Wstępny program seminarium przewidywał bowiem pierwsze dwa dni na poprawę formy yilu laojia, następne dwa dni na naukę i poprawę 23 - ruchowej formy z szablą natomiast ostatni dzień (5 maja) przeznaczony był na poprawę formy 19 - to ruchowej i ćwiczeń chansijing (rozwijania jedwabnego kokonu). W związku jednak ze wspomnianymi wyżej kłopotami program został skrócony do 3 dni które objęły 1 dzień na poprawę yilu laojia, 1 na formę z szablą, 1 na formę 19 - to ruchową i chansijing. Uczestnicy seminarium nie byli zachwyceni takim obrotem sprawy lecz jednocześnie zodowoleni, że seminarium choć skrócone to w ogóle się odbędzie.

Chen Xiaowang
W.M. Chen Xiaowang
koryguje Marka Balińskiego

W.M.Chen Xiaowang ponownie zachwycił nas swoim spokojem ducha oraz niesamowitą osobowością, która umożliwia mu tak wspaniały kontakt z uczniami. Mimo że byliśmy trochę zmęczeni z powodu zwiększenia (w zaistniałej sytuacji było to rzeczą oczywistą) ilości godzin codziennego treningu to jednak wszyscy byliśmy zachwyceni klarownością przekazu Mistrza i tym jak wiele można nauczyć się w tak krótkim czasie. Na początku zawsze W.M. Chen Xiaowang parokrotnie i bardzo dokładnie pokazywał i objaśniał każdy fragment formy, następnie wszyscy wspólnie wielokrotnie go powtarzaliśmy aby każdy mógł zanotować sobie w głowie, który ruch jest dla niego niejasny i później w części czasu ku temu przeznaczonej, mógł o to zapytać. Bardzo ważne wydały mi się słowa, które przy tej okazji Mistrz wypowiedział: "Nie bójcie się pytać, jeśli nie rozumiecie jakiegoś ruchu czy postawy - nawet gdy chcecie zapytać o to samo co wasz poprzednik - jeśli chcecie zapytać o to samo trzy razy, pięć razy, dziesięć razy - nie ma sprawy" (tu pojawił się lekki uśmiech na twarzach uczestników).

Chen Xiaowang
W.M. Chen Xiaowang

Wydaje mi się, że część "pytania i odpowiedzi" jest jedną z najważniejszych części seminarium - ponieważ można wtedy zapytać o ten ruch i tą postawę które właśnie tobie sprawiają największe trudności. Być poprawianym przez Mistrza jest największym skarbem, gdyż widzi on wszystkie niedoskonałości naszego ruchu (to pewnie dlatego ludzie tak denerwują się przy ustawianiu), a ciało raz ustawione w prawidłowej pozycji zdaje się zapamiętywać ten wzorzec, mało tego jeśli jednocześnie użyjemy umysłu i ciała by go zapamiętać możemy później tym łatwiej odtworzyć postawę czy ruch gdy ćwiczymy sami. Taiji przebywających na wrocławskim seminarium uczestników stało się więc po nim lepsze, mocniejsze i oczyszczone z nalotu czasu jaki dzielił nas od poprzedniego spotkania z naszym Mistrzem, który jest dla nas źródłem czystej wiedzy i doświadczenia. Nie bez przyczyny naród chiński nadał W.M. Chen Xiaowang tytuł: "narodowego skarbu".

Powrót do spisu treści


Wu Taijiquan

STYL "WU" TAIJIQUAN
Dariusz Muraszko

muraszko@free.polbox.pl

Szkoła "wu" to kolejna odmiana taijiquan bardzo popularna w Chinach i USA. Wywodzi się bezpośrednio ze stylu "yang" skodyfikowanego w XIX w. przez mistrza Yang Lu Chan. Ten z kolei miał dwu synów, z których jeden, nazywający się Yang Ban Hou, był nauczycielem niejakiego Quan You. Quan You przekazał swoją wiedzę między innymi: Wang Mozhai, Wang Peisheng oraz własnemu potomkowi Wu Jian Quan. Metoda walki przez nich propagowana zwana jest stylem "wu" (nie mylić z innym stylem "wu" stworzonym przez Wu Yu Hsinga).

Bazą szkoleniową "wu" taijiquan jest forma 81 sekwencji. Jednak można spotkać mistrzów, którzy propagują formy zawierające 89 lub 121 ruchów. Po redukcji (do 37) powtarzających się pozycji, w 1953r powstała skrócona wersja, która zawiera najważniejsze techniki formy tradycyjnej. Stosunkowo niedawno opracowano kolejny wariant składający się z 45 kombinacji.

Między "yang" a "wu" istnieją pewne różnice. Postaram się je wyjaśnić na przykładach trzech znanych powszechnie technik taiji.

1. Pojedynczy bicz
W stylu "wu" technikę pojedynczy bicz wykonuje się stojąc w postawie "jazdy na koniu" (chin. ma-pu), natomiast w stylu "yang" ciężar ciała spoczywa na nodze wysuniętej, co tworzy postawę "łuku i strzały" (chin. gun-bu).

2. Omiatanie kolana i krok naprzód.
W "yang" krok ten charakteryzuje się miękką i głęboką postawą "łuku i strzały". Odmiana tego ruchu w stylu "wu" uwypukla skłonność do pochylenia tułowia ku przodowi.

3. Krok w tył i odrzucenie małpy.
Analogicznie jak w ruchu opisanym wcześniej w "wu" występuje tendencja do pochylenia kręgosłupa, a także wykonania niżej niż w "yang" pchnięcia ręką.

Podsumowując należy jeszcze raz podkreślić, iż w odmianie "wu" większość pozycji wykonywanych jest z mocno pochylonym tułowiem (penetracja, podążanie za wycofującym się przeciwnikiem), podczas gdy w stylu "yang" odchylenie od pionu kręgosłupa stanowi najczęściej błąd. Również kształty ręki w obu metodach są zupełnie inne. W "yang" dominuje układ dłoni z łagodnie rozłożonymi palcami (sposób trzymania piłki od koszykówki), natomiast w wariancie "wu" cztery palce są złączone, a kciuk lekko odwiedziony. Taki kształt zwany jest "pyskiem tygrysa" i w stylach zewnętrznych służy min. do chwytów za gardło.

Analiza powyższych różnic może skłonić do pytania: która z odmian jest skuteczniejsza? Oczywiście na tę wątpliwość nie ma odpowiedzi (chociaż styl "wu" taijiquan uznawany jest za wyjątkowo efektywny w samoobronie). Myślę, że zawsze liczy się sposób wykonania techniki, a nie jej nazwa. Jeden z moich chińskich nauczycieli zanosił się od śmiechu, gdy mu prezentowałem na video wyczyny niektórych nauczycieli taijiquan. Dokument powstał w Państwie Środka i ukazywał komercyjne oblicze tej pięknej sztuki. Skośnoocy "eksperci" miotali swoimi uczniami na lewo i prawo, ledwie ich dotykając. W innych ujęciach podstawieni napastnicy padali na ziemię tylko pod wpływem (o zgrozo !) "paraliżującego" spojrzenia. Po projekcji filmu, mój nauczyciel wyjaśnił iż biznes jest biznes. Oczywiście nie kwestionuję skuteczności taiji. Sugeruję jedynie, że jak w każdej dziedzinie możemy spotkać fachowców i naciągaczy.

Prawdopodobnie jednym z pierwszych mistrzów, który udowodnił w Polsce skuteczność technik taiji był dr Yang Jiwing Ming z Bostonu. Jego pokaz bojowego wydania tej sztuki wraz z aplikacjami przypominał wizualnie "zewnętrzne" kung-fu. Ujmując rzecz krótko, cios był ciosem, a zawiłe teorie związane z energią "qi" nie były w tym najistotniejsze.

Na zakończenie przytoczę fragment wypowiedzi mistrza Wu Tunan z pisma "China Daily" (1981), która poruszyła aspekt tzw. siły "qi" w stylu "wu":

"Ostatnie odkrycia w fizjologii, nauki zajmującej się mózgiem i innych pochodnych dziedzinach dowiodły, że pod kontrolą naszego umysłu znajdują się nie tylko mięśnie wprawiające ciało w ruch. Poprzez skupienie uwagi na określonych częściach ciała i myślenie o tym w odpowiedni sposób już dzięki krótkiemu okresowi treningowemu - przy wykorzystaniu biologicznego sprzężenia zwrotnego - określone wewnętrzne działania mogą podlegać naszej kontroli, a także mogą być one wywoływane. Zjawisko to zostało zaobserwowane już dużo wcześniej i było wykorzystywane przez mistrzów taijiquan setki lat temu. Jednym z eksperymentów przeprowadzonych w ostatnich latach na zachodzie było zwiększanie i zmniejszanie temperatury koniuszka palca samą siłą umysłu. Jest to rezultat zamykania i otwierania naczyń włoskowatych tylko przy pomocy samego myślenia o tym. Jest to naukowe wyjaśnienie lekkiego rozszerzania i mrowienia często odczuwanego przez praktyków taijiquan, kiedy ich umysły są skupione na dłoniach lub koniuszkach palców. Czasami, można odczuć także strumień ciepła przebiegający przez określone partie ciała w czasie wykonywania pewnych ruchów. Jest to spowodowane rozszerzeniem większych naczyń krwionośnych, co umożliwia przepływanie przez nie większej ilości krwi. Chociaż szerokie zrozumienie "qi" dalej jest tematem naukowych spekulacji i nie wiadomo, co powoduje ciepło i mrowienie (swobodny przepływ krwi, "qi", czy też te dwa czynniki razem), to jednak najważniejszą rzeczą jest to, że praktykowanie taijiquan w oparciu o zasadę kierowania "qi" poprzez umysł i doprowadzenie do swobodnej cyrkulacji tej energii w ciele wspaniale oddziaływuje na nasze zdrowie i długowieczność".

Powrót do spisu treści


Taijiquan

TAIJIQUAN A "SZTUKA WALKI" SUN ZI I IDEE TRADYCYJNEJ CHIŃSKIEJ WOJSKOWOŚCI
Konrad Dynarowicz

kdynarowicz@linart.pl

Mówiąc o Taijiquan polscy autorzy zazwyczaj piszą na temat Zhang Sanfenga (Chang San-Fenga), taoizmu oraz rodziny Yang. Niewielu stara się badać źródła tego stylu. Poniższy artykuł stara się wypełnić tą lukę i nakreślić trochę inne jego oblicze.

Jeśli chodzi o formę to wszystkie style Taijiquan wywodzą się z form rodziny Chen. Natomiast formy rodziny Chen mają swoje źródło w "Klasyce Walki Wręcz" ("Quan Jing") (1) generała Qi Jiguanga (Chi Chi-Kuanga) (1528 - 1587). Pisma i dokonania generała Qi wywarły olbrzymi wpływ na uwczesną wojskowość chińską oraz po części stały się zaczynem do powstania Taijiquan.

W swojej "Klasyce Walki Wręcz" Qi opisał 32-ruchową formę ręczną, która była przeznaczona do treningu oddziałów wojskowych. Forma ta została stworzona poprzez syntezę najlepszych cech 16-tu stylów, które znał i ćwiczył generał Qi. (Będąc wojskowym i jednocześnie praktykiem sztuk walki był wrogiem "kwiecistych form" czyli form w których występował przerost formy nad treścią.) Podobną rzecz jak z formami ręcznymi uczynił jeśli chodzi o bronie, wykorzystując techniki włóczni Tang Shun-Chih (1507-1560) oraz kija Yu Ta-Yu (1504-1580). Zarówno Tang jak i Yu byli towarzyszami broni generała Qi. Byli nimi także Ho Liang-Chen, Cheng Jo-Tseng, Wu Shu i Mao Yuan-I(2), dowódcy polowi ale także reformatorzy wojska i autorzy pism w których przekazywali swoje myśli i doświadczenia.

Tang Shun-Chih oparł swoje pisma - "Wu Pien" - o pracę generała Qi. Nic więc dziwnego, iż uczynił to również i Chen Wangting (1600-1680) twórca stylu Chen Taijiquan. Według historyków Tang Hao i Gu Liuxin 29 postaw zawartych w stylu rodziny Chen wywodzi się ze stylu genereła Qi Jiguanga. Tang Hao odkrył też w Chenjiagou, wiosce rodziny Chen, kopie prac generał Qi(3).

Na powstanie Taijiquan miał olbrzymi wpływ generał Qi Jiguang. W tym kontekście nie powinno więc zaskakiwać, że na idee, filozofię i taktykę stylu miały wpływ idee chińskich wojskowych z XVI i XVII oraz oczywiście "Bing Fa Sun Zi" czyli "Sztuka Wojny Sun Zi".

Dla niektórych praktyków Taijiquan może wydawać się to nieprawdopodobnym ale jest to jak najbardziej możliwe.

W pracy "Ta Shou Yoa Yen" Wu Yuxianga można przeczytać następujące słowa: "Jeśli przeciwnik się nie porusza, ja też się nie poruszam; jeśli przeciwnik wykona choćby niewielki ruch, uderzam pierwszy"(3). W XVI wieku generał Yu Ta-Yu, słynny również ze swoich umiejętności walki kijem pisał co następuje: "Tuż przed użyciem energii przeciwnik jest twardy. Korzystam z miękkości, która podąża za użytą przez niego energią. Przeciwnik jest wzburzony podczas gdy ja czekam w spokoju manipulując nim podczas gdy on się miota"(3).

Natomiast tak naprawdę wiele z tych idei można znaleźć w "Bing Fa Sun Zi". Co tam znajdujemy? "Atakuj, kiedy nie jest na to przygotowany, pojawiaj się tam, gdzie on się tego nie spodziewa". Czytamy również: "Znaj wroga i znaj siebie, a choćbyś stoczył sto bitw, nic ci nie grozi"..."Tak ulotny i nieuchwytny, że nie ma postaci. Tak cudownie tajemniczy, że go nie słychać. Dzięki temu staje się panem losów swojego przeciwnika"(4).

U Sun Zi możemy przeczytać również myśli na temat metafor "woda" czy "pustka" używanych w Taijiquan a także innych wewnętrznych systemach. "Wojsko można porównać do wody, bo jak woda nie trzyma się wyżyn i podąża w dół, tak i wojsko unika pełni sił, a uderza w ich pustkę"(4).

Natomiast Ho Liang Chen w swoim "Chen Chi" rozwija idee Sun Zi mówiąc o niespodziewanym działaniu, energii i spontaniczności, a więc o ideach tak nierozerwalnie związanych z Taijiquan. O niespodziewanym działaniu mówi co następuje: "Nasza stałość (spokój) jest niespodzianką dla niecierpliwego nieprzyjaciela, twoja swoboda jest niespodzianką dla zmęczonego przeciwnika...Wszystko może byćniespodzianką"(4).

Również i w "Podręczniku z Dwóch Sal" autorstwa Chen Wangtinga, można znaleźc bezpośrednie odniesienia do "Bing Fa Sun Zi": "Każdy wie jak wykonać rzut czy zablokować atak przeciwnika ale tylko kilku wie jak zdobyć przewagę dzięki działaniu przeciwnika"(5). A co pisze Sun Zi: "Kto potrafi zwyciężać zależnie od zmian w sytuacji przeciwnika, o tym powiadają boski" (4).

W "Podręczniku..." można również znaleźć dosłowne nawiązania do "Tan Daoji" (czyli "Trzydziestu Sześciu Podstępów") a konkretnie taktyki nazywanej "Zwód na Wschód i Atak od Zachodu": "Przewchwycić atak od przodu i chronić tył, nie pozostawiając miejsca które jest odkryte. Uderzać od zachodu czyniąc hałas od wschodu - oto są strategie, które mistrz musi znać"(5).

Bez wątpienia można więc stwierdzić, iż chińska tradycyjna strategia wojskowości była wyjątkowo obfitym źródłem dla taktyki i filozofii Taijiquan.


Przypisy:
1. "klasyka walki wręcz" ("Quan Jing") była rozdziałem pracy generała Qi Jiguanga na temat strategii i sztuk walki noszącej tytuł "Nowa książka na temat efektywnych technik" ("Ji Xiao Xin Shu").
Prace generała Qi były wielokrotnie wydawane w Chinach i cytowane przez innych wojskowych, były też wydawane pod różnymi tytułami w Japonii i Korei.

2. Wielu z nich było ludźmi niskiego stanu, którzy dzięki zdolnościom i osobistym przymiotom stali się dowódcami polowymi.

3. Douglas Wile, "T'ai-chi's Ancestors. The Making of an Internal Martial Art", Sweet Ch'i Press, NY 1999

4. Sun Zi "Sztuka Wojenna. Chiński traktat o skutecznej taktyce i strategii w walce zbrojnej oraz w życiu i w interesach", spolszczył i opracował Robert Stiller, vis-a-vis/Etiuda, Kraków 2003.

5. www.chansigong.quizk.com (cytat z "Summary Prose of the Art. Of Fist by Chen Wan Ting, the founder of Chen Style Taijiquan" - tłumaczenie własne autora.)

(Uwaga autora: W powyższym artykule ze względów praktycznych używam zarówno transkrypcji pinyin, jak i transkrypcji Wade-Gilesa.)

Powrót do spisu treści


Taijiquan

CO MAJĄ WSPÓLNEGO PCHAJĄCE DŁONIE TAIJIQUAN ZE "SZTUKĄ WOJNY" SUN ZI I IDEAMI TRADYCYJNEJ CHIŃSKIEJ WOJSKOWOŚCI?
Konrad Dynarowicz

kdynarowicz@linart.pl

Poniższy artykuł stanowi w pewnym sensie kontynuację mojego poprzedniego artykułu "Taijiquan a "Sztuka wojny" Sun Zi i idee tradycyjnej chińskiej wojskowości".

Tui shou czyli pchające dłonie Taijiquan nie stanowią techniki walki, zostały stworzone mianowicie po to by umożliwić rozwój wrażliwości ćwiczącego a przez co umiejętności odczuwania przez niego wielkości i kierunku działania siły przeciwnika. Jak zwykł był mawiać mistrz stylu Yang Taijiquan, Yang Chenfu: "Ćwiczysz formę by poznać samego siebie a pchające dłonie by poznać przeciwnika"(1). Czy nie nasuwa się wam refleksja, że gdzieś już słyszeliście czy czytaliście coś podobnego? W "Sztuce wojny" Sun Zi ("Sun Zi Bing Fa") można przeczytać co następuje: "Znaj przeciwnika i znaj siebie a twoje zwycięstwo będzie niechybne"(2).

By zwyciężyć w walce należy więc obiektywnie ocenić mocne i słabe punkty zarówno swoje jak i przeciwnika. W pchających dłoniach Taijiquan umożliwia to technika ting czyli "słuchania"(3). "Słyszy się" poprzez oczy patrząc na działanie przeciwnika, poprzez skórę dzięki rozwojowi wrażliwości na dotyk i poprzez umysł umiejący przewidzieć jego ruchy. Nasuwa to bezpośrednie skojarzenia z "Sun Zi Bing Fa": "Rozpoznaj więc plany przeciwnika, aby wykryć ich mocne i słabe punkty...zbadaj ukształtowanie jego sił, gdzie mocne i gdzie wątłe"(2).

Pozwolę sobie teraz zacytować słowa z "Sun Zi Bing Fa" oraz "Wei Liao Tzu" i "San Lueh" (starożytne traktaty na temat wojskowości) na temat odnoszenia zwycięstw. W "Sun Zi Bing Fa" czytamy: "Bądź giętki w obmyślaniu swoich posunięć, zawsze gotów zmieniać je zależnie od sytuacji przeciwnika zanim postanowisz o przebiegu i wyniku bitwy"(2). Natomiast w "Wei Liao Tzu": "Armia osiąga zwycięstwo poprzez stałość" a w "San Lueh": "Miękkość może kontrolować twardość; słabość może kontrolować siłę"(4). Powyższe cytaty bardzo dobrze korelują z opisem techniki tsou czyli "zdobycia przewagi poprzez zejście z linii ciosu"(3). Tsou wyrażane jest również jako "przezwyciężanie siły i twardości poprzez miękkość i delikatność"(3). Dzięki zastosowaniu techniki tsou , która dotyczy działania całego ciała, siła przeciwnika, nawet bardzo duża, traci swoją efektywność i może spowodować jego upadek. Tsou jest więc stosowana do wycofywania z pozycji w której przeciwnik ma przewagę i do stania się bardziej miękkim gdy atak przeciwnika jest twardy. Czy Sun Tzu mówi coś na ten temat? Jak najbardziej! Czytamy co następuje: "Dlatego szczyt uformowania wojska polega na tym aby nie miało ono widocznej formy. Kiedy jej nie ma najsprytniejszy szpieg niczego nie wykryje..."(2) a także: "Jak woda szuka sobie drogi zależnie od terenu, tak i wojsko zdąża do zwycięstwa unikając mocnych punktów i wyszukując słabe punkty przeciwnika"(2).

Uzupełnieniem techniki tsou jest technika nien. Nien oznacza "pozostawanie w korzystnej pozycji a pozostawienie przeciwnika w niekorzystnej"(3). Oznacza też "przyleganie" lub "towarzyszenie"(3). Tsou i nien różnią się co do kierunku i rodzaju ruchu ale wzajemnie się uzupełniają. Termin "nien" pojawia się po raz pierwszy w pracy Yu Ta-Yu "Cheng Chi Tang Chi", która to praca została wydana później jako część dzieła generała Qi Jiguang (Chi Chikuang) "Ji Xiao Xin Shu" ("Chi Hsiao Hsin Shu")(4). Yu Ta-Yu pisze: "Tuż przed użyciem energii przeciwnik jest twardy. Korzystam z miękkości, która podąża za użytą przez niego energią. Przeciwnik jest wzburzony podczas gdy ja czekam w spokoju manipulując nim, podczas gdy on się miota"(4).

Dokładną ilustracją stosowania tsou i nien w praktyce wojskowości jest historia wojny wietnamskiej w latach 60-tych XX wieku. Taktykę tę stosowali wietnamczycy, oznaczała ona rozbijanie oddziałów amerykańskich na mniejsze i atakowanie ich dopiero w tym momencie. Kiedy amerykaniee atakowali, partyzanci uciekali w góry (technika tsou) i dokonywali kontrataków. W momencie odwrotu amerykanów podążali za nimi (technika nien).

Technika hua oznacza "neutralizowanie"(3) czyli przechwytywanie działania przeciwnika w momencie w którym znajduje się on w niekorzystnej pozycji i jest nieprzygotowany do wykonania następnego ruchu. Tak naprawdę hua wymaga jest połączeniem ze sobą technik nien i tsou. Użycie hua wymaga użycia peng jin, która powstaje dzięki chan si jing(5). W "Sun Zi Bing Fa" czytamy następujące słowa: "Atakuj kiedy nie jest na to przygotowany. Pojawiaj się tam, gdzie się ciebie nie spodziewa"(2).

Dopiero kiedy opanujemy technikę hua uczymy się techniki fa czyli "ataku"(3). Hua bez fa jest to jakby yin istniało bez yang. Dzięki zdobyciu przez nas przewagi przeciwnik nie jest w stanie równowagi albo też staje się sztywny i nieruchomy w pozycji obronnej. W "Sun Zi Bing Fa" czytamy następujące słowa: "Więc jeśli umiesz atakować wróg nie wie gdzie się bronić. Jeśli umiesz się bronić, wróg nie wie gdzie atakować"(2). Aby atak był efektywny musi zostać wykonany z pełną intencją odniesienia sukcesu. Ho Liang Chen w "Chen Chi" pisze: "Nasza stałość (spokój) jest niespodzianką dla niecierpliwego przeciwnika. Twoja swoboda jest niespodzianką dla zmęczonego przeciwnika...wszystko może być niespodzianką"(4).

Ćwiczenie pchających dłoni pomaga uzyskać spokój, skupienie i ciszę w naszych działaniach. Dzięki temu umiemy wyczuć odpowiedni moment do ataku jak i wycofania się. Jak mówi Sun Zi: "Nie ma nic trudniejszego niż zmagania wojenne. Ich trudność polega na tym aby krętą drogę zmienić w prostą i przeciwności obrócić w korzyść"(2).

Istnienie podobieństw myśli pomiędzy "Sztuką wojny" Sun Zi czy dziełami innych chińskich strategów z zasadami pchających dłoni taijiquan oznacza istnienie przekazywanej i twórczo rozwijanej z pokolenia na pokolenie przez setki lat tej samej matrycy kulturowej. I to być może stanowi o wspaniałym bogactwie kultury Chin.


Cytaty zostały zaczerpnięte z:
1) Konrad Dynarowicz "Znaczenie treningu pchających dłoni", Karate-KungFu 1(33)99.
2) Sun Zi "Sztuka Wojenna", spolszczył i opracował Robert Stillner,wyd.vis-a-vis Etiuda, Kraków 2003.
3) Jou Tsung Hwa "The Tao of Tai Chi Chuan. Way to Rejuvenation", 4-th edition, Tai Chi Foundation Jou Tsung Hwa, Warwick NY, 1985 - t3umaczenie w3asne autora.
4) Douglas Wile "Tai Chi Ancestors.Making of Internal Martial Arts", Sweet Chi Press 1999, -t3umaczenie w3asne autora.
5) Konrad Dynarowicz "Głębokie zainteresowanie praktyką taiji - część 2. Chansijing - energia rozwijania jedwabnego kokonu", Samuraj 9(53)02.

Uwaga autora:
Zasady pchających dłoni Taijiquan zostały zaczerpnięte z "The Tao of Tai Chi Chuan.Way to Rejuvenation", 4-th edition, Tai Chi Foundation Jou Tsung Hwa, Warwick NY, 1985 - tłumaczenie własne autora.

Powrót do spisu treści


Taijiquan

ZDROWOTNE ASPEKTY TAIJIQUAN
Tomasz Grycan

wudang@cis.com.pl

Często na różnych plakatach informujących o treningach Taijiquan (Tai Chi Chuan), można przeczytać, że jest to "sztuka walki, medytacji i zdrowia". Niewątpliwie to bardzo kompleksowy system wpływający zarówno na ciało jak i umysł ćwiczącego. Jest doskonałym środkiem profilaktycznym i leczniczym, działa subtelnie, ale niezwykle skutecznie. Osoby ćwiczące Taiji, często same są zaskoczone jego wpływem na ich organizm.

W tej sztuce walki występuje wiele różnych styli, najbardziej znane to: Yang, Chen, Wu i Sun. Każdy z nich ma swój odmienny charakter. Na przykład przekaz rodziny Yang można porównać do dużej wolno płynącej rzeki, Chen zaś jest niczym górski strumień z werwą omijający różne głazy. Niezależnie od praktykowanego stylu, czy ruchy są wykonywane szybko czy wolno, zawsze całe ciało porusza się w sposób płynny i rozluźniony, a oddech harmonijnie współgra z resztą, tworząc jedną nierozerwalną całość. W czasie ćwiczenia wymagany jest duży stopień koncentracji umysłu. Choć wykonanie sekwencji ruchów z zewnątrz wygląda na bardzo proste, w praktyce jest bardzo trudne, bowiem istnieje olbrzymia ilość szczegółów, na które trzeba zwrócić uwagę. Prawidłowe wykonanie formy Tajiquan wymaga nieustannego korygowania specjalnego ustawienia ciała (np. bioder, kręgosłupa, barków czy głowy), wymusza to wsłuchanie się w siebie, a zarazem zwiększenie wrażliwości na otaczające bodźce z zewnątrz. Dlatego właśnie aspekt medytacyjny jest tak ważny w tej praktyce. Bez wyciszenia umysłu niewiele można zrobić. Ruchy będą wtedy wykonywane "na siłę", w sposób wymuszony, a przez to kanciaste i oderwane od siebie.
Większość systemów sportowych zajmuje się tylko ciałem, Taijiquan kładzie nacisk także na relaks umysłu. Bez tej pracy "w środku" nie można nic osiągnąć. Prawidłowe wykonanie długiej, tradycyjnej formy, która trwa około 20-30 minut, wymaga nieustannej kontroli tak wielu subtelnych obszarów ciała, że można porównać to do sterowania dużym odrzutowcem. Każdy pilot w kokpicie ma przed sobą olbrzymią ilość wskaźników, których odczyty musi stale kontrolować. Tak samo ćwiczący Taiji nieustannie zwraca uwagę na dziesiątki szczegółów. Im bardziej zaawansowana jest jego praktyka, tym więcej jest tych "drobiazgów". Olbrzymia trudność tkwi w tym, że umysł choć jest wyciszony, to jednak ciągle pozostaje czujny. To nieustanny balans pomiędzy aktywnością (faza "Yang") i biernością (faza "Yin"). Praktykującego Taiji można porównać do polującego kota. Jego ruchy z zewnątrz wyglądają na delikatne i niepozorne, ale tak naprawdę w każdej chwili jest on gotowy do skoku. Ma w sobie skumulowaną olbrzymią energię, niczym cięciwa napiętego łuku. Musi być równocześnie rozluźniony i napięty. Ten wysoki stopień koncentracji w naturalny sposób wymusza właściwe funkcjonowanie systemu nerwowego. Wykonywanie płynnych ruchów różnymi częściami ciała, praca nad ich właściwym połączeniem, pobudza korę mózgową, powodując aktywizowanie jednych obszarów, a wyciszanie innych. Praktyka taka sprzyja odpoczynkowi mózgu, przynosi ulgę w patologicznych pobudzeniach kory mózgowej i pomaga w leczeniu niektórych zaburzeń.
Ćwiczenie Taiji wymaga nieustannego skupienia uwagi, a dzięki temu nabywa się umiejętność koncentracji i wyciszenia. Jak mawia ludowa mądrość: "powolne i płynne ruchy darzą umysł spokojem". Taiji rozpuszcza stresy, sprawia, że ludzie stają się radośniejsi i bardziej optymistycznie podchodzą do życia.

W czasie praktyki Taijiquan bardzo dużą wagę przykłada się do właściwego "naturalnego" oddychania. Oddech powinien być płynny, równomierny i głęboki, a zarazem harmonijnie połączony z ruchami całego ciała. Musi współgrać z fazami "zamknięcia" i "otwarcia". Prawidłowo wykonywane ćwiczenia powodują wzrost elastyczności tkanki płucnej, a także zwiększają pojemność klatki piersiowej. Wpływają także hamująco na kostnienie chrząstek żebrowych i poprawiają wymianę tlenu oraz dwutlenku węgla. Praktyka tzw. "brzusznego oddychania" zwiększa sprawność przepony i mięśni piersiowych. Dzięki rytmicznej zmianie ciśnienia brzusznego przyspieszony zostaje przepływ krwi i wymiana gazowa w pęcherzykach płucnych. Dzięki temu można łatwiej oddychać i znacznie szybciej regenerować siły. Odczuwają to bardzo wyraźnie zwłaszcza osoby starsze, które dzięki Taijiquan nie mają już zadyszki po dobiegnięciu do autobusu lub tramwaju.

W czasie ćwiczenia Taijiquan wykonywane są płynne i harmonijne ruchy. Stale dąży się do rozluźnienia całego ciała. Mięśnie nie są sztywne, ani napięte, ale nie mogą być też bezwładne. Muszą zachować pewną delikatną aktywność. Wymagane jest połączenie siły i łagodności, dąży się do osiągnięcia kociej zwinności. Choć ruchy są "miękkie", to jednak regularne wykonywanie ćwiczeń wzmacnia mięśnie, stawy i kości. Ponieważ w Taiji biodra "kierują" wszystkim i dużą uwagę przywiązuje się do prostego kręgosłupa, ten rejon ciała jest szczególnie dobrze rozwinięty. Osoby praktykujące nie mają problemów z przygarbianiem, zwłaszcza w podeszłym wieku. Ich kręgosłupy i stawy są o wiele bardziej elastyczne. Badania wykazały też, że ćwiczenie Taiji może zapobiec lub znacząco złagodzić występowanie starczej osteoporozy, deformacji i sztywności stawów. Leczy nie tylko skrzywienia kręgosłupa, ale także chorobowe zmiany obręczy barkowej i biodrowej.

Ćwiczenie Taiji usprawnia też przepływ krwi w organizmie, a dzięki temu następuje znacznie większe jego dotlenienie. Systematyczny trening zwiększa dopływ krwi do naczyń wieńcowych, powodując silniejsze skurcze serca i poprawia procesy hemodynamiczne.
Choć wykonywane ruchy są powolne i z pozoru delikatne, to jednak regularna praktyka (zwłaszcza wykonywanie formy w niskich pozycjach) bardzo znacząco poprawia kondycję fizyczną. W sposób niezauważony dla ćwiczącego stale wzrasta wydolność jego organizmu i w czasie zwiększonego wysiłku zachowuje on normalne ciśnie krwi i puls. Taiji sprzyja ograniczeniu nadciśnienia i arteriosklerozy.

Długie i częste wykonywanie ćwiczeń w stanie specjalnej "wyciszonej aktywności", znacznie wyostrza zmysły i zwiększa percepcję. Ponieważ w czasie treningu przez cały czas wykonuje się skomplikowane ruchy wszystkimi kończynami, nabywa się znacznie większą sprawność drugiej, mniej używanej strony, a przez to rozwój ciała jest znacznie bardziej zrównoważony.
Stałe wykonywanie złożonych ruchów różnymi częściami ciała, a zwłaszcza dłońmi i palcami, nie tylko podnosi sprawność fizyczną, ale i wyrabia znacznie większą wrażliwość na dotyk. Dlatego tak wielu artystów zajmuje się Taijiquan. Prawie wszyscy mistrzowie Taiji osiągali też wirtuozerskie umiejętności w kaligrafii (np. Chen Xiaowang lub Cheng Manching).

Taijiquan jest bardzo bezpiecznym sposobem pracy z ciałem, bo nic nie wymusza się na siłę. Podstawą jest tutaj wsłuchiwanie się w siebie i podążanie własną indywidualną drogą. Osiągnięcie mistrzostwa w Taiji, to bardzo długa przygoda. Na ten "szczyt" nie można wejść na skróty. Obciążenia treningowe zwiększane są bardzo powoli i w naturalny sposób. Dlatego przy takim sposobie pracy raczej trudno jest o kontuzję. Jeżeli już do niej dochodzi, to jest to zawsze tylko wina osoby, która nie "słucha" siebie, lecz działa wbrew sobie, próbując w szybszy sposób wymusić jakiś efekt.
Dużym atutem Taijiquan jest też to, że mogą go ćwiczyć osoby w różnym wieku, niezależnie od stanu zdrowia (nawet niepełnosprawni). Poziom obciążenia jest dostosowywany indywidualnie. Każdy w zależności od własnych możliwości, temperamentu i aspiracji wybiera sobie odpowiednią "drogę".

Oprócz pozytywnych stron ćwiczenia Taijiquan, są też pewne "minusy", o których dobrze jest wiedzieć. Wszak każde działanie ma zawsze dwie strony: "Yin" i "Yang".

Jednym z aspektów praktyki Taijiquan, o którym dość rzadko się pisze, jest wzmocnienie funkcji płciowych. Zwiększony przepływ wewnętrznej energii "qi" w okolicach nerek, ma duży wpływ na organy seksualne, regenerując je (leczy na przykład bezpłodność) i pobudzając. Taiji działa w pewnym sensie jak afrodyzjak. Jest z tym związane pewne niebezpieczeństwo, a mianowicie nadmierna niekontrolowana aktywność seksualna, może doprowadzić do znacznego obniżenia energii życiowej i wyczerpania organizmu. Niestety to co zostało w takim trudzie zgromadzone, może zostać łatwo utracone. Dlatego tak ważna jest praca z umysłem, nauczenie się kontroli własnych emocji i nabycie umiejętności "wyciszania" pewnych bodźców.

Należy także pamiętać o tym, że Taijiquan zwiększa przepływ energii "qi" w ciele i dlatego nie należy go ćwiczyć tuż przed snem, bo potem mogą wystąpić problemy z zaśnięciem. Jeżeli ktoś będzie intensywnie praktykował późnym wieczorem, to na pewno potem przez pół nocy będzie przewracał się z boku na bok, zanim nad ranem zaśnie. Jeżeli już coś robi się o tej porze, to trening należy zawsze zakończyć odpowiednią medytacją, która w naturalny sposób pozwoli uspokoić, to co zostało pobudzone.

Jest też jeszcze jeden aspekt praktyki, o którym nie należy zapominać. To, że ćwiczy się Taijiquan, nie zawsze musi oznaczać, że będzie się zdrowym. Obok tego żeby coś robić, równie ważne, a może nawet ważniejsze jest, aby to dobrze robić. Niewłaściwe wykonywanie sekwencji ruchów, może doprowadzić do nadmiernych obciążeń różnych obszarów ciała, a przez to doprowadzić do kontuzji lub trwałych uszkodzeń. Osoby początkujące najczęściej skupiają się na ruchach rąk (górnej części ciała), a zapominają o nogach, przez co niezbyt dokładnie kontrolują położenie kolan, wysuwając je za bardzo poza stopy. Efektem tego jest duży ból po treningu. Takie doznania mogą zniechęcić do zajmowania się Taijiqaun. Dlatego bardzo istotna jest korekta odpowiednio wykwalifikowanego instruktora. Ktoś patrzący z zewnątrz, często znacznie wyraźniej widzi błędy. Bardzo ważne jest otwarcie się na krytyczne słowa, tylko w ten sposób można się czegoś nauczyć. Szczelne zamkniecie się w swoim własnym świecie wyobrażeń, zwłaszcza po dłuższym okresie ćwiczenia, gdy wydaje się, że już coś się potrafi, spowoduje tylko regres już nabytych umiejętności i może doprowadzić do kontuzji.

Bardzo istotne jest też uczenie się u odpowiednich nauczycieli. Niestety na Zachodzie bardzo powierzchownie praktykuje się Taijiquan. Istnieje olbrzymia ilość przekazów, nie mających zbyt wiele wspólnego z tym co robi się "u źródła". Instruktorzy uczą się z kiepsko przetłumaczonych książek lub kaset wideo. Istnieje też bardzo wiele szkół, w których niedouczeni "mistrzowie" wymyślają swoje własne Taiji. Niestety to czego uczą, często bywa szkodliwe dla zdrowia ich uczniów. Na przykład wykonywanie ciągu ruchów ze stałym specjalnym pochyleniem całego ciała do przodu, powoduje usztywnienie kręgosłupa w rejonie kręgów lędźwiowych i kości krzyżowej. Długa praktyka w ten sposób powoduje zmiany chorobowe w tym rejonie i Taiji zamiast pomóc, przynosi tylko szkody.
Zanim zaczniemy ćwiczyć, lepiej poświęcić trochę czasu, na znalezienie kompetentnego nauczyciela. Jak mawia ludowe powiedzenie: "po co robić coś słabo lub dobrze, jeżeli można to robić bardzo dobrze". Należy pamiętać o tym, że bardzo trudno jest pozbyć się złych nawyków. Znacznie lepiej jest, przede wszystkim dla własnego zdrowia, zacząć od razu właściwie praktykować.

Na koniec chciałbym poruszyć jeszcze jeden temat. Choć Taijiquan ma niewątpliwie olbrzymie możliwości regeneracji organizmu i zwiększania jego sił witalnych, należy zawsze pamiętać o tym, że tylko regularna i solidna praktyka może przynieść takie efekty. Ćwiczenie przez kwadrans dziennie co kilka dni, raczej nie przyniesie rewelacyjnych korzyści. Na pewno lepiej jest coś robić chociażby przez 15 minut niż wcale, ale nie należy się oszukiwać, że to odmieni nasze życie. Równanie jest proste, aby coś zyskać, trzeba coś od siebie dać. Im więcej się w siebie "zainwestuje", tym większe "plony" się potem zbierze. Aby móc dłużej i zdrowiej żyć, należy codziennie choć trochę poświęcić czasu dla własnego ciała i umysłu.

I jeszcze jedna ciekawostka. Od pewnego czasu, zwłaszcza na Zachodzie, Taijiquan dzielone jest na grupy ćwiczące: "bojowo" i "zdrowotnie". Według wszelkich niezależnych badań przeprowadzonych zarówno na Wschodzie jak i na Zachodzie, osoby ćwiczące Taiji jako sztukę walki, odnoszą znacznie większe korzyści zdrowotne, niż osoby zajmujące się Taiji tylko dla zdrowia. Czy to nie dziwny paradoks...?

"Owoce wszelkich umiejętności są słodkie, ale ich korzenie zawsze są gorzkie".

Powrót do spisu treści


Taijiquan

ODPOWIEDNIE PODEJŚCIE DO ĆWICZENIA TAIJIQUAN
Kinga Wąchal

chentaiji@qba.krakow.pl

Jest pewna stara i mądra przypowieść zenistyczna o japońskim mistrzu zen imieniem Nan In (1868 - 1912) który przyjmował pewnego profesora chcącego dowiedzieć się czegoś o zen. "Nan-In przygotował herbatę. Napełnił już gościowi filiżankę ale ciągle jeszcze nalewał. Profesor przyglądał się temu, aż w końcu nie mógł się dłużej powstrzymać i powiedzał: < -Przelałeś. Więcej się już nie zmieści!> -< Jesteś jak ta filiżanka> rzekł Nan-In < Pełen opinii i domysłów. Jak mam pokazać ci zen jeśli najpierw nie opróżnisz filiżanki?>" (1)

Podejście niektórych ludzi zaczynających ćwiczyć Taijiquan jest podobne do podejścia owego profesora, ich myśli pełne są domysłów i opinii na temat Taiji. Nie pojmują oni, że aby móc zacząć się uczyć należy najpierw opróżnić umysł z domysłów i opinii i dopuścić do siebie wiedzę o prawdziwej naturze Taiji. Przychodząc na pierwszy trening powinniśmy wyciszyć nasz umysł i starać się skupić jak najwięcej uwagi na tym co ma nam do przekazania nasz nauczyciel. Jeśli będziemy starali się w ten sposób otwierać na każdym treningu może okazać się, że wiele naszych wątpliwości dotyczących ruchów formy lub postawy ciała zostanie rozwiązanych bez potrzeby zadawania naszemu nauczycielowi dodatkowych pytań. W celu wyciszenia "pozostawmy dziewczynę na skrzyżowaniu" (2) tzn. starajmy się by problemy dnia codziennego typu: "co mam zrobić na obiad?", "moje dziecko znowu dostało dwóję w szkole" ect. pozostawić przed drzwiami sali treningowej. Wiem, że łatwiej to powiedzieć niż zrobić. Lecz w rzeczywistości im dłużej będziemy ćwiczyć Taiji tym łatwiej będzie nam to przychodzić, ponieważ Taiji jest nie tylko sztuką walki oraz ćwiczeniem zdrowotnym ale również medytacją, która pozwala nam odnaleźć równowagę pomiędzy umysłem i ciałem oraz pomiędzy tym co duchowe a tym co fizyczne. Taiji uczy nas odnajdywać wewnętrzny spokój o który tak trudno we współczesnym świecie.


Przypisy:
(1) - Cytat pochodzi z książki "Zen z krwi i kości", wyd. Zysk i s-ka, 1998.
(2) - Cytat pochodzi z innej zenistycznej opowieści noszącej tytuł "Błotnista droga" o mistrzu Tanzanie, który łamiąc zasady zbliżył się do młodej kobiety i przeniósł ją na drugą stronę błotnistej drogi. Gdy później jego uczeń spytał: "Czemu to zrobiłeś?", on odpowiedział: "Ja pozostawiłem tę dziewczynę na skrzyżowaniu - czy ty ją nadal niesiesz?"

Powrót do spisu treści


Yiquan

MISTRZ YAO CHENGGUANG ODPOWIADA NA PYTANIA

Przekład z chińskiego:
Andrzej Kalisz
akademia@yiquan.com.pl
http://www.yiquan.com.pl

Drogi Liu Xiangyu,

Otrzymałem Twój list skierowany do redakcji magazynu "Boji". Tutaj odpowiem krótko na Twoje pytania dotyczące dachengquan (yiquan).

Maodun zhuang (pozycja przeciwieństw) stanowi istotny element treningu dachengquan. Chciałbym zapytać, czy odczucie sił we wszystkich kierunkach w tym ćwiczeniu oznacza, że powinny one występować wszystkie jednocześnie? Czy są jakieś etapy treningu. Czy najpierw ćwiczy się z jakimiś wybranymi kierunkami. Jaki sposób ćwiczenia jest właściwy? Czy odczucia powinny być silne, gwałtowne, czy raczej delikatne?

Yiquan został nazwany dachengquan przez przyjaciół Wang Xiangzhai'a w 1941 roku. Nazwa ta była używana do 1947 roku. Wówczas Wang Xiangzhai zaprzestał jej stosowania i powrócił do nazwy yiquan, której używał od połowy lat dwudziestych. Wang uważał, że "nie ma granicy w rozwoju sztuki walki, jakże zatem można mówić o wielkiej doskonałości (dacheng)?" Jeśli chodzi o maodun zhuang, to nazwę tę Wang Xiangzhai stosował we wczesnym okresie, lecz później zmienił ją na hunyuan zhuang. Hunyuan zhuang jest metodą służącą rozwojowi zunifikowanej siły (hunyuan li). Metoda treningu pozycyjnego (zhuangfa) w yiquan polega na zjednoczeniu świadomości, ruchu, siły. Jest to jednoczesny trening mentalny i fizyczny. Jest to trening całościowy, który nie polega na koncentrowaniu się tylko na jakiejś części ciała. W hunyuan zhuang stosujemy następujące główne formy szukania siły (mo jin): przód-tył, otwarcie-zamknięcie (lewo-prawo), góra-dół, ze zmianami kierunków oraz we wszystkich kierunkach równocześnie. Szukanie siły we wszystkich kierunkach równocześnie jest metodą zaawansowaną. Ćwiczący powinien zacząć od ćwiczeń podstawowych, stopniowo przechodząc do tych bardziej zaawansowanych. Ćwicząc hunyuan zhuang należy uważnie obserwować ciało i doświadczać odczucia siły oporu: od słabej do mocnej, od odczucia siły na powierzchni ciała do odczucia jej jako rozciągniętej w przestrzeni. Jeśli chodzi o to czy praca mentalna powinna być gwałtowna, czy nie, zależy to od poziomu zaawansowania danej osoby. Generalnie nie należy się zbyt spieszyć. Należy raczej położyć nacisk na powolność, równomierność, relaks, uważnie obserwując odczucia sił oporu w odniesieniu do wszystkich części ciała. W zależności od poziomu zaawansowania stosuje się różne formy pracy mentalnej. Należy przy tym przestrzegać zasady treningu zhan zhuang sformułowanej przez Wang Xiangzhai'a: "Mały ruch lepszy od dużego ruchu, bezruch lepszy od małego ruchu, w bezruchu rodzi się nieustający ruch".

Gdy jest się w stanie ćwiczyć maodun zhuang przez godzinę, mówimy o "przekroczeniu bramy". Czy wówczas należy nadal przedłużać czas tego ćwiczenia? Jeśli tak, to jak wówczas znaleźć czas na wszystkie pozostałe ćwiczenia?

Mój ojciec Yao Zongxun mawiał: "Jeśli chcesz poznać esencję sztuki walki, musisz zacząć od zhan zhuang". Ucząc się sztuki walki, przede wszystkim należy rozumieć jej zasady. Jeśli ktoś nie rozumie zasad zhan zhuang, to choćby stał dziesięć godzin dziennie, nadal nie będzie miał żadnego pojęcia o yiquan. Jego stanie będzie pustym, martwym staniem. Jeśli ktoś naprawdę rozumie zasady zhan zhuang i może stać godzinę, można powiedzieć, że "przekroczył bramę". Czas ćwiczeń pozycyjnych należy ustalać stosownie do celu treningu i aspiracji, biorąc pod uwagę własne warunki fizyczne. Zwykle w całości treningu, obejmującego zhan zhuang, shi li, kroki, fa li, tui shou, uderzenia, kopnięcia, shi sheng, san shou, jian wu, trening z kijem itp., na zhan zhuang przeznacza się około połowy czasu, a resztę na pozostałe formy treningu. Ćwiczący powinien przede wszystkim szukać jakości, a dopiero potem ilości.

W maodun zhuang stoi się z lewą nogą i lewą ręką z przodu. Czy można zmienić pozycję na odwrotną?

Wszelkie ćwiczenia jiji zhuang wykonuje się w dwóch wariantach: lewym i prawym. Dotyczy to i innych form ćwiczeń, jak shi li, uderzenia, tui shou itp. Jest to niezbędne, ponieważ w walce zagrożenie może nastąpić z różnych kierunków i pod różnym kątem. Musimy być w stanie działać szybko, zwinnie i odpowiednio do sytuacji. Gdyby ćwiczyć tylko na jedną stronę, to czy w realnej walce nie bylibyśmy jak na wpół sparaliżowani?

Która pozycja służy zwiększeniu siły nóg? Jak należy ją ćwiczyć? Na co należy zwrócić uwagę?

Przede wszystkim należy opanować zasady szukania siły (mo jin) w hunyuan zhuang (maodun zhuang). Później, jeśli chcemy zwrócić uwagę na rozwój siły nóg możemy wybrać fuhu zhuang (da zhuang) oraz duli zhuang. W tych pozycjach również stosujemy etapy szukania siły takie jak w hunyuan zhuang. Ćwiczący powinien wiedzieć jakie są wspólne elementy jeśli chodzi o szukanie siły w różnych pozycjach, a także na czym polega specyfika określonej pozycji. Należy ćwiczyć całe ciało, by później podczas treningu walki móc zrealizować postulat, że każda część ciała powinna być zdolna do wykonania emisji siły. Ćwiczący yiquan (dachengquan) powinien ćwiczyć w sposób prawidłowy, systemowy, korzystając ze wskazówek światłego nauczyciela, w przeciwnym wypadku trudno osiągnąć zrozumienie yiquan.

Jak należy ćwiczyć moca bu? Czy są kroki w lewo i prawo? Na co trzeba zwrócić uwagę ćwicząc moca bu? Czy są jakieś szczególne tajniki?

Moca bu ("trące" kroki) stanowi podstawę dla treningu poruszania się w walce. Jiji zhuang jest istotną formą treningu służącą rozwojowi hunyuan li. W shi li, opierając się na tym co osiągamy dzięki zhan zhuang, kontynuujemy doświadczanie hunyuan li w stosunkowo długim ruchu. Shi li to w rzeczywistości rozciągnięcie zhan zhuang w przestrzeni, to zhan zhuang w długim ruchu. Gdy ćwiczymy moca bu, stopa nie powinna trzeć o podłoże, lecz wykorzystuje się pracę mentalną, wyobrażając sobie jakby nogi i stopy powoli poruszały się w błocie lub piasku. Uważnie obserwujemy odczucie pokonywania oporu, nie napinając się nadmiernie, nie usztywniając, "używając umysłu, a nie siły". Moca bu to faktycznie shi li w którym udział biorą nie tylko nogi, ale cale ciało. Ćwiczenia kroków w yiquan obejmują m.in. ćwiczenie w miejscu, ćwiczenie kroków do przodu i do tyłu, długie kroki, zmiany kierunków, kroki okrężne, schodzenie w bok i atak na wprost - poruszanie się we wszystkich kierunkach: do przodu i do tyłu, w lewo i w prawo, wyżej i niżej. Yao Zongxun mówił: "Dobra praca nóg musi być zwinna, precyzyjna, sprężysta, by stworzone zostały warunki do emisji siły w dowolnym momencie, w dowolnej sytuacji; gdy góra się porusza, dół samoistnie się dostosowuje, gdy dół się porusza, góra samoistnie prowadzi; cały czas musi być zachowana całościowa, zrównoważona, zjednoczona siła". To jest cel i sens treningu kroków. Jeśli chodzi o "tajniki", to naprawdę nie ma tu mowy o czymś takim. Tajniki polegają tylko na tym, by światły nauczyciel, ekspert dokładnie wyjaśnił zasady, tak by ćwiczący nie krążył po manowcach, marnując czas. Ćwiczący musi myśleć i rozumieć na czym polega to co robi. Jeśli będzie wytrwały w treningu, z pewnością odniesie korzyść zarówno jeśli chodzi o poprawę zdrowia, jak i umiejętność walki wręcz.

Ze względu na ograniczoną ilość miejsca na łamach magazynu, tylko pobieżnie mogłem omówić zagadnienia o które pytałeś.

Powrót do spisu treści


Yiquan

NASZ DZIADEK - WANG XIANGZHAI

Przekład z chińskiego:
Andrzej Kalisz
akademia@yiquan.com.pl
http://www.yiquan.com.pl

Wang Xiangzhai, rok 1962

Obchodzimy w tym roku setną rocznicę urodzin naszego dziadka ze strony matki, wybitnego chińskiego mistrza wushu - Wang Xiangzhai'a. Poświęcił on całe swe życie sztuce walki, wnosząc ogromny wkład w badania i rozwój chińskiego wushu, osiągając wybitne wyniki. Niestety nie ma go już wśród nas. W dodatku dziesięć lat nieszczęść spowodowało, że badania i rozwój yiquan znalazły się w niesprzyjającej sytuacji. Szczęśliwie, dzięki wysiłkom Yao Zongxun'a, Wang Yufang i innych, obecnie yiquan staje się znany i popularny.

W latach 30. wielu zachodnich bokserów i japońskich judoków zostało pokonanych w pojedynkach przez Wang Xiangzhai'a. Później, poświęcił on kilka lat, by przygotować ulubionych uczniów do wyjazdu za granicę, podczas którego mieli w wielu krajach świata wykazać skuteczność chińskiego wushu. Niestety w wyniku japońskiej agresji w 1937 roku plany te nie zostały zrealizowane. Stary Wang żałował tego do końca życia. Mawiał on w swych ostatnich latach: "Dzisiaj jeszcze niewielu ludzi wie o yiquan, ale za kilkadziesiąt lat na pewno będzie on miał wielki wpływ w Chinach i na całym świecie". Tak się rzeczywiście stało. Wyniki wielu współczesnych badań naukowych wykazują podobieństwo do poglądów Wang Xiangzhai'a, formułowanych przez niego już w latach 30. Można powiedzieć, że pod tym względem Chiny o wiele lat wyprzedziły świat.

Od urodzenia wzrastałem u boku dziadka. Gdy miałem 3-4 lata, niemal codziennie chodziłem z dziadkiem do parku Sun Yatsena (Zhongshan Gongyuan). Bardzo rzadko chodził on powoli, więc dla mnie to zawsze był bieg. Rzadko chodziliśmy po sklepach. Ale stoiska z typowymi pekińskimi przekąskami były stałymi punktami naszego codziennego programu. Wang Xiangzhai uwielbiał jeść je na śniadanie. Lubił też węgorza, baraninę z mongolskiego kociołka, zupę z makaronem. A jego posiłki były bardzo obfite. Regularnie bywaliśmy też w sklepach z antykami. O 9 lub 10 wychodziliśmy z parku i przechadzaliśmy się w rejonie Zhubaoshi, bądź Dazhalan. Dziadek miał kolekcję starych kaligrafii i obrazów oraz pieczęci. Był w tym zakresie prawdziwym ekspertem. Szczególnie jego umiejętność oceny pieczęci była bardzo wysoka, i uznana przez wielu specjalistów. Do dziś mam pieczęć, której często używał. Jest to dla mnie niezwykle cenna pamiątka.

Był wspaniałomyślny i sprawiedliwy, często pomagał innym. Jednocześnie był wybuchowy i uczniowie się go bali. Ale jak my go pamiętamy, był bardzo miłym człowiekiem. Okazywał nam wielką miłość. Pewnego razu kupił orzeszki, wysypał je na stół i zaczął jeść. Bardzo lubił orzeszki. Od razu wziąłem pudełko po ciastkach i zacząłem chować do niego orzeszek po orzeszku. Wkrótce na stole nie pozostał ani jeden. Dziadek powiedział: "Zostaw trochę dziadkowi". Zacząłem głośno płakać, orzeszki wysypały się na ziemię, rzuciłem pudełkiem. Ale on z uśmiechem łagodnie do mnie powiedział: "Dobrze, dobrze, dziadek nie zje orzeszków". Mówiąc to klęczał i zebrał orzeszki do pudełka, aż przestałem płakać.

Pewnego razu pewien przyjaciel przyszedł do niego. Dziadka akurat nie było w domu. Otworzyłem drzwi i poprosiłem gościa do środka, ale on nie wszedł. Zapytałem jak się nazywa i po co przyszedł. Zanim odszedł powiedziałem: "Szczęśliwej drogi, do widzenia". Następnie zamknąłem drzwi. Gość ten później opowiedział dziadkowi, jak mądrego ma małego wnuka. Dziadek był uradowany i kupił mi wiele smakołyków. Często opowiadał o tym wielu ludziom i był wtedy bardzo szczęśliwy.

Dla dziadka najważniejsza była sztuka walki. Natomiast w codziennym życiu był raczej niezaradny. Pewnego razu, gdy miałem 3 latka, dziadek odprowadzał mnie i babcię na pociąg do Tianjinu, gdzie jechaliśmy odwiedzić moją mamę. Babcia to obejmowała mnie, to prowadziła, nie była w stanie niczego nieść. Dziadek niosąc na plecach wielki tobół wsiadł do pociągu i zaczął szukać dla nas miejsca siedzącego. Pociąg odjechał z dziadkiem, który miał nas tylko odprowadzić, natomiast my zostaliśmy na stacji. Dziadek dojechał do stacji Fengtai, i stamtąd z wielkim tobołkiem na plecach wrócił pieszo do Yongdingmen. Zdenerwowana babcia powiedziala tylko: "Z tobą, starym tępakiem, to nie ma rady".

Gdy dziadek uczył w parku Sun Yatsena, w większości uczył zhan zhuang osoby z przewlekłymi schorzeniami. Czasem sam zaczynał coś ćwiczyć. Jego wzrok był wtedy przenikliwy, ciało skoordynowane, poruszające się harmonijnie, niezwykle zwinnie. Naprawdę poruszał się jak potężny tygrys, jak wijący się smok, z mocą którą mógłby poruszyć góry i połknąć morze. W bezruchu natomiast był jak delikatny uczony, jak nieśmiała dziewica, pełen spokoju i łagodności. Gdy go wspominam, widzę, że naprawdę ucieleśnił w praktyce to o czym pisał w swoich traktatach.

Wieczorami uczniowie dziadka (większość to ci, którzy uczyli się walki) często przychodzili ćwiczyć do niego. Ćwiczyli zhan zhuang, shi li, tui shou, walkę. Dziadek ustawiał na podwórku stół i kilka krzeseł, zaparzał herbatę, od czasu do czasu udzielał wskazówek uczniom. Czasem uczniowie otaczali go i słuchali jak wyjaśniał zasady i istotę yiquan. Niestety byłem wtedy zbyt mały by uczyć się yiquan od dziadka. Zawsze będę jednak pamiętał majestatyczny obraz dziadka w trakcie ćwiczeń.

W 1962 roku zmarła babcia i dziadek pogrążył się w wielkim smutku. By to dla niego wielki cios. Nie miał się też kto zatroszczyć o jego zwykłe życiowe sprawy. Szef Instytutu Chińskiej Medycyny Prowincji Hebei zaprosił go do Baoding i zaoferował mu pracę. Wyznaczono też sekretarza, by pomógł dziadkowi uporządkować jego prace dotyczące yiquan i wykorzystania zhan zhuang w terapii, a także zajął się sprawami bytowymi.

Niestety wiele powodów sprawiło, że wkrótce dziadek ciężko zachorował. Sprowadziliśmy wtedy dziadka do nas, pielęgnując go w domu. Mieliśmy wtedy okazję otrzymać wiele wskazówek od dziadka. Niestety, ponieważ nie docenialiśmy głębi yiquan, nie przykładaliśmy się do nauki, nie traktowaliśmy tego poważnie i niewiele skorzystaliśmy. Dziadka bardzo to martwiło. Gdy teraz to wspominam, żałuję, że nie byłem w stanie wykorzystać takiej okazji. Mieliśmy wtedy 14 i 16 lat. Gdy dziadek czuł się lepiej, udzielał nam lekcji. Pewnego popołudnia, skończyliśmy ćwiczenia zhan zhuang i przeszliśmy do tui shou. Nigdy nie mogliśmy opanować wymogów tych ćwiczeń. Ponieważ słyszeliśmy, że dziadek "odrzucał ludzi", zapytaliśmy: "Dziadku, dlaczego nam się nie udaje?" Dziadek siedząc na kanapie, przesunął się nieco i uniósł prawe ramię, z ugiętym nadgarstkiem, z palcami rozchylonymi i kazał mi pchnąć. Widząc jego schorowane ciało i wychudłe ramiona nie odważyłem się użyć dużej siły. Dziadek śmiejąc się powiedział: "Głupi dzieciak, użyj siły, nie bój się". Zacząłem pchać mocniej, ale nie mogłem poruszyć jego ramienia. W końcu zaparłem się mocno stopami i gwałtownie pchnąłem. Poczułem się, jakbym był w windzie, która nagle ruszyła, uniesione ciało poleciało do tyłu i jakby przykleiło się do ściany, a następnie opadłem na podłogę. Dziadek roześmiał się. Ja i mój młodszy brat byliśmy zdumieni. Stary i schorowany dziadek miał taką siłę! Siedząc na podłodze, też zacząłem się śmiać. Mama przybiegła z kuchni zobaczyć co się dzieje. Widząc wesołego dziadka uroniła kilka łez szczęścia. Tak, dziadek chyba poczuł wtedy, że jeszcze może wyzdrowieć, poczuł się pełen sil. Brat też chciał spróbować i rezultat był oczywiście taki sam.

Dziadek miał nietypowy sposób zażywania lekarstw. Najpierw nabierał w usta łyk wody, wkładał do ust lekarstwo, a następnie wykonywał gwałtowny ruch tułowia do przodu, wtedy właśnie połykał lekarstwo. Kto by pomyślał, że w taki sposób zakończy się jego życie. Sam podałem mu wodę i lekarstwo. Nastąpił wylew krwi do mózgu. Dziadek upadł na moje prawe ramię. Byliśmy zrozpaczeni. Szczególnie moja matka była ledwo żywa od płaczu. Przyjaciele i uczniowie dziadka urządzili uroczystą ceremonię pogrzebową, wspominając jego wielki wkład w rozwój chińskiego wushu, wspominając wielką reformę jakiej dokonał, wspominając wkład jaki wniósł w sprawę poprawy stanu zdrowia społeczeństwa. Upamiętniając setną rocznicę urodzin mistrza chińskiego wushu Wang Xiangzhai'a, przepełnieni jesteśmy głębokim uczuciem. Będziemy wytrwale pracować, by urzeczywistnić to, czego on nie zdołał. Chińskie wushu z pewnością znajdzie poczesne miejsce wśród sztuk walki całego świata. Yiquan z pewnością z pączka rozkwitnie w kwiat.

Powrót do spisu treści


Yiquan

WIOSENNY OBÓZ YIQUAN - WĘGRY 2003
Andrzej Kalisz

akademia@yiquan.com.pl
http://www.yiquan.com.pl

Yiquan na Węgrzech uprawiany jest od około 1996 roku. W roku 1999 węgierska grupa adeptów yiquan nawiązała stałą współpracę z Andrzejem Kaliszem. Balazs Hejjas (wicemistrz Węgier w Muay Thai z 1995 roku) wielokrotnie brał udział w seminariach w Polsce. Obecnie jest przewodniczącym Węgierskiego Stowarzyszenia Yiquan. W kwietniu 2002 roku zorganizowane zostało 3-dniowe seminarium na Węgrzech, które poprowadził Andrzej Kalisz. Podjęta została wówczas decyzja o organizacji tam kolejnych, dłuższych seminariów.

Dunaj i góry Pilis w Tahitotfalu

W dniach 26 kwietnia - 4 maja 2003 odbyło się na Węgrzech, w Tahitotfalu, niedaleko od Budapesztu kolejne, tym razem dziewięciodniowe, poprowadzone przez Andrzeja Kalisza seminarium yiquan. Uczestniczyli w nim Węgrzy oraz Polak z Wielkiej Brytanii.

Pierwsze dwa dni poświęcone były absolutnym podstawom systemu. W zajęciach udział wzięły zarówno osoby zainteresowane całym systemem, jak i takie, które interesowało tylko ćwiczenie podstaw yiquan, jako formy ćwiczeń zdrowotnych. Kolejne dni poświęcone były nauce pełnego systemu. Uczestnicy podzieleni zostali na dwie grupy: początkujących i średnio-zaawansowanych.

"Ptakom trudno latać" Duli - pozycja "samotnego" stania

Początkujący poznawali:

Średniozaawansowany trening tui shou Trening dystansu i timingu

Grupa średnio-zaawansowana zajmowała się natomiast:

Uczestnicy byli zachwyceni systemowym podejściem do nauki yiquan wykorzystywanym w linii przekazu yiquan mistrza Yao Chengguang. Ustalono, że prowadzone przez Andrzeja Kalisza wiosenne obozy yiquan na Węgrzech staną się stałym punktem w kalendarzu Węgierskiego Stowarzyszenia Yiquan. Niektórzy z uczestników zamierzają także brać udział w obozach Akademii Yiquan w Polsce.

Węgierskie kwiatuszki Tej zupie trzeba zrobić zdjęcie

Miejscem obozu był ośrodek położony malowniczo tuż nad Dunajem, u podnóża gór Pilis. Czas poza treningami uczestnicy spędzali w spokoju, wśród pięknej przyrody i przy bardzo sprzyjającej pogodzie. W zależności od upodobań korzystać można było ze zróżnicowanego menu mięsnego lub wegetariańskiego.

Jedno popołudnie w połowie obozu poświęcone zostało całkowicie na odpoczynek i zwiedzanie. Udaliśmy się od Budapesztu, zwiedzając starą Budę i podziwiając widoki na Dunaj. Wieczór spędziliśmy w jednej z pesztańskich restauracji, rozkoszująć się węgierską kuchnią i napitkami.

Na Starym Mieście Widok na Dunaj w Budapeszcie

Węgry stają się zatem krajem w którym yiquan znalazł się na drodze pomyślnego rozwoju.

Powrót do spisu treści


Jow Ga

HISTORIA STYLU JOW GA
Dariusz Karkowski

darek.k@jowga.pl
Stowarzyszenie Sportowe Jow Ga Kung Fu, Polska

System Kung Fu znany jako Jow Ga (Rodzina Jow) określany jest również jako Chow Gar, Zhou Jia i Chau Ka. Pisownia jest zależna od używanego dialektu lub tłumaczenia. Jow Ga czasami jest też nazywany Hung Tao Choy Mei, czyli: "głowa Hung i ogon Choy".

Określenie to oznacza, że styl Jow Ga, bazuje na technikach Hung Gar Kung Fu, łącząc je z technikami Choy Ga Kung Fu.

Założycielem systemu był Jow Lung. Urodził się w 1891 roku w Chinach, w prowincji Kanton, w wiosce Hsin-Hui Sheng Sha Fu. Jow Lung zaczął uczyć się stylu Hung Gar od swojego wuja Jow Hunga już w bardzo młodym wieku. Nauka rozpoczynała się od ćwiczeń podstawowych pozycji i kroków. Ten typ treningu jest uważany za najbardziej uciążliwy, mimo to Jow Lung nie uskarżał się z tego powodu i wujek bardzo go za to polubił.

Na krótko przed swoją śmiercią, wujek nauczył Jow Lunga technik kija Pakua. Jow Lung opanował je w ciągu jednego miesiąca.

Po śmierci wujka Jow Lung uczył się od Mistrza Choy Kau (Chi Ching Tsai Kong) technik Choy Ga Kung Fu. Tylko kilka lat potrzebował na opanowanie Choy Ga Kung Fu, a to dzięki podstawom, jakie zdobył wcześniej w Hung Ga Kung Fu.

W 1910 roku, Jow Lung udał się w poszukiwaniu pracy do Malezji. Tak jak wielu innych, wyjechał w poszukiwaniu pracy jako górnik do Kuala Lumpur. Warunki pracy były ciężkie, szefowie, często określani jako "gangsterzy", bili swoich pracowników. Pewnego dnia Jow Lung wdał się w walkę z jednym z nich i śmiertelnie go zranił. Unikając kłopotów, Jow Lung uciekł w góry, gdzie znalazł świątynie zwaną "Gi Leu". Ponieważ był skrajnie wyczerpany, poprosił w klasztorze o pomoc. Mistrz klasztoru Chian Yi zgodził się na udzielenie mu schronienia. Chian zauważył, że Jow Lung ma wrodzony talent do Kung Fu. Dzięki temu Jow Lung nauczył się w klasztorze miejscowej odmiany północnego stylu Shaolin Kung Fu i medycyny.

Po pewnym okresie czasu Mistrz Chian Yi powiedział Jow Lungowi: "Przekazałem ci północne sztuki walki Shaolin i medycynę. Twoje umiejętności są teraz wystarczająco dobre, abyś zajął specjalne miejsce na polu sztuk walki". Następnie, Chian Yi nakazał mu opuścić klasztor. Kiedy Jow Lung powrócił do Kuala Lumpur wydawało mu się, że minęły całe wieki. Ćwicząc nieustannie poznane systemy kung fu, Jow Lung zobaczył unikalność każdego z nich. Postanowił, że połączy je w jedną całość, tworząc w ten sposób Jow Ga Kung Fu.

Jow Lung czuł, że nie będzie mógł nauczać kung fu w Kuala Lumpur, więc wrócił do swojego rodzinnego miasteczka w Chinach. Przyrzekł od tego czasu propagować rodzinny styl Kung Fu. W swoim rodzinnym miasteczku uczył swoich braci: Jow Hip, Jow Biu, Jow Hoy i Jow Tien, stworzonego przez siebie systemu.

Wkrótce założyli pierwszą rodzinną szkołę kung fu w Kantonie, pod nazwą: "Zhou Ren Yi Tang". Jow Lung był odpowiedzialny za nauczanie, podczas gdy Jow Hip, Jow Biu, Jow Hoy i Jow Tien byli jego asystentami. Powoli ich rodzinny styl rozprzestrzeniał się.

W 1911 roku, generał Fu-Lin Li, otrzymał rozkaz zatrudnienia ekspertów od sztuk walki w celu szkolenia żołnierzy. Selekcja miała się dokonać na publicznych zawodach; ich zwycięzca otrzymałby pracę. Jow Lung zgłosił swój udział w turnieju. Uczestników podzielono na 10 grup, a zwycięzca miał zostać wybrany drogą eliminacji. Jow Lung przeszedł przez wszystkie etapy turnieju i doszedł do finałowej walki, którą miał stoczyć z jednym z najlepszych wojowników - Guan Gin Sze. Jow Lung pokonał Guan Gin Sze i został trenerem sztuk walki wojska. Jego bracia pomagali mu w nauczaniu żołnierzy. To mniej więcej w tym czasie bracia zaczęli być znani jako "Pięć Tygrysów Jow Ga".

W tym czasie Jow Lung angażował się w wiele działań, na rzecz Jow Ga Kung Fu, rozwiązywał wiele problemów i nieporozumień. Jego czterej bracia pomagali mu w jego pracy.

W 1923 roku, Jow Lung był tak zajęty nauczaniem, że rzadko miał okazję do odpoczynku. Ignorował pojawiające się przeziębienia, ponieważ uważał, że jest bardzo silny. Niestety, w końcu, przeziębienia przekształciły się w zapalenie płuc, które okazało się dla niego nieuleczalnym. Tak jak wielu innych bohaterów, Jow Lung zmarł w bardzo młodym wieku mając zaledwie 29 lat. Jego śmierć była szokiem dla społeczności sztuk walki. Jego uczniowie opłakiwali go jak swoich własnych rodziców.

Jow Hip, Jow Biu, Jow Hoy i Jow Tien byli w głębokiej żałobie po stracie brata. Życzeniem Jow Lunga było rozpowszechnianie Jow Ga Kung Fu. W dniu pogrzebu Jow Lunga przyrzekli, że spełnią życzenie umierającego brata tak, że system zostanie odnotowany w historii. Bracia pracowali ciężko aby dotrzymać słowa. Wkrótce otworzyli następne oddziały w Kantonie i Hunan. Potem otworzyli kolejne: w Chen Tsun, Fo Shan, Nan Hi Shi Giao i Guin Shan.

W 1928 Jow Biu powrócił do rodzinnego miasteczka, aby otworzyć oddziały w Jing Men, Tai Shan Hsin Chan i w Gio-Gian. Odpowiedzialni za nie byli uczniowie: Zhu Hua i Lee Ngou (Li Niu). W 1929 roku Jow Tien udał się do Shi-Gian, aby rozwinąć oddziały w Yu-Tsen, Du-Tsen, Nan Fu i Guan Shi, otwierając około 20 szkół. Do roku 1930, zostało zorganizowanych około osiemdziesięciu oddziałów w Szanghaju. Były prowadzone przez uczniów Pięciu Tygrysów.

Otwarcie tak wielu szkół w kilka lat jest czymś niezwykłym w świecie sztuk walki. Było to możliwe tylko dzięki sprawnemu przywództwu i ciężkiej pracy rodziny Jow .

W międzyczasie Chiny przeżyły wielki polityczny wstrząs. Lee Ngou wyemigrował do głównego oddziału Yuan Lan w Hong Kongu. Jow Biu zrobił to samo i założył kilka następnych oddziałów. Wielu innych uczniów Pięciu Tygrysów zjawiło się w Hong Kongu, aby pomóc w prowadzeniu miejscowych oddziałów.

Jow Ga jest również bardzo znany ze swego Tańca Lwa.

Przed II Wojną Światową, w Hong Kongu zorganizowano wielką paradę podczas inauguracji angielskiego króla Jerzego II.
Rząd Hong Kongu wysłał przedstawicieli do Kantonu, z prośbą do szkoły Jow Ga o wykonanie Tańca Lwa podczas ceremonii inauguracyjnej dla królowej Elżbiety. Jow Biu zaakceptował zaproszenie.

Od wojny, zespół Jow Ga wykonujący Taniec Lwa można było zobaczyć na wielu ważnych paradach w Hong Kongu. W paradzie z okazji 25 rocznicy panowania królowej Elżbiety, brała udział grupa ok. 300 osób z filii szkoły Jow Ga, wykonując Taniec Lwa.

14 marca 1961 roku Jow Biu zmarł po krótkiej chorobie.

Powrót do spisu treści


Jow Ga

SEMINARIUM Z SIFU DEREKIEM JOHNSONEM (JOW GA KUNG FU)
Dariusz Karkowski

darek.k@jowga.pl
Stowarzyszenie Sportowe Jow Ga Kung Fu, Polska

Seminarium zorganizowane przez Stowarzyszenie Sportowe Jow Ga Kung Fu z siedzibą w Krakowie, odbyło się w dniach 8 - 11.05.2003. W zajęciach wzięło udział około 20 osób o różnym stopniu zaawansowania. W ostatnim dniu seminarium, w specjalnym treningu dla osób początkujących wzięło udział kolejne kilkanaście osób. Dla niektórych spośród uczestników seminarium był to pierwszy kontakt z naszym nauczycielem. Inni mieli okazję spotkać Sifu, bądź na jednym z dwóch poprzednich seminariów organizowanych w Polsce i w Niemczech, bądź w czasie pobytu szkoleniowego w USA.

Pierwszy trening zaczął się 8 maja, po południu. Przez następne trzy dni, zajęcia odbywały się dwa razy dziennie, w dwóch czterogodzinnych blokach treningowych. Uczestnicy seminarium mieli oka-zję poznać dwie formy ręczne oraz trzy formy z bronią. Zostaliśmy podzieleni na grupy, z których każda "specjalizowała się" w określonej formie. Trenowaliśmy również zastosowania technik z nowo poznanych form, ćwiczenia wzmacniające i udoskonalające naszą technikę. Część jednego z trenin-gów spędziliśmy ćwicząc rozmaite (również akrobatyczne), elementy Tańca Lwa.

Sifu chętnie i wyczerpująco odpowiadał na wszystkie pytania, demonstrował techniki. Wszyscy ko-rzystali z jego porad tym chętniej, że jest on bardzo bezpośrednim, sympatycznym człowiekiem.

Nawet w czasie wspólnych obiadów i kolacji, głównym tematem rozmów było Jow Ga Kung Fu. Sifu opowiadał ciekawe historie o założycielach i o znanych mistrzach naszego stylu. W trakcie tych rozmów mogliśmy dowiedzieć się również o wielu zwyczajach związanych z życiem szkół kung fu, a nawet skorygować, niemal bezpośrednio przy stole, swoją technikę!

Mimo ograniczeń czasowych, udało nam się zorganizować wspólny wieczór przy ognisku. Spotkanie upłynęło w sympatycznej, rodzinnej atmosferze.

seminarium

Seminarium zakończyło się w niedzielę wieczór. Podziękowaliśmy Sifu za poświęcony nam czas, zapraszając go na następną wizytę.

Powrót do spisu treści


Shaolin

"KUNG FU W KUNG FU" CZYLI SZTUKI WALKI KLASZTORU SHAOLIN
Sławomir Pawłowski

luohan@poczta.wp.pl
Gdyńska Szkoła Shaolin Kung Fu

Artykuł ten dedykuję Darkowi Stefanowiczowi, dziękując Mu za cierpliwość i zapał, jakimi wykazał się ucząc mnie formy "drewnianego manekina" Chi Sim Wing Tsun kung fu.


Shaoliński mnich walczący mieczem.

W związku z renomą, jaką posiadają w Chinach shaolińskie sztuki walki, powiada się tam, że dziedzictwo klasztoru Shaolin jest tak unikalne i doskonałe, iż stanowi "Kung fu w kung fu".

Cała historia, klasztoru Shaolin tworząca jego dziedzictwo jest na wskroś przeniknięta buddyzmem, w tym powstałym tam buddyzmem Ch'an, /jap. ZEN/ oraz sztukami walki.

 
Słynne naścienne malowidło w klasztorze Shaolin,
na którym uwieczniono mnichów tej świątyni
doskonalących się w kung fu (fot. po lewej)
oraz naścienny fresk w klasztorze Shaolin
przedstawiający pogrążonego w medytacji mnicha.

Shaoliński mnich Shi Guo Lin wypowiedział się w tym temacie następująco:
"W związku z tym, że shaolińskie kung fu i buddyzm Ch'an są nierozłączne, nie mogą być omawiane oddzielnie. W klasztorze Shaolin buddyzm Ch'an stanowi filozoficzną teorię. Pomimo, że nie możesz go ani dotknąć, ani zobaczyć, jest on reprezentowany i uwidaczniany poprzez trening sztuki walki. "Ch'an i Quan Kuei Yi" - tzn. " Buddyzm Ch'an i Sztuka walki na pięści są jednym". "Ch'an" to w istocie jedynie nazwa, "Quan" (dosłownie: pięść) to też tylko słowo. Gdy mówimy, że są one "jednym" musimy wiedzieć, czym jest to "jedno". Tym "jednym" jest nasz umysł. W związku z tym, nie twoje ciało lub pięści są sednem twojej praktyki, lecz twój umysł. Gdy ćwiczysz kung fu, doskonale i całkowicie łączysz i jednoczysz z sobą ciało i umysł.
Trening qigong (chi kung) jest także równoczesną praktyką ciała i umysłu w jednym. Są nimi również rozmaite metody wewnętrznego i zewnętrznego treningu. Mamy w Shaolin takie stare powiedzenia:

"W trakcie treningu wewnętrznie skupiamy się na energii Qi
a zewnętrznie na rozwoju mięśni, ścięgien i wzmocnieniu skóry"

oraz
"Wewnątrz nas istnieje nie tylko energia qi,
lecz także nasze myśli i umysł"
.

Zewnętrzną powłokę naszego ciała tworzą skóra, ścięgna i mięśnie, przez które przenika energia qi. Gdy ćwiczysz, twoja praktyka łączy i zawiera w sobie zarówno pracę ciała, jak i umysłu, łącząc je w jedno.
Gdy ćwiczę kung fu, praktykuję Ch'an poprzez trening sztuki walki. Wówczas naprawdę w pełni praktykuję sztukę walki, ćwicząc bez żadnych idei, celów, zamiarów lub rozmyślań, które rozpraszałyby mnie i wprowadzały nieład. Zatracam się w praktyce i po prostu ćwiczę.
Teoria Ch'an może dopomóc ci naprawdę zrozumieć siebie.
Będziesz wówczas doskonale się kontrolował i nie będziesz ćwiczył kung fu rozkojarzony, z wewnętrznym zamieszaniem. Będziesz ćwiczył bez zamętu."

Praktykowane przez shaolińskich mnichów sztuki walki przeniknięte "umysłem Ch'an" przekazywane były i są nadal w klasztorze z generacji na generację.
W ostatnich czasach są również osoby świeckie z wielu krajów świata.

   
Młody shaliński mnich, uczeń mnicha - mistrza Shi Yan Si, doskonalący się na terenie
klasztoru Shaolin w stylu orła (fot. po lewej), jego sifu - mnich Shi Yan Si (fot. po środku)
oraz shaoliński mnich ćwiczący formę orła poza terenem klasztoru (fot. po prawej).

Osoby ćwiczące Shaolin kung fu nie mogą zapominać, że teoria, filozofia i strategia powinny wspomagać, a nie zastępować samą praktykę. Najdłuższe dyskusje i wywody filozoficzne nie zastąpią treningu, a umiejętności adepta nie wzrosną od samego gadania.
Shaolińscy mnisi powiadają:

"Zapiski pouczają, a ćwiczenia rozwijają."

Aby mieć choćby szansę na osiągnięcie biegłości w kung fu, trzeba w pocie czoła systematycznie i z zaangażowaniem ćwiczyć przez wiele, wiele lat, bez względu na porę roku, pogodę i nastrój, bez dni wolnych i "świątecznych". Taka jest cena sukcesu.

16.06.2003 r.

Powrót do spisu treści


Shaolin

"CHUN XI WALCZĄCY Z TYGRYSEM"
"WALCZĄCY MNICH WU SUNG"
Sławomir Pawłowski

luohan@poczta.wp.pl
Gdyńska Szkoła Shaolin Kung Fu

Wprowadzenie

Tygrys, jako groźny dla człowieka drapieżnik, obdarzony wrodzoną siłą, agresją i odwagą, od wieków fascynował i inspirował ludzi, budząc w nich wielokrotnie zarówno podziw, jak i strach.

Postać tygrysa była i jest w krajach orientu jednym z ulubionych zwierzęcych motywów. Jest on przedstawiany na naściennych malowidłach i płaskorzeźbach, obrazach i rzeźbach, występuje również, jako istotny element wielu ludowych opowieści oraz chińskiego zodiaku.

W związku z tym, że przed wiekami shaolińscy mnisi niejednokrotnie byli mimowolnymi świadkami walczących z sobą lub polujących w otaczających klasztor górach tygrysów, mieli możliwość obserwacji naturalnego zachowania się tych zwierząt. Zaobserwowane przez nich ruchy i cechy tego zwierzęcia zainspirowały ich do stworzenia w Shaolin kung fu zarówno odrębnych technik, form, jak i styli tygrysa.

Z racji przewagi siły, jaką tygrys góruje nad człowiekiem, niewielu było ludzi, którym dane było zmierzyć się z nim, i z takiego pojedynku wyjść zwycięsko.

O ile więc zdarzenia takie w ogóle miały miejsce, stawały się swego rodzaju sensacją, a osoby, którym udało się własnoręcznie zabić w walce tygrysa, urastały o oczach ludności do rangi bohaterów.

   
Shaoliński mnich Shi De Qiang praktykujący formę tygrysa

W opowiadaniu o Wu Song'u znajdziemy zarówno przeplatające się z sobą opisy miejsc i zdarzeń historycznych, jak i opisy zdarzeń będących oczywistą fikcją (opis spotkania w górach goblina i walki z nim). Jest to doskonały przykład na to, jak z biegiem czasu niektóre historyczne przekazy zmieniają się w baśniowe opowiadania.

"Chun Xi walczący z tygrysem"

W okresie Guangxi (1875-1909 r.n.e), za panowania dynastii Qing (1616-1911 r.n.e.), w Chinach, w okręgu Yongning, u podnóża góry Fu Niu, grasował dziki tygrys, zabijając lub kalecząc ludzi i domowe zwierzęta oraz wyrządzając wiele materialnych szkód. Atakował on niespodziewanie, wypadając z lasów porastających podnóże góry, siejąc śmierć i spustoszenie oraz przerażenie wśród okolicznej ludności.

Na terenie obszaru Da Songzhou, wiele rodzin w obawie o swoje życie celowo oddawało na pożarcie przez tygrysa swoje owce, świnie i cielaki. Działania te nie przyniosły jednak oczekiwanego skutku, gdyż około piętnastego dnia, ósmego miesiąca księżycowego, w odległości trzech dni drogi od miasta, wczesnym rankiem, zostało zaatakowanych i zabitych przez tygrysa pięcioro małych dzieci. Znajdujący się w tej okolicy drzeworytnik, został również zaatakowany. Pogryziony, z ranami szarpanymi nóg ledwie uszedł z życiem.

Po tych zdarzeniach na obszarze stu "Li" ludzie byli przerażeni. Nie mieli odwagi wychodzić do pracy i opuszczać swych domów po nastaniu zmroku, udawać się do sklepów lub odwiedzać krewnych. Dla wzajemnej ochrony mieszkańcy całej okolicy nalegali na podróżowanie w grupach.

Pomimo podjęcia tak wielu niezbędnych działań, wielu mieszkańców nadal obawiało się jednak, że okażą się one niewystarczające.

W odległości dwudziestu pięciu "Li" na północny wschód od miasta Yongning, wznosiła się niewielka buddyjska świątynia podlegająca zwierzchnictwu klasztoru Shaolin, nazywana "Świątynią Mogou". Było wówczas w zwyczaju, aby w małych świątyniach podlegających klasztorowi Shaolin zawsze przebywało po kilku mnichów z głównego klasztoru (tj. klasztoru Shaolin).

W owym czasie w Świątyni Mogou zamieszkiwało dwóch shaolińskich mnichów; jednym z nich był stary mnich o imieniu klasztornym Hai Run, drugim zaś młody mnich Chun Xi.

Chun Xi był jednym z sześciorga dzieci urodzonym w ubogiej, wiejskiej rodzinie, zamieszkałej w prefekturze Huaiqing. Pod względem wieku był on trzecim z kolei urodzonym w niej dzieckiem. Gdy miał dziewięć lat, jego ojciec miał nieszczęśliwy wypadek, w wyniku którego nie był w stanie pracować. W związku z tym, że była to bardzo uboga i wielodzietna rodzina, potrzebowali oni sporo żywności, by się wyżywić. W zaistniałej sytuacji, ojciec nie mogąc zapewnić żywności swym dzieciom, zdecydował, aby posłać Chun Xi do klasztoru Shaolin, by tam zamieszkał i został buddyjskim mnichem.

W klasztorze Shaolin jego mistrzem i opiekunem został znany i szanowany mnich. Chun Xi był wówczas prostym chłopcem, więc bardzo się ucieszył, gdy jego mistrz zaczął go wkrótce uczyć czytać i pisać, zapoznawać z chińską literaturą i nauczać sztuk walki, dając mu ponadto pod opiekę stado owiec, by codziennie pędził je w góry na wypas. W tym okresie Chun Xi był nie tylko uczniem i pastuchem stada owiec, lecz również pomagał w pracach przy odbudowie Shaolińskiego "Dziedzińca Dziesięciu Pouczeń", "Pawilonu Wieczności" oraz "Pawilonu Przepięknych Obłoków". Obserwował on z podziwem swojego mistrza i innych mnichów, wkładających całą energię w prace naprawczo-budowlane klasztornych budowli. Chcąc być pomocnym w tych działaniach, każdego dnia, gdy wraz ze stadem owiec wracał z górskich pastwisk, odłupywał on kilofem kamień, który, jako materiał budowlany, zanosił na swych ramionach do klasztoru. Czynność tę traktował, jako część swoich obowiązków. Rozpoczynając noszenie, pierwotnie znosił do klasztoru jedynie niewielkie kamienie, lecz z czasem, gdy jego organizm wzmocnił się i stał się silniejszy, znosił do niego codziennie regularnie wielkie kamienie.

Czynił tak przez pięć lat, aż do dnia zakończenia pełnej rekonstrukcji dziedzińca i dwóch budynków.

W okresie, gdy tygrys terroryzował ludność okręgu Yongning, Chun Xi miał dwadzieścia osiem lat, będąc silnym, tryskającym energią mężczyzną, w szczytowym okresie swojego rozwoju fizycznego. Pewnego dnia w Dong Songji, położonym w odległości pięciu "Li" od świątyni Mogou, rodzina lokalnego obszarnika postanowiła pomimo zagrożenia wziąć udział w ceremonii pogrzebowej.

W tamtych czasach obowiązywał zwyczaj, zgodnie z którym, jeśli obszarnik (właściciel ziemski) brał udział w ceremonii pogrzebowej, mieszkańcy okolicznych wsi i świątyń również zobowiązani byli do uczestnictwa w uroczystości; lamentowania i opłakiwania zmarłego, palenia kadzideł i specjalnych papierowych religijnych kartek modlitewnych, wzięcia udziału w orszaku pogrzebowym oraz w stypie. Stary mnich Hai Run przygotowawszy stosowny prezent, wręczył go Chun Xi, a następnie wysłał go na pogrzeb, by ten uczestniczył w nim w imieniu mnichów świątyni Mogou. Zanim Chun Xi wyruszył w drogę, stary mnich nakazał mu, że by w ciągu siedmiu godzin powrócił on z powrotem do świątyni, aby zminimalizować ryzyko ataku i pożarcia go przez tygrysa.

Na miejscu pogrzebu, uczestnicy orszaku pogrzebowego po zakończeniu palenia rytualnych religijnych kartek modlitewnych udali się do domu żałoby, by wziąć udział w "Przyjęciu Płynącego Potoku", tj. w stypie.

Zwyczajowo, przy każdym suto zastawionym stole, zasiadało po ośmiu ucztujących ludzi. Gdy kończyli jeść, ustępowali miejsca kolejnym ośmiu osobom, które zajmowały ich miejsca, ponownie podawano potrawy, obsługiwano ich, i kolejne osiem osób ucztowało, po nich zasiadali następni, itd.

W dniu pogrzebu zaproszony obszarnik zasiadł do pierwszego, "wschodniego" stołu już przed południem. Szybko skończył jeść, a gdy wstał, by ustąpić miejsca kolejnemu żałobnikowi, wraz z nim wstały wszystkie inne osoby wspólnie z nim ucztujące, w tym Chun Xi. W związku z tym, że Chun Xi miał wielki apetyt, jadł więc szybko i tak wiele, jak to tylko możliwe. Pomimo tego, nie zdążył się najeść. Przyłączył się więc do kolejnej grupki osób oczekujących, by zasiąść przy "zachodnim" stole. Gdy tylko zwolniło się przy nim miejsce, zasiadł jako pierwszy. Gdy żałobnicy zasiadający przy "zachodnim" stole skończyli jeść, ponownie przyłączył się do innej grupki osób, oczekujących, by zasiąść przy innym stole, itd.

Tym sposobem krążył od stołu do stołu, zasiadając z coraz to nowymi żałobnikami, będąc obsługiwanym i jedząc nieomal nieustannie. Dopiero, gdy słońce zaczęło zachodzić za górami, zaprzestał ostatecznie jeść i udał się w drogę powrotną do świątyni Mogou.

Gdy wracał pieszo z Dong Songji, podmuchy wiatru nasiliły się. Wiatr z chwili na chwilę wiał coraz mocniej, wlokąc piach i pył, wciskając go w oczy. W krótkim czasie wiatr przeszedł w gwałtowną wichurę, z wirującymi i smagającymi piachem, burzliwymi huraganowymi podmuchami. Chun Xi szedł dalej w kierunku świątyni Mogou z dużym trudem. Zamykał on oczy, trzymając oburącz bambusowy kosz, niby kask, dnem do góry nad swoją głową, chroniąc tym sposobem swą twarz i oczy przed smagającym piachem i pyłem oraz podmuchami wichru. Z koszem na głowie, niemal po omacku, kontynuował on samotnie swoją drogę powrotną. Aby dojść do głównej bramy świątyni Mogou, musiał przebyć naturalnie ukształtowany wąwóz, szeroki z góry na szesnaście metrów, głębokim na dziesięć metrów, długi na jeden "Li", i z dnem o szerokości umożliwiającej przejazd jednej furmanki. Chun Xi postanowił przez to niebezpieczne miejsce przebiec jak najszybciej od jego wschodniego końca. Gdy biegł przez wąwóz i znajdował się mniej więcej w połowie jego długości, otoczył go ogłuszający, dziki ryk tygrysa, przetaczając się echem przez cały wąwóz. Pod jego wpływem Chun Xi rzucił się na piaszczystą drogę, nie mając odwagi nawet otworzyć oczu. Kiedy jednak po chwili kolejny ryk rozległ się bardzo blisko niego, otworzył oczy spostrzegając wielkiego tygrysa schodzącego po zboczu wąwozu w dół w jego kierunku. Gdy tygrys rzucił się na niego, Chun Xi, machnął w jego kierunku koszem, równocześnie rzucając się w bok, przez co atakujący tygrys chybił przeskakując ponad jego głową. Chun Xi błyskawicznie obrócił się, spoglądając w dół na spadek zbocza, gdzie według niego powinien znajdować się tygrys. Dostrzegł go w chwili, gdy ten przysiadł na tylnych łapach, by ponownie się na niego rzucić. Gdy tygrys skoczył, Chun Xi odrzucił w bok swój kosz, przykucnął i skoczył "nurkując" pod brzuchem atakującego tygrysa. Zanim tygrys zdążył po opadnięciu na podłoże ponownie zwrócić się w jego kierunku, Chun Xi wykonał ruch "Unieś głowę spoglądając na księżyc", chwytając równocześnie tygrysa za tylne łapy, obracając swoje ciało wokół osi, odrywając tygrysa od podłoża i kręcąc nim wokół siebie, tak szybko, jak to tylko możliwe, "niczym trąba powietrzna". W tej sytuacji tygrys nie był w stanie nic zrobić. Pomimo, że był bardzo silny, jego łapy nie miały kontaktu z podłożem, więc jedynie groźnie ryczał i warczał. Chun Xi stracił poczucie czasu, nie wiedząc, jak wiele razy obrócił się kręcąc tygrysem. W końcu jednak rozluźnił chwyt, odrzucając warczącego tygrysa na ponad trzy metry. W chwili, gdy zwierzę z łoskotem uderzyło o ziemię, Chun Xi również upadł, lecz błyskawicznie zerwał się na nogi, podbiegł do tygrysa, rzucił się na niego i zaczął go dusić. Tygrys miotał się, lecz jego ruchy stopniowo słabły, przechodząc w przedśmiertne konwulsje, i wkrótce leżał on bez ruchu martwy.

Gdy wieść o tym zdarzeniu rozeszła się, na prośbę wieśniaków skierowaną do pracowników magistratu okręgu Yongning, w świątyni Mogou umieszczono tablicę z napisem:

"Dziedzictwo Klasztoru Shaolin"

"Walczący mnich Wu Song"

W znanej opowieści "Wu Song walczący z tygrysem" zapisano, że po opuszczeniu rodzinnego domu Wu Song udał się do klasztoru Shaolin, gdzie zamieszkiwał przez osiem lat trenując sztuki walki.

Niniejsze opowiadanie dotyczy okresu, gdy Wu Song, jako "walczący mnich" zamieszkiwał w klasztorze Shaolin.

W tamtych czasach święcenia klasztorne udzielano jedynie starannie wybranym osobom, wysokiej klasy żołnierzom i generałom, a w klasztorze znajdował się "Pawilon Przygotowań i Selekcji". Do zadań mnichów tego pawilonu należała rejestracja nowo przybyłych osób, które zamierzały dołączyć do szeregu walczących mnichów, ustalaniem i zastosowywaniem metod do ich testowania. Wymyślne testy brały pod uwagę nie tylko sprawdzanie umiejętności walki i qigong, kandydatów na mnichów, lecz sprawdzały również ich odwagę oraz ogólną wiedzę o świecie. Jeżeli umiejętności walki i odwaga nowo przybyłych nie były na wymaganym dla walczącego mnicha poziomie, mnisi z "Pawilonu Przygotowań i Selekcji" mogli zadecydować, by kandydat pozostał w klasztorze przez jakiś czas, jeśli mistrzowie dostrzegli w nim pozytywne zadatki. W tym okresie brał on udział w bezpośrednich jak i pośrednich treningach, które trwały aż do dnia "Święta Wyboru Żołnierzy", w którym był on przeegzaminowany i w przypadku powodzenia zaliczony w poczet "Walczących Mnichów".

Kiedy w wieku dwudziestu sześciu lat Wu Song po raz pierwszy przybył do klasztoru, został poddany testom w Pawilonie Przygotowań i Selekcji. Okazało się, że nie przeszedł go pozytywnie pod względem umiejętności walki i odwagi, jednakże na podstawie jego ubioru i postawy mnisi z pawilonu zdecydowali, że ma on pozytywny potencjał. "Sześciostronna Czapka Bohatera" został więc umieszczona na jego głowie, i nosił on długą czysto białą "szatę bohatera". Kolorowy, długi na sześć i pół metra jedwabny pas wyszywany symbolem feniksa był ściśle owinięty wokół jego talii, a wysokie do pół łydki buty ozdobione były wizerunkiem konia i trzech strzał. Wspaniały, wysokiej klasy miecz zwisał u jego pasa. Był on zaledwie średniego wzrostu, ale miał grube, czarne brwi, zdrową, rumianą twarz, a jego mowa i zachowanie tryskały energią. Na podstawie tych cech mnisi zdecydowali, by pozostał on w klasztorze w celu wytrenowania go. Pewnego ranka, gdy gór Sung Shan była spowita mgłą, tak gęstą, że widoczność była ograniczona do zaledwie kilku kroków, jeden z mistrzów z Pawilonu Przygotowań i Selekcji odszukał Wu Song'a i powiedział mu, że przeor polecił im obu udać się do Luoyang, aby odebrać dziesięć halabard zamówionych w rodzinie kowali pracujących dla mnichów.

Po wysłuchaniu tych słów Wu Song wyruszył natychmiast ze starym mistrzem w drogę. W czasie podróży, gdy wkroczyli na przełęcz Huan Yuan, usłyszeli powyżej siebie zbliżający się łoskot. Wu Song spoglądał w górę, starając się dojrzeć we mgle przyczynę hałasu, lecz nic nie mógł dostrzec. Gdy nagle zobaczył wielki, okrągły głaz wyłaniający się z mgły i staczający się wprost na ich głowy, było już zbyt późno, by się ruszyć. W tym samym momencie jego towarzysz pociągnął go w tył, podskoczył w przód i prawą nogą kopnął w spadający głaz, kierując go w bok. Zlany zimnym potem Wu Song zapytał:
"Mistrzu, jak udało ci się kopnąć ten głaz i nie przestraszać się?" Mistrz odpowiedział: "A czegóż tu się bać? Takiego małego kamienia? Gdy twoje nogi będą wystarczająco dobrze wytrenowane, zrobienie czegoś podobnego i dla ciebie nie będzie niczym trudnym.".
Usłyszawszy te słowa Wu Song nabrał odwagi.

Halabardy dla świątyni Shaolin wykuwane były przez rodzinę kowali w "Kuźni Arhatów" z czystej, wysokiej jakości stali, a każda z nich ważyła około 16 kilogramów. Mistrz po odebraniu ich związał je w dwie wiązki, jedną składającą się z czterech, i drugą z sześciu halabard. Patrząc na starego mistrza, jego siwe włosy i szczupłe, sprawiające wrażenie wręcz wątłego ciało, Wu Song oceniał jego wiek na co najmniej sześćdziesiąt lat. Zdecydował więc, że skoro jest młody i silny, weźmie większą z nich, lecz starusze był odmiennego zdania. Uważał on, że jego wytrenowane nogi i ramiona są wystarczająco silne do niesienia większej wiązki halabard, więc Wu Song może dźwigać mniejszą z nich. Nie mając innego wyjścia, Wu Song usłuchał mistrza i zastosował się do jego słów. Po zarzuceniu broni na ramiona, dwóch mnichów wyruszyło w drogę powrotną do klasztoru Shaolin. Do czasu, gdy minęli wioskę Li Cun, Wu Song był już cały zlany potem, i miał duży problem z dotrzymaniem kroku dziarskiemu staruszkowi. Pomyślał nawet, aby poprosić go o chwilę odpoczynku, ale zanim zdążył otworzyć usta, jego towarzysz podróży powiedział:

"Przeor rozkazał, abyśmy wrócili do świątyni jeszcze dzisiaj,
więc pospiesz się i ruszaj raźniej!"

Wu Songowi nie pozostało więc nic do powiedzenia, a ponieważ jego mistrz szedł przed nim, robił, co w jego mocy, by za nim nadążyć. Gdy dotarli do wsi Canjiadian, usta Wu Songa były bardzo wysuszone i spierzchnięte, a oczy i gardo okropnie go piekły i paliły. Już miał zasugerować, aby poprosić mieszkańców wsi o miskę wody, lecz starzec ponownie powiedział, zanim ten zdążył otworzyć usta:

"Idziemy dalej, zaciśnij zęby! Gdy dojdziemy na szczyt przełęczy
napijemy się wody ze jianyinquan, tzn: "źródła wyciętego w skale mieczem".

Mówiąc te słowa, stary mnich wciąż zwinnie wspinał się po stromym górskim stoku. Wu Song nie ośmielił się więc powiedzieć ani słowa, ani uczynić żadnego gestu mogącego wskazywać na jego wyczerpanie. Nie pozostawało mu nic innego, jak zacisnąć usta i nadal podążać za starcem. Ścieżka wiodąca w górę wiła się nieustannie, pełna była zakrętów i kamieni. Legendarne źródło jianyinquan, o którym wspominał stary mnich, powinno znajdować się tuż pod górskim szczytem. Zgodnie z legendą, zostało ono wykute w solidnej skale uderzeniem miecza przez Liu Bang'a ( 256-195 roku p.n.e), założyciela dynastii Han, gdy ten przemierzał przełęcz w trakcie inwazji na królestwo Qin. Wu Song słyszał, ze woda z tego źródła jest krystalicznie czysta, zimna i słodka, i nawet w czasach, gdy bardzo dużo jej czerpano, nigdy nie przestawała płynąć, źródło nie wyczerpywało się. Wszystkie myśli i energia Wu Songa skupiły się więc na dojściu do owego źródła i zamiarze napicia się z niego. Gdy jednak dotarli do kolejnego zakrętu ścieżki, niedaleko jianyinquan, towarzysz Wu Songa zatrzymał się, poożył swój oręż na ziemi i powiedział, aby Wu Song sam poszedł dalej do źródła, gdyż on zamierza chwilkę odpocząć. W tym czasie powoli zaczynało już zmierzchać, i wszystko wokół ginąc w ciemnościach, stawało się niewyraźne. Myśl o źródlanej wodzie znajdującej się nieopodal wprost obsesyjnie wypełniała umysł Wu Songa, który poprawiwszy sobie wiązkę halabard na ramieniu bez chwili wahania ruszył dalej w górę z nowym zapałem. Gdy tylko dotarł do źródła, rzucił wiązkę halabard na ziemię, podbiegł do krawędzi wody i przykucnąwszy zaczerpnął wodę złączonymi dłońmi. Gdy podnosił dłonie z wodą do ust, usłyszał w pobliżu przerażające zawodzenie. Obejrzawszy się, ujrzał goblina, z czerwonymi oczami, zielonym nosem, szeroko rozwartymi krwawo czerwonymi ustami z wystającymi z nich ociekającymi jadem kłami, o ciele pokrytym białymi piórami, który właśnie sięgał swymi szponami do jego oczu. Przerażony Wu Song zerwał się na równe nogi i zaczął uciekać przed ścigającym go tuż za jego plecami goblinem. Nie zdążył odbiec daleko, gdy nagle pojawił się przed nimi mistrz Wu Songa, który po odrzuceniu swej wiązki, natychmiast podjął walkę z goblinem. Po kilku sekundach mnich zamarkował cios lewą pięścią, a prawą uderzył goblina w okolice serca. Stwór z żałosnym krzykiem odwrócił się i uciekł. Wu Song nie myśląc już nawet o napiciu się ze źródła zapytał:

"Dlaczego nie boisz się demonów?
Tego odesłałeś w nocne ciemności jednym ciosem!"

Mistrz odpowiedział:

"Demony są, jak domowe zwierzęta, lub niektórzy ludzie.
Jeśli jesteś twardy, wówczas są tchórzliwe. Jeśli jesteś miękki i tchórzliwy,
wówczas cię zgniotą i rozszarpią.
Jeśli przeciwstawisz im się z determinacją,
i masz wytrenowane w sztuce walki dłonie, nie masz się czego obawiać."

Po usłyszeniu tych słów w Wu Songa wstąpiła nowa energia i siła. Po napiciu się ze źródła, obaj mężczyźni powrócili cało do świątyni.

"Niespodziewana lekcja"

Pewnego razu, nad górami otaczającymi klasztor Shaolin długo padał ulewny deszcz. Szalejąca ulewa spowodowała powstanie spływających z górskich stoków kaskadami potoków wody i błota, wpływających do wezbranych górskich rzek. W tym czasie jeden z mistrzów Pawilonu Przygotowań i Selekcji wnikliwie przyglądał się Wu Song'owi, po czym powiedział mu, że przeor polecił im obu udać się w góry na Szczyt Falujących Sosen, by wykopać tam i przynieść do klasztoru leczniczy korzeń żeńszenia. Wu Song przyjrzał się mnichowi, i ocenił jego wiek na około czterdzieści lat. Miał on przytroczoną do ramion długą na około trzy metry bambusową tyczkę zakończoną przytwierdzonym do niej stalowym hakiem (bosak), oraz owinięte wokół ciała dwa zwoje grubych konopnych powrozów. Przed wyruszeniem w drogę, Wu Song wziął również podobny bambusowy bosak. Gdy stanęli na górskim szczycie, nie mogli znaleźć ani jednego żeńszenia. Rosły tam jedynie dwie stare górskie sosny, rozkładające swoje konary nad krawędzią klifu. Mistrz powiedział do Wu Song'a:,/p>

"Być może żeńszeń znajdziemy na sąsiadującym
Szczycie Obfitującym Zielenią?"

Wu Song spojrzał na pobliski "Szczyt Obfitujący Zielenią", z jego wznoszącymi się jeszcze wyżej wierzchołkami ginącymi w chmurach. Cała sąsiednia góra pokryta była zielenią oraz żółtymi i czerwonymi kwiatami. Gdy stanęli na jej zielonym szczycie, ujrzeli urwisty kanion szeroki na trzydzieści metrów i głęboki naokoło osiemdziesiąt metrów. Był on wypełniony pyłem wodnym powstałym ze spływającej po skalnych ścianach potokach wody, które uderzając o skały rozbryzgiwały się z hukiem na mglisty wodny pył. Wu Song stojąc na szczycie i spoglądając w dół doznał na ten widok zawrotu głowy. Szybko cofnął się i zapytał mistrza, jak zamierza przejść na drugą stronę kanionu ponad huczącym w dole potokiem. Mistrz podniósł bez słowa dwie liny i dał mu jedną z nich, nakazując mu zawiązać jeden jej koniec wokół pnia starej sosny, a drugi wokół swojej talii. Tłumacząc, jak ma to uczynić i pokazując, jak wiązać węzeł, drugi koniec swojej liny również przywiązał do pnia drzewa. Gdy to uczynił, mistrz niespodziewanie pociągnął Wu Song'a nad krawędź klifu, i wypchnął poza jego krawędź w przepaść. Gdy Wu Song spadał w dół, otoczył go zimny wiatr wodna mgła, a nawet bryzgi samej wody. Po chwili zwisał on już na linie nogami w gorę, nad szalejącym poniżej potokiem, tryskającym na niego bryzgami wody i piany. Gdy zaczynał krzyczeć z przerażenia, zobaczył, że towarzyszący mu mnich ie zwinnie opuścił się wraz z bosakiem w dół na swojej lin, zahaczył jego linę, po czym, po wyjściu w górę, wyciągnął go na szczyt.
Gdy to uczynił, mistrz zapytał:

"Czy przestraszyłeś się?"

Ponieważ serce Wu Song'a nadal biło jak oszalałe i był on w szoku, nic nie powiedział. Wówczas mistrz kontynuował:

"Musisz dużo trenować zarówno sztukę walki, jak i ducha.
Będziesz wówczas bardzo odważny, i niewiele zdarzeń będzie cię w stanie
przestraszyć. A z pewnością, nie tak mały kanion, jak ten."

Gdy nadszedł czas powrotu do klasztoru, mistrz owinął się jedną liną w talii, po czym używając bosaka, jak tyczki, przeskoczył nad wąwozem na sąsiedni szczyt. Wówczas, chwytając linę Wu Song'a lekko pociągnął go do siebie. Jednak Song biorąc przykład z mistrza zamierzał uczynić to samo, i przeskoczyć nad kanionem. Mistrz odgadując jego zamiar, rzekł:

"Jest już późno, czas wracać. Przećwiczysz to innym razem".

"Wilk"

Jakiś czas później pojawiły się pogłoski o ogromnym wilku grasującym w górach Shaosi, zabijającym świnie i owce wieśniaków. Pawnego dnia przed obiadem przeor w wielkim "Holu Szlachetnych Klejnotów Bohaterów" ogłosił, że ten, kto złapie wilka, będzie odpowiednio uhonorowany za tę znaczną zasługę, a także otrzyma nagrodę niezależnie od tego czy jest on mnichem, czy zwykłym, świeckim uczniem klasztoru. Wu Song stał słuchając tych słów i zastanawiając się nad tym, gdy jeden z mistrzów z Pawilonu Przygotowań i Selekcji podszedł do niego mówiąc:

"Wu Song! Czy ośmieliłbyś się zapolować na wilka?!"

"Oczywiście" odparł Wu Song, dzielnie wypinając pierś. Wyprawa w góry w poszukiwaniu wilka zajęła mu cały dzień. Pomimo, że szukał wszędzie, nie znalazł żadnego jego śladu. Gdy zapadła noc, zszedł w dolinę Daxian. Jej ściany były wysokie i strome, a kamienista ziemia porośnięta była chwastami i krzakami. W miarę, jak schodził coraz niżej, dolina stała się jeszcze węższa i jej ściany bardziej strome. Po kilku godzinach, gdy spojrzał w górę, niebo nad jego głową wyglądało, jak czarna tkanina usiana mrugającymi do niego gwiazdami. Był zmęczony, więc usiadł na dużym kamieniu, by choć przez chwilkę odpocząć. Gdy już jednak usiadł, natychmiast zapadł w drzemkę. Obudził go odgłos dyszenia i coś dotknęło jego szyi. Gdy odruchowo machnął ręką za siebie, jego dłoń wylądowała na futrze. Zrywając się na równe nogi, rozejrzał się wokoło, dostrzegając wielkiego wilka z oczami wielkimi jak spodki, wpatrującego się w niego w świetle gwiazd. Wu Song odskoczył w prawo, a następnie w lewo, a wilk skoczył za nim. Bez względu na to, jak szybko się poruszał, wilk był równie szybki, cały czas wyjąc. Starając się zachować spokój, Wu Song przypomniał sobie, co jego nauczyciele powtarzali mu wielokrotnie. Opanowawszy się, wskoczył z powrotem na skałę i gdy wilk podążył za nim, szybko wykonał technikę " zwróć twarz w kierunku księżyca", chwytając wilka oburącz za kark. Następnie uniósł zwierzę w górę, i gdy wilk rzucał się i szarpał starając się walczyć, Wu Song usłyszał, jak ktoś mówi:

"Wu Song, odrzuć go!"

Potężnym skrętem swego ciała i siłą ramion rzucił on wilkiem o skupisko skał znajdujące się w odległości trzech metrów. Gdy wilk uderzyło skały rozległo się krótkie trzaśnięcie, i wilk padł martwy na ziemię.

Spoglądając w ciemności, Wu Song dostrzegł dwóch mistrzów, którzy byli towarzyszami dwóch jego ostatnich wędrówek. Poruszyło go to do tego stopnia, że z oczu popłynęły mu łzy. Kłaniając się im "w pas" zapytał:

"Mistrzowie, co tu robicie? Jest przecież środek nocy! Jak mnie odnaleźliście?"

Dwaj mnisi zaśmiali się tylko, i poklepując Wu Song'a powiedzieli:

"W porządku! Jesteś już wystarczająco dobry,
by zostać "walczącym mnichem Shaolin".

Pewnego dnia, gdy Wu Song był już "walczącym mnichem", wykorzystał okazję, aby porozmawiać z obu mistrzami, którzy mu towarzyszyli w tej przerażającej wycieczce. Zapytał ich:

"Czy to był jedynie zbieg okoliczności, że jednego dnia w gęstej mgle
spotkałem zarówno goblina, jak i wielki spadający głaz?
Dlaczego właśnie w czasie powodzi wezwaliście mnie,
abym poszedł szukać Korzeń żeńszenia?"

Obaj mnisi powiedzieli, że jest to jedna z metod , którą Pawilon Przygotowań i Selekcji przygotował do treningu odwagi. Wu Song pozostał w klasztorze Shaolin i trenował ciężko przez osiem lat, by potem po opuszczeniu klasztoru dokonać zadziwiających osiągnięć opisanych w "Jing Yanggang walczy z tygrysem".

Gdynia 2003-06-27

Powrót do spisu treści


Shaolin

WU SUNG WALCZĄCY Z TYGRYSEM
Sławomir Pawłowski

luohan@poczta.wp.pl
Gdyńska Szkoła Shaolin Kung Fu

Wprowadzenie

Komiks ten został stworzony na podstawie 23 rozdziału powieści "Z nad brzegu Wody" p.t. "Wu Sung walczący z tygrysem na stoku rzeki Chingyang".

Wu Sung był człowiekiem walecznym, odważnym i prawym. Te cechy jego charakteru spowodowały, że wiele osób było mu niechętnych, obawiając się go. Doprowadziło to do sytuacji, w której zmuszony został do opuszczenia rodzinnej miejscowości i wieloletniej tułaczki po całym kraju. Po wielu latach wędrówki, będąc już dojrzałym mężczyzną, wybrał się w podróż do domu swojego starszego brata. Gdy dotarł w pobliże rzeki Chingyang w okręgu Yangku, usłyszał, że okolice rzeki odwiedza dziki tygrys, który zabił wielu ludzi. Z tego powodu podróżnicy i kupcy nie wędrowali samotnie nocami, lecz gromadzili się rankiem w dużych grupach i wspólnie przeprawiali się przez rzekę. Oficjalne rządowe obwieszczenia ostrzegały samotnie wędrujących podróżków przed niebezpieczeństwem, zobowiązywały ponadto myśliwych zamieszkałych na terenie okręgu do zabicia lub złapania tygrysa przed ściśle określoną datą. Nie wywiązanie się przez nich w terminie z nakazu, oznaczało dla nich publiczną karę chłosty. Czujny i krzepki Wu Sung nie przejął się zbytnio tymi nowinami, wędrując samotnie przez niebezpieczną okolicę. Gdy lekko pijany opuscił przydrożną karczmę, udał się nad rzekę, wypatrując dzikiej bestii i oczekując jej ataku. Gdy tygrys wyskoczył z zarośli i zaatakował go, ten zamiast unikać walki i uciekać, odważnie podjął ją i zabił zwierzę. Śmiałością i brawurą zjednał sobie przychylność okolicznych mieszkańców, uwalniając ich od niebezpieczeństwa.

W trakcie podróży do domu starszego brata
Wu Sung zatrzymał się w przydrożnej karczmie. Dowiedział się tam o
dzikim tygrysie - mordercy siejącym postrach w okolicy.


 

Gdy lekko pijany opuszcza karczmę, gospodarz ostrzega
go przed podjęciem samotnej wędrówki.


 

Po drodze dostrzega edykt rządowy ostrzegający przed tygrysem
i nakazujący okolicznym myśliwym zabicie lub pojmanie zwierzęcia.


 

Gdy schodzi ku rzece ...


 

... dostrzega atakującego go tygrysa.


 

Wu Sung robi zwinny unik przed atakującą bestię, ...


 

... po czym podejmuje walkę.


 

Gdy zamierza powalić tygrysa uderzeniem drąga, niefortunnie
zahacza nim o konar pobliskiego drzewa i łamie go.


 

Rzuca się na zwierzę bez broni i pochwyciwszy je zabija ciosami pięści.


 

Gdy wieść o jego czynie rozeszła się,
zostaje wraz ze swą zdobyczą wniesiony jako bohater do miasta.

Historia ta jest bardzo popularna wśród Chińczyków, kochających i ceniących ludzi odważnych, wielkich wojowników i artystów sztuk walki.

Powrót do spisu treści


Shaolin

SZUKANIE PRZYCZYN PORAŻKI W WALCE
Sławomir Pawłowski

luohan@poczta.wp.pl
Gdyńska Szkoła Shaolin Kung Fu

"Sukces ma wielu rodziców,
Porażka jest sierotą"

Niniejszy artykuł, mający charakter niejednolity i wielowątkowy, sygnalizuje jedynie w zarysie niektóre wybrane czynniki, mogące mieć wpływ na rozwój lub regres umiejętności walki u jej praktyków. Przedstawione w nim opinie i oceny uważam z natury rzeczy za subiektywne, odzwierciedlają one wyłącznie moje osobiste przekonania.

Z pewnością wielu z entuzjastów ćwiczących sztuki lub sporty walki, po skonfrontowaniu swoich umiejętności z realiami walki ulicznej, gdzie nie obowiązują żadne zasady i ograniczenia, prędzej czy później zada sobie pytanie, czy styl, który trenują, jest przydatny i skuteczny w przypadku rzeczywistej i bezpardonowej konfrontacji "na ulicy". Ponadto, gdy w takcie takiej ulicznej potyczki człowiek taki zostanie pobity, uzyskanie przekonującej odpowiedzi na to pytanie staje się dla niego wręcz palące. Nie znajdując jej, często zatraca on wiarę w sens i skuteczność praktykowanej przez siebie metody walki, a dalsze treningi stają się dla niego bezsensowną stratą czasu i energii. Z pewnością wielokrotnie będzie on zadawał sobie pytanie:

"Kto lub co było przyczyną mojej porażki? Nauczyciel, styl, lub może ja sam?"


Na zdjęciu: Praktykę walki "san shou" uczniowie szkół kung fu
otaczających klasztor Shaolin rozpoczynają już jako dzieci.

Porażka może wynikać z wielu przyczyn, jednak zawsze należy pamiętać o nadrzędnej, często ostatnio przytaczanej prawdzie: "Walczy człowiek, a nie styl".
Gdyby było odwrotnie, z pewnością istniałby jakiś konkretny, "jedyny i najlepszy" system walki, skuteczny zarówno w przypadku walki z jednym, jak i wieloma przeciwnikami, uzbrojonymi lub nie uzbrojonymi.
Wówczas, na przestrzeni wieków jego adepci z pewnością udowodniliby to i do dnia dzisiejszego skutecznie wyeliminowali "całą konkurencję". W takiej hipotetycznej sytuacji prawdopodobnie w ogóle nie powstawałyby nowe systemy walki, bo i po co?. W stylu idealnym i uniwersalnym nie byłoby potrzeby i sensu niczego zmieniać, odejmować lub dodawać, nie da się przecież stworzyć czegoś bardziej kolistego od koła, czy kulistego od kuli. Jednak, jak sądzę, póki co, taki "idealny, uniwersalny i najlepszy" styl nie istnieje. Nie mam natomiast wątpliwości, że istnieją style mniej i bardziej przydatne w walce. Niektóre sprawdzają się głównie w walce wręcz "jeden na jednego", inne również w potyczkach z wieloma przeciwnikami równocześnie. Adepci jednych systemów dążą do prowadzenia walki w bliskim kontakcie, bądź specjalistyczne chwyty, rzuty, podcięcia, obalenia, dźwignie, duszenia itp., prowadząc także walkę leżąc w zwarciu, zwolennicy innych zaś, wolą walczyć tak długo, jak to tylko możliwe w "stójce", wykonując serie uderzeń ciosów i kopnięć, bloków i uników. Jeszcze inni dążą do zwycięstwa wszelkimi możliwymi sposobami. Jak zatem widać, wybór jest duży, i od samego człowieka zależy, jaką drogę rozwoju obierze, jakie narzuci sobie ograniczenia i z jakich ograniczeń będzie się w stanie uwolnić. Zgodnie z przysłowiem:"Są gusty i guściki", wybór zależy od indywidualnych oczekiwań i preferencji.
Chociaż, i owszem; "styl- stylem", lecz podkreślam, zdecydowanie to sam człowiek jest autorem swojego zwycięstwa, lub swojej porażki w walce. Jak świat światem, zawsze konkretni ludzie, pochodzący z różnych kręgów kulturowych, kontynentów i krajów, reprezentujący rozmaite metody walki, wchodzili, jako niepokonani, lub wybitni wojownicy, do nieśmiertelnego "panteonu sławy". Dodawali oni splendoru i popularności rozmaitym, praktykowanym przez siebie metodom walki.
Mógłbym tu długo wymieniać nazwiska osób, które na przestrzeni wieków rozsławiły rozmaite systemy walki, jednak dla przykładu przytoczę jedynie kilka nazwisk tytanów sztuk walki XX wieku. Sądzę, że każdy pasjonat sztuk walki powinien bez trudu je rozpoznać. Są nimi: M. Ueshiba, J.Kano, G. Funakoshi, M.Oyama, B.Lee, Yip Man, Li Lien Jie, rodzina Gracie. Wszyscy oni rozsławili tradycyjne sztuki walki, tworząc często nowe style.

Kompetentny nauczyciel sztuki walki jest dla ucznia nieoceniony z wielu powodów: Dzięki niemu, uczeń może zaoszczędzić wiele lat ćwiczeń, które w przypadku samodzielnej praktyki musiałby poświęcić na mozolne dochodzenie do dawno odkrytych, sprawdzonych i obowiązujących w walce technik, prawd i zasad.
Na własnym przykładzie mogę powiedzieć, że wiedza uzyskana od nauczycieli umożliwiła mi, jako uczniowi, dotarcie do takich "obszarów" w sztukach walki, do których samodzielnie z pewnością nigdy bym nie dotarł, i których istnienia nawet bym nie podejrzewał.
Nie trzeba jednak uprawiać sztuk lub sportów walki, by skutecznie walczyć. Dla wielu ludzi często jedynym nauczycielem walki jest ich życiowe doświadczenie. Pomimo, że ich sposoby walki może nie są może zbyt finezyjne, za to z pewnością są praktyczne i skuteczne, a o to przecież chodzi. Gdyby było inaczej, od czego zależałyby "wygrane" w bójkach przykładowego ulicznego bandziora? W kim, lub, w czym mógłby on szukać przyczyn własnych zwycięstw lub porażek? Z czego, bądź, od kogo wynikałaby jego skuteczność w bójkach?. Dlaczego wygrywa lub przegrywa? Za wszystko odpowiada wyłącznie on sam. Zarówno za swoje zwycięstwa jak i za porażki.
Te pierwsze wynikać będą między innymi z cech charakteru, jak: sprytu, odwagi, zdecydowania, agresji oraz boleśnie zdobytemu w bójkach doświadczeniu. Ważne będzie to, co wcześniej podpatrzył i zaadoptował, obserwując walki innych osób oraz analizując własne.
Zgodnie z historycznymi zapiskami i ustnymi przekazami, wiele istniejących do dziś sztuk walki stworzono "testując" ich techniki w "ogniu" walk zarówno na polach bitew, jak i zwykłych ulicach. Ich twórcy i późniejsi mistrzowie często walczyli z sobą w pojedynkach na "śmierć lub życie". Zdarzenia takie miały miejsce jeszcze na początku dwudziestego wieku.
Człowiek trenujący współcześnie sztuki walki, znajduje się w dużo bardziej komfortowej sytuacji. Z reguły nikt nie czyha na jego życie, nie musi on być nieustannie czujny, by w każdej chwili móc walczyć w jego obronie, lub staczać pojedynków, w których stawiałby je na szali. Sytuacje takie są na szczęście jednostkowe i marginalne. Nawet popularne w ostatnich latach walki pełno kontaktowe jeden na jednego "w klatkach" zawierają liczne ograniczenia, jak np. zakaz gryzienia, atakowania palcami oczu, ataków na kręgosłup itp. W tej "nowej" sytuacji, diametralnie zmienił się również stosunek ludzi do uprawiania przez nich sztuk walki, ich podejście do treningu i cele praktyki. Część osób uprawia je w oparciu o "tradycyjną " metodykę ( cokolwiek by ten zwrot oznaczał), część jako sport, bądź rekreacyjnie. Często celem praktyki nie jest dla nich nabycie umiejętności walki i samoobrony, lecz utrzymanie ciała i psychiki w dobrej kondycji, rozrywka i rekreacja.
Można by w takim przypadku zaryzykować opinię, że "daleko padło jabłko od jabłoni". Nowe cele wymusiły automatycznie zmiany w metodyce i strukturze prowadzenia treningów, prowadząc często do nadmiernego zubożenia lub "kwiecistości" ruchów, co w konsekwencji automatycznie obniżyło umiejętności walki adeptów.
Jak wiadomo, walki sportowe toczone są "jeden na jednego", przy ściśle określonym zakresie możliwych do użycia technik i obszarów ataku, z użyciem sprzętu ochronnego, w wyznaczonym miejscu( ring, mata, lei tai, plac, sala gimnastyczna) i czasie walki (np. system rundowy z przerwami na odpoczynek) oraz obecności oceniających sędziów. Toczone są one zgodnie z regułami pełnego lub częściowego kontaktu, bądź zgoła bezkontaktowo. Ile takie pojedynki mają wspólnego z walką uliczną, pozostawiam ocenie samych czytelników. Nadmienię jedynie porównawczo, że w przypadku walki ulicznej, jej rozpoczęcie może mieć charakter bezpardonowej napaści, a wówczas dla napadniętego rozpoczęcie walki związane jest z momentem zaskoczenia, w czasie jej trwania może mieć miejsce użycie nie przewidzianej broni (nóż, łańcuch, pałka, siekiera) lub przedmiotów (np. cegła, kamień), atakiem wielu napastników równocześnie, mocno ograniczoną i niesymetryczną przestrzenią (np. winda, klatka schodowa, brama) lub nieograniczoną przestrzenią (np. polana, łąka, pole), itd., itp. Stając przed koniecznością podjęcia bezpardonowej, prawdziwej walki, bez możliwości wykrętów, każdy będzie sam odpowiedzialny za to, co uczyni i za efekty swych działań.
Dobrze jest, gdy uczeń ćwiczy pod okiem nauczyciela, który posiada specjalistyczną wiedzę i doświadczenie w nauczanej przez siebie dziedzinie, w tym przypadku - w sztuce walki, i który w sposób logiczny, usystematyzowany i bezpieczny może mu ją przekazać. Nauczanie stwarza jednak niebezpieczeństwo prze teoretyzowania lub przeidealizowania samej materii, czyli skutecznych metod ataku i obrony. W konsekwencji takiego podejścia, w niektórych stylach stworzone zostały nierealne, "kwieciste" ruchy, nie mające wiele wspólnego z samą walką. Sprowadzają one łatwowiernych i pełnych zapału uczniów "na manowce", drogi wiodącej do nabycia praktycznych umiejętności w samoobronie. Jak wiadomo, skuteczność technik walce tkwi w ich prostocie i zgodności z prawami fizyki i mechaniki. Adept sztuki walki w czasie wykonywania ćwiczeń nigdy nie powinien zapominać, czemu ma służyć jego praktyka, i dlaczego stworzono takie, lub inne techniki i ćwiczenia. Sztuki walki tworzono do bezpardonowej rzeczywistej konfrontacji, a nie sportowej rywalizacji.
Gdy zostaniesz zaatakowany i zmuszony do walki w obronie swojego zdrowia i życia, walcz jak najlepiej potrafisz, odkładając na bok "walkę w takim, a takim stylu". Gdy się nie da inaczej, to gryź, szarp, łam i rwij, uderzaj jak się da, dopóki masz taką możliwość i siłę, aż do uzyskania pewności, że przeciwnik, lub przeciwnicy, zostali pokonani. Inaczej przegrasz, zostaniesz pobity lub zginiesz. Shaolińscy mnisi nie bez powodu mawiają, że:
"walcząc, musisz być jak żywioł, który wszystko zmiata na swej drodze."

Powyższe słowa są prostym, konkretnym i praktycznym zaleceniem.

Walcz bez zastanawiania się i bez skrupułów. Dając "fory" przeciwnikowi równocześnie obniżasz swoje szanse na pokonanie go. Walcząc, powinieneś bez wahania wykorzystać wszystkie swoje mocne strony, bo w tym właśnie twoja siła, a drugiej szansy najprawdopodobniej nigdy nie będziesz miał. Przy takim podejściu masz szansę zwyciężyć, tylko szansę. Gwarancji na wygraną nie da ci nikt. Wahając się, stracisz choćby szansę na zwycięstwo.

 
Shaolińscy mnisi ćwiczący techniki kopnięć i uderzeń.

Czasami uczniowie pytają mnie, jakim stylem walczę.
Najczęściej odpowiadam im, że trenuję taki a taki system kung fu oraz san shou, lecz gdy dochodzi do walki, nie walczę żadnym stylem, lecz po prostu walczę najskuteczniej i najlepiej, jak tylko potrafię. Wykorzystuję wtedy, jeśli to tylko możliwe, całą moją wiedzę i umiejętności, jakie w ciągu całego swojego życia na temat nabyłem. Walcząc mam w ..... /głębokim poważaniu/ styl, który trenuję i wszystkie inne systemy walki świata razem wzięte, bo oto właśnie jest chwila, w której nie ma czasu na wahanie i analizę, piękno lub brzydotę ruchów, lecz jedynie na szybkie i niezachwiane działanie. Każda walka jest w pełni nieprzewidywalna i niepowtarzalna, dlatego nigdy nie wiem, czy przegram, czy wygram. Walka jest w pewnym stopniu zawsze chaotyczna, a wygrywa ją ten, kto potrafi lepiej ów chaos opanować i wykorzystać. Poziom moich umiejętności nie jest stały i niezmienny, lecz raczej podobny do ciężko wytrenowanej kondycji, która szybko "ucieka" już po kilku dniach nieróbstwa. W takim przypadku w miejsce zwinnych i sprytnych akcji wkrada się sztywność, niezręczność i chałtura. Sprawność w walce zależna jest również od stanu zdrowia, ogólnego samopoczucia i wielu innych czynników. Sądzę, że każdy ma "lepsze i gorsze dni", również na treningach, co oczywiście w przypadku walki w niczym nikogo nie usprawiedliwia. Ćwicząc chodzi również o to, by dostrzec własne słabości, nie poddawać się im, lecz zmagać się z nimi i je przezwyciężać. W takcie sparringów na treningach oboje walczący z reguły "inkasują" ciosy, gdy dochodzi do walki w parterze, oboje są poobijani i uważam, że jest to naturalne w toku doskonalenia się w walce wręcz. Swoim uczniom mówię, że skoro np. w trakcie meczu bokserskiego mistrz świata w boksie nie jest w stanie uniknąć wszystkich ciosów, dlaczego w czasie treningowych walk bokserskich miałoby się to udawać nam? "Gdzie drwa rąbiesz, tam wióry lecą" i tyle. Nic nie ma za darmo, i taki jest koszt postępu.
Inną kwestią wartą podkreślenia jest to, że uważam, iż niezbędnym warunkiem rozwoju umiejętności walki adepta jest kompetentny nauczyciel, najlepiej prawdziwy mistrz.
Piszę "prawdziwy", gdyż moim zdaniem słowo "mistrz" na przestrzeni ostatnich lat będąc nadużywane, spowszedniało lub często irytuje. Jest tak, gdyż określano nim nie tylko uznanych ekspertów sztuki walki, lecz również instruktorów, o mocno dyskusyjnym poziomie kwalifikacji. Słowo "mistrz" zyskało w Polsce ponadto drugie, "patologiczne" i ironiczne znaczenie, gdyż określa się nim osoby, o których ma się ogólnie nie najlepsze zdanie. W stosunku do nich nagminnie i świadomie używa się terminu "mistrz" jako swego rodzaju prześmiewczego przytyku, ku "otrzeźwieniu". Czas pokaże, czy jest to właściwa metoda.
Dla jasności: Na treningach moi uczniowie zwracają się do mnie per: "trenerze", kto u mnie ćwiczy, o tym wie.
Gdzie zatem, i u kogo się uczyć? Powiada się, "Gdy uczeń dojrzeje, pojawi się mistrz". Kung fu oczywiście najlepiej uczyć się w Chinach, i to u uznanego autorytetu. Niestety, taka edukacja sporo kosztuje, dlatego z reguły korzystają z niej ludzie zamożni, albo niezwykle zdeterminowani pasjonaci. Jednak nawet w Chinach nie jest łatwo spotkać prawdziwego mistrza sztuki walki, a wielu tamtejszych nauczycieli naucza na przeciętnym poziomie. Aby dotrzeć do źródła, należy i tam szukać, czasami długo szukać. Jednak, gdy już się znajdzie prawdziwego mistrza, uczeń robi postępy, o jakich przedtem nie mógł nawet marzyć. Odnosząc się porównawczo do spuścizny klasztoru Shaolin, śmiem twierdzić, że "Shaolin kung fu" naprawdę na wysokim poziomie reprezentuje w klasztorze Shaolin zaledwie kilku mnichów. Nie łatwo jest do nich dotrzeć i zostać uczniem któregoś z nich, co nie oznacza, że ich tam nie ma.
Przykładowo: To, że turysta przyjeżdżający do Watykanu nie spodka w nim Papieża, wcale nie oznacza, ze Papieża w nim nie ma. Być może to Papież z wielu powodów nie jest zainteresowany spotkaniem z turystą, lub akurat nie ma takiej możliwości? Taki rozczarowany turysta, po powrocie do swego domu będzie rozgłaszać opinie typu: "Nie łudźcie się, ze spotkacie w Watykanie Papieża, bo Papieża tam nie ma". To wszystko, co mam do powiedzenia w tym temacie.
Mnisi będący autentycznymi ekspertami w kung fu nie są osobami z pierwszych stron magazynów "Sztuk Walki", powiem więcej, są to ludzie świadomie unikający rozgłosu. Opierając się na własnym doświadczeniu sądzę, że w przypadku shaolińskiego kung fu zachodzi pewna prawidłowość: im więcej w danej szkole lub organizacji generacji następujących po sobie nauczycieli poznawało i przekazywało "dalej" kung fu, ucząc się go nie bezpośrednio u mnichów, lecz poza klasztorem, tym bardziej jest ono "rozwodnione", i pozbawione pierwotnych "pazurów", znacznie odbiegając niekorzystnie jakościowo od klasztornego pierwowzoru. Doświadczyłem tego osobiście, ucząc się tego samego materiału najpierw od Chińczyka w Polsce, później od ucznia klasztoru Shaolin w Pekinie, i w końcu bezpośrednio u shaolińskich mnichów; u jednego nauczającego w "Centrum, Treningowym Sztuk Walki Klasztoru Shaolin" i drugiego nauczającego innych mnichów w samym klasztorze. Różnica była kolosalna!
Postępy ucznia w dużej mierze zależne są więc również od kwalifikacji jego nauczyciela.
Spotkałem się z przypadkami, gdy adepci danego stylu, trenujący od wielu lat w celu nabycia praktycznej umiejętności samoobrony, zostali pobici w ulicznych bójkach. Rozczarowani przeszli oni do innego nauczyciela i klubu, by tam trenować inny system. Czy uczynili słusznie? Sądzę, że tak, gdyż zmiana klubu i nauczyciela dała im szansę spełnienia oczekiwań, w ich przypadku nabycia realnych a nie iluzorycznych umiejętności samoobrony. Oczywiście, powyższy przykład jest ogromnym uproszczeniem, niemniej sygnalizuje pewne zjawisko. W takim przypadku z pewnością przynajmniej część winy za porażki uczniów ponosił ich mierny nauczyciel, który był typowym "papierowym tygrysem", i nie znał Drogi. Nie wykwalifikowany nauczyciel nie jest w stanie przekazać uczniowi tego, co w sztuce walki jest naprawdę ważne. Uczy go uporczywie całego szeregu widowiskowych form i technik, i niczego poza tym. Nie uczula ucznia, na co powinien zwrócić uwagę, czego pilnować, gdzie występują zagrożenia, jakie są, i jak ich unikać. Taki nauczyciel jest nie tylko niekompetentny, i nierzetelny, lecz również nieodpowiedzialny.
Uważam, że w sztukach walki istnieją style lepiej i gorzej sprawdzające się w walce. Wielokrotnie już pisałem, że osoba, szukająca skuteczności w walce, powinna być przede wszystkim szczera względem samej siebie. Nie ma nic gorszego, niż oszukiwać samego siebie w trakcie nauki sztuki walki, ćwiczyć bez przekonania wbrew samemu sobie, i powtarzać w nieskończoność ruchy, które już na pierwszy rzut oka są "lipne". To strata czasu i energii, no chyba, że ktoś wierzy, że będzie mu dane walczyć w świcie "Matrixa". Bądźmy krytyczni i szczerzy, nie ważne, jak górnolotne idee lub osoby zamierzamy popierać lub podważać. Jak wiadomo, rzeczy wartościowe krytyki się nie boją i obronią się same. Jeśli uczeń nie jest przekonany do danej techniki, powinien podzielić się swymi wątpliwościami ze swoim nauczycielem, którego zadaniem jest je rozwiać. Jeśli tego nie uczyni, lepiej odłożyć taką technikę "do lamusa" i nie stosować jej w walce, gdyż takie próby zapewniają stomatologom stały dopływ nowej klienteli.

Zakończenie:

Uważam za niezwykle wartościowy wkład w rozwój sztuki walki twórców wielu styli walki, jak i ich wybitnych przedstawicieli. Ich życiorysy i dokonania nadal inspirują mnie do systematycznego ćwiczenia, dalszego doskonalenia się i poszukiwań. Pomimo, że ćwiczę kung fu ,cieszy mnie popularność innych styli i sportowe sukcesy ich adeptów. Bez zawiści podziwiam metodycznie i technicznie spójną super metodę walki "jeden na jednego", jaką pod nazwą "Brazylijskie Jujutsu" preferuje rodzina Gracie. Sądzę, że dzięki nim, nie tylko "otworzyły się oczy" wielu osobom, ale całe ju jutsu odzyskało dawny blask i splendor. Ci, i im podobni wspaniali ludzie, niejednokrotnie udowadniali, że wszystko, co robią "trzyma się kupy", a jak ktoś chce się sprawdzić, to zapraszają na matę, ubitą ziemię, lub gdzie komu pasuje. Przed takimi ludźmi chylę głowę. Właśnie oni i im podobni ludzie w różnych rejonach świata stanowili "koło zamachowe" rozwoju rozmaitych metod walki, przez wieki tworząc i uszlachetniając rozmaite sposoby walki wręcz, aż z czasem zyskały one miano sztuk walki. Dzięki nim dziś ćwiczymy to, co ćwiczymy.
A, że są ludzie, którzy uważają inaczej i się to nie podoba?, cóż, mamy w Polsce demokrację.

Gdynia 2003-06-25

Powrót do spisu treści


Shaolin

"SZWEDZKI STÓŁ" W TRENINGU FORM KUNG FU
Sławomir Pawłowski

luohan@poczta.wp.pl
Gdyńska Szkoła Shaolin Kung Fu

Stary mistrz sztuki walki wykonujący formę
na terenie klasztoru Shaolin.

Wielu uczniów rozmaitych systemów kung fu, poznając sukcesywnie materiał techniczny zawarty w praktykowanych przez nich stylach, z reguły uczy się również układów formalnych, określanych popularnie, jako "formy" walki.
Sens wykonywania "form" od zawsze był dyskusyjny, budził wiele kontrowersji, mając zarówno swoich zagorzałych zwolenników, jak i przeciwników. Jedni twierdzą, że jest to archaiczne powielanie starych, nic nie wartych skostniałych wzorców technicznych, nie dość, że nie przydatnych w prawdziwej walce, to wręcz szkodliwych dla właściwego rozwoju adepta, wpajając mu schematyzm oraz marnotrawiąc jego energię oraz czas spędzany na treningach, który mógłby lepiej spożytkować. Inni uważają formy za techniczną skarbnicę i kręgosłup stylu, a ich praktykę za niezbędny warunek do osiągnięcia w przyszłości biegłości w walce i perfekcyjnego opanowania techniki danego stylu. Osobiście praktykuję formy kung fu, uważam jednak, że warto przemyśleć argumenty każdej ze stron, i być może racja leży mniej więcej "po środku" obu krańcowo różnych opinii.
Całą sprawę komplikuje fakt, że niektóre style zawierają nie kilka, lecz kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt form ręcznych, ileś tam form tzw. "podwójnych", układy wykonywane z użyciem rozmaitego tradycyjnego chińskiego oręża oraz na drewnianych manekinach. Dobrze jest, gdy poszczególne formy danego stylu, w oparciu o wspólną myśl przewodnią (tj. strategię) tworzą jedną, spójną logiczną całość, "przenikając się" i uzupełniając technicznie, a techniki jednej formy stanowią bazę i fundament dla kolejnej, itd.
Często jednak bywa tak, że poszczególne układy formalne opierają się na całkowicie odmiennych technikach i koncepcjach ich zastosowania (np. techniki stylu "Pięciu Zwierząt"). Czy zatem i jeśli, to jak praktykować formy i doskonalić zawarte w nich techniki? W niniejszym artykuł przedstawiam jeden ze sposobów "ugryzienia" niektórych problemów związanych z praktyką form.
Posługując się metaforą, uważam, że do praktyki form można podejść podobnie, jak do bogato zastawionego rozmaitymi daniami "szwedzkiego stołu". Zarówno ze "szwedzkiego stołu", jak i z form kung fu człowiek może wybrać dla siebie to, co go interesuje i co mu najlepiej służy. Takie założenie trąci oczywiście czystą herezją, w stosunku do tzw. tradycyjnego podejścia do treningu (cokolwiek by ono oznaczało), stanowi ono ponadto ogromne uproszczenie oraz skrót myślowy, będąc przydatnym głównie dla początkujących i średnio zaawansowanych adeptów.

Poranna indywidualna praktyka form shaolińskich mnichów.

Tak, jak na "szwedzkim stale" znajdziemy do wyboru wiele potraw, tak w formie występuje wiele technik i ich kombinacji. Nie chodzi przecież o to by zjeść wszystko, co się znajduje na stole, lecz te potrawy, do których mamy przekonanie i które nam smakują. W przypadku form i zawartych w nich technik, które zamierzamy wykorzystywać w sparringu, stosujmy wyłącznie te, które "czujemy", i do których mamy predyspozycje.

Techniki powinny być efektywne, a nie efektowne.

Ludzie skoczni i ruchliwi będą zapewne z powodzeniem wykorzystywać zawarte w formach techniki i kombinacje ręczne i nożne, osoby wolniejsze lub cięższe postawią natomiast raczej na techniki ręczne i na walkę w zwarciu, wybierając inne od ruchliwszych przeciwników, bardziej im pasujące metody obrony. Tak, jak szwedzkich stołów może być wiele, i wielu kucharzy przygotowujących na nie potrawy, tak i form i ich twórców również było wielu. Poznając i ćwicząc pozostawioną przez nich spuściznę, czyli między innymi właśnie formy, mamy możliwość zapoznania się z ich przemyśleniami, preferencjami i talentami. Możemy zgodnie z własnymi preferencjami skorzystać z tej oferty, wybierając dla siebie to, co uznamy za najbardziej dla nas przydatne. Z pewnością niektóre ruchy, kombinacje i założenia taktyczne przypadną nam do gustu, a inne nie. To naturalne. Wybierzmy z form te elementy, które trafiają w nasze gusty i oczekiwania i rozwijajmy je. Z czasem, gdy nasze umiejętności wzrosną, pogłębi się nasza wiedza i doświadczenie, zaczniemy w naturalny sposób obszerniej i bardziej świadomie korzystać z technicznej oferty zawartej w formach.
Nie chodzi o to, aby operować arsenałem setek technik, bo tego się zrobić nie da, lecz by skutecznie walczyć metodami, do których mamy predyspozycje i talent oraz do których mamy zaufanie i przekonanie.
Istnieją przeróżne formy, są ich tysiące. Jedne cechuje pozorna prostota, gdyż zawierają one jedynie kilka powtarzających się, zbliżonych technicznie kombinacji, powtarzanych we wielu kierunkach ruchu, inne są istnymi gejzerami różnorodnych technik. Osobiście wolę i cenię bardziej pierwsze z nich, gdyż rozwijają one jakąś konkretną, określoną koncepcję, cechę, kombinację techniczną, na której łatwiej mi się skupić i utrzymać uwagę.
Długie i bardzo skomplikowane formy, z mnogością technik i różnorodnych akcji stanowią dla mnie bardziej wyzwanie kondycyjne, koordynacyjne i sprawnościowe, niż szkoleniowe w zakresie samoobrony.
Każdy jednak ma prawo uważać inaczej.

Shaolińscy mnisi doskonalący formę podwójną z użyciem broni.

Techniki selektywnie wybrane z form i właściwie wytrenowane stanowić będą nasz oręż, który stale będziemy posiadać w sobie, przydatny w przypadku prawdziwego zagrożenia. Pamiętajmy jednak, że nie ostrzone i nie zadbane ostrze tępieje i rdzewieje. Aby nasze ruchy były "ostre" i miały "pazur" musimy systematycznie je ćwiczyć.
Naturalnym elementem walki jest chaos. Powoduje on, że w jej toku wszystko może się zdarzyć i przez to nie ma stuprocentowych faworytów.
Dzięki nabytej wiedzy i umiejętnościom technicznym wyniesionym z praktyki technik zawartych między innymi w formach, możemy przechylić szalę szansy na zwycięstwo na naszą stronę. Będziemy w stanie świadomie ów chaos opanować i wykorzystać go przeciwko przeciwnikowi, z którym przyszło się nam zmierzyć. Będziemy w stanie stworzyć sztuczny chaos, który będziemy w pełni kontrolować, a który nie pozwoli przeciwnikowi zrealizować żadnej konstruktywnej akcji.
Aby jednak tak uczynić, musimy mieć najpierw "czym walczyć". Musimy dobrze wybrać broń i nieustannie dbać o nią, aby w każdej chwili była sprawna.
Musimy mądrze wybrać.
Jak powiedział Bruce Lee, "na drodze rozwoju nie chodzi o to, co dołożyć, lecz o to co odrzucić".

2003-07-01

Powrót do spisu treści


Tang Lang Men

WYWIAD ZE SŁAWOMIREM MILCZARKIEM
Tomasz Grycan

wudang@cis.com.pl

Rozmowa została przeprowadzona poprzez internet.

Tomasz Grycan - Kiedy po raz pierwszy zetknął się Pan z wschodnimi sztukami walki (kino, książka, znajomi)?

Sławomir Milczarek - Mój pierwszy kontakt ze sztukami walki to oczywiście kino a potem książka. Z moich znajomych nikt nie interesował się sztukami walki.

T.G. - Jak to się stało, że zaczął je Pan ćwiczyć (co to było)?

S.M. - Po prostu poszedłem i zapisałem się do sekcji jiu jitsu. Wówczas czyli ponad 20 lat temu w Warszawie nie było żadnej sekcji kung fu.

T.G. - Jak na Pańskie treningi zapatrywali się rodzice?

S.M. - W praktyce ich to nie interesowało. Nawet do tego stopnia, że nic nie mówili jak z treningu wróciłem z ręką w gipsie, którą złamałem podczas walki sparingowej.

T.G. - Co sądzi Pan o Bruce Lee i jego filmach? Czy miały na Pana jakiś wpływ (np. "Wejście smoka")?

S.M. - Zawsze wiedziałem, że to co pokazuje Bruce w swoich filmach nie ma wiele wspólnego z prawdziwym kung fu mimo to wiele mu zawdzięczam. Przede wszystkim jego droga poszukiwań i mnie pchnęła do poszukiwań prawdziwego kung fu.

T.G. - A co sądzi Pan w ogóle o tzw. "filmach Kung Fu"? Jak ocenia Pan ich wartość? Robią więcej złego czy dobrego? Z jednej strony pokazują przecież mocno zniekształcony obraz sztuk walki, ale z drugiej strony to one przyciągają na sale treningowe większość ćwiczących.

S.M. - Kiedy byłem w klasztorze Shaolin widziałem szkołę, której głównym zadaniem było przygotowywanie przyszłych aktorów filmów kung fu. Filmowe kung fu różni się znacznie od tego co możemy znaleźć na sekcjach tradycyjnego kung fu. Faktycznie dobrze zrobiony film jest w stanie zachęcić do uprawiania kung fu. Z drugiej zaś strony ktoś kto w opiniach o kung fu posiłkuje się akcjami z filmów rodem z Hongkongu robi bardzo duży błąd.

Sławomir Milczarek

T.G. - Jak przebiegała Pańska droga poznawania wschodnich sztuk walki (co ćwiczył Pan i u kogo)?

S.M. - Jak już mówiłem rozpocząłem od jiu jitsu u pana Trepte. Potem pięć lat treningu Wing Chun z Januszem Szymankiewiczem i Markiem Stefaniakiem. Pod koniec mojej przygody z Wing Chun nawiązałem kontakt z mistrzem Lee Kam Wing z Hongkongu, który dał mi namiar na mistrza Kai Uwe Pela z Niemiec. W 1985 roku Kai Uwe przyjechał do Polski i wtedy to rozpocząłem treningi Siedmiogwiezdnej Modliszki. W następnych latach wielokrotnie bywałem w Niemczech aby kontynuować treningi Modliszki. Od 1993 roku ćwiczę system Modliszki u mistrza Yu Tianchenga z Yantai. U Kai Uwe uczyłem się także drugiego stylu a mianowicie Bai Mei Pai (czyli Białej Brwi). Przebywając dwukrotnie w Shanghaju (1996 i 1997) ćwiczyłem Taiji Quan rodziny Yang u mistrza Feng Rulong (przekaz mistrza Fu Zhongwen) oraz Xingyi Quan u mistrza Yan Chengde (przekaz mistrza Chu Guiting).

T.G. - Jak doszło do pierwszego kontaktu z azjatyckim nauczycielem?

S.M. - Pierwsze moje spotkanie z azjatyckimi mistrzami to wyprawa do Singapuru i Malezji w 1993 roku. Jednak nie wywarli oni na mnie takiego wrażenia jak mistrz Yu Tiancheng, którego spotkałem tego samego roku w Jinan.

T.G. - Dlaczego wybrał Pan styl Modliszki? Co w nim było tak "przyciągającego"?

S.M. - Przede wszystkim to osobowość mojego nauczyciela oraz jego umiejętności w wolnej walce. Nie było też bez znaczenia, że to on wybrał mnie na ucznia.

T.G. - Czy może powiedzieć Pan coś więcej na ten temat? Jak doszło do spotkania mistrza Yu Tiancheng i wybrania Pana na ucznia?

Yu Tiancheng

S.M. - W 1992 roku Jarek Szymański będąc w Yantai nawiązał kontakt z Międzynarodową Unią Tang Lang. Przekazał mi jej adres i w roku 1993 na zaproszenie sekretarza Unii mistrza Wang Zizeng oraz mistrza Fan Chunhe z Jinan udałem się do Chin. Pierwsze zawody odbywały się w Jinan stolicy prowincji Shandong. Przed rozpoczęciem zawodów zostałem poproszony jak i pozostali uczestnicy z poza Chin o zaprezentowanie systemu, który ćwiczę. Ponieważ byłem sam mogłem wykonać tylko jedną z form. Wybrałem formę shi ba shou, jako w miarę prostą ale też i bardzo charakterystyczną dla systemu Modliszki. Po prezentacji w towarzystwie tłumaczki podszedł do mnie starszy Chińczyk. Przedstawił się jako mistrz Yu Tiancheng i powiedział że właśnie jest mistrzem systemu, który ćwiczę. Powiedział, że podobało mu się wykonanie formy oraz, że przez organizatorów w Jinan został poproszony o prowadzenie tzw. warsztatów kung fu stylu Siedmiogwiezdnej Modliszki i jeśli zechcę z przyjemnością zostanie moim nauczycielem. Z pewnym niedowierzaniem przyjąłem jego propozycję. Jednak na pierwszym treningu przekonałem się, że trafiłem na prawdziwego mistrza kung fu świetnego zarówno w formach jak i wolnej walce. Następnie naukę kontynuowałem podczas zawodów w Yantai i cały tydzień po zawodach kiedy zostałem aby wykorzystać w pełni zaistniałą sytuację. Wówczas jeszcze nie wiedziałem, że uda mi się zaprosić mistrza aż na trzy miesiące w 1994 roku.

T.G. - Czy mistrz chętnie przyjął zaproszenie do odwiedzenia naszego kraju czy musiał Pan go jakoś bardziej przekonywać? Jak przebiegał ten pobyt?

S.M. - Tak mistrz chętnie przyjął to zaproszenie. Był to jego pierwszy wyjazd poza granice Chin. Mimo tak długiego pobytu wizyta przebiegła dość sprawnie. Poza niedzielą ćwiczyliśmy codziennie, rano tylko ja miałem trening z mistrzem wieczorem cała grupa. W dni wolne od zajęć zwiedzaliśmy różne miejsca w Polsce.

T.G. - Jak doszło do kolejnych wizyt mistrza? Jak zostały ocenione umiejętności Polaków?

S.M. - W 1996 roku z rewizytą udaliśmy się do Yantai. Wraz ze mną pojechało czterech instruktorów Polskiego Towarzystwa Kung Fu Modliszki. Na koniec pobytu zaprosiliśmy mistrza i jego druga wizyta (5 tygodni) wypadła w 1997 roku. I tak na zmianę jednego roku my do Yantai drugiego mistrz do Polski. W sumie mistrz był w Polsce cztery razy. Zawsze dłużej niż miesiąc. Z roku na rok nasze umiejętności były oceniane coraz wyżej. Podczas naszej ostatniej wizyty w Yantai w 2002 roku mistrz był bardzo zadowolony z zaprezentowanego przez nas poziomu. Dowodem na nasze postępy był fakt, że mistrz coraz więcej czasu poświęcał na nauczanie nas wolnej walki. Jak sam powiedział po pierwszej wizycie nie bardzo wierzył, że możemy nauczyć się tradycyjnej wolnej walki (chuan tong sanda). Zdanie zmienił dopiero po drugiej wizycie.

Sławomir Milczarek z mistrzem Yu Tiancheng
podczas treningu formy podwójnej

T.G. - Czy planowane są u nas seminaria z innymi chińskimi mistrzami tego stylu?

S.M. - Raczej nie planujemy seminariów z innymi mistrzami naszego stylu.

T.G. - Proszę powiedzieć czym charakteryzuje się styl Modliszki? Jakie są jego najważniejsze cechy? Czym się wyróżnia spośród innych styli Kung Fu?

S.M. - System Modliszki poprzez fakt wchłonięcia głównych technik oraz zasad siedemnastu północnych systemów walki, stał się systemem bardzo wszechstronnym. Tanglang Men korzysta z pełnego arsenału uderzeń, kopnięć, przechwytów, podcięć i rzutów. Wszelkie uderzenia i rzuty wykonywane są w błyskawicznych seriach z mocnych i dynamicznych pozycji. Praca nóg w Tanglang to szybkie i ciągle zmieniające się kroki umożliwiające druzgoczący atak oraz szybką i nieuchwytną obronę.

Uderzenia Tanglang Men mogą być zarówno krótkie jak i długie, najczęściej będąc połączone w serie dające możliwość przejścia z dowolnej techniki w inną, zależnie od rozwoju sytuacji. Najważniejsze cechy Modliszki to szybkość i agresja. Na wysokim poziomie w walce system Modliszki praktycznie nie różni się znacznie od takich systemów jak choćby Bagua. Na takim przykładzie widać, że podział kung fu na wiele styli to tylko różne drogi dojścia do tego samego celu czyli umiejętności walki.

T.G. - Gdzie w Polsce można ćwiczyć styl Modliszki? Gdzie znajdują się kompetentni instruktorzy, których mógłby Pan polecić?

S.M. - Główny ośrodek Modliszki to Warszawa gdzie działają dwie grupy moja na Stegnach oraz Marka Piechotki na Bemowie. Poza Warszawą nasze ośrodki znajdują się w Suwałkach, Ostrołęce, Toruniu, Busku Zdroju. Wykształcenie dobrze wykwalifikowanego instruktora stylu Modliszki to minimum siedem - osiem lat. Niewielu starcza tyle zapału dlatego też styl ten nigdy nie będzie bardzo popularny.

T.G. - Czy ćwiczy Pan też "wewnętrzne style"?

S.M. -Styl Taiji rodziny Yang. 85 ruchową formę według przekazu Fu Zhongwena.

T.G. - Dość często daje się zauważyć, że eksperci "zewnętrznych" sztuk walki (np. Karate) ćwiczą też jakiś "wewnętrzny" styl, najczęściej Taijiquan. Co sądzi Pan o takim zjawisku?

S.M. - Jak najbardziej prawidłowy trend. Mistrz Yu także mnie zalecał ćwiczenie Taiji szczególnie stylu Yang. Modliszka nie jest typowym twardym systemem. Twardość jest w miękkości a miękkość w twardości. Już Laozi pisał o przewadze elastyczności nad twardością. Uważam, że ćwiczenie Taiji jest jak najbardziej zalecane dla wszystkich, którzy ćwiczą "zewnętrzne sztuki walki". Ale każdy musi podjąć decyzję sam. Ja nikomu w swojej grupie nie narzucam konieczności treningu Taiji.

T.G. - Co daje Panu ćwiczenie Taijiquan? Jaki wpływ ma na Pana praktykę Modliszki? Powiedział Pan, że mistrz Yu polecał styl Yang. Dlaczego właśnie ten, a nie na przykład Wu lub Chen? Czym to uzasadniał?

S.M. - Według mistrza Yu styl Yang mniej niż np. Chen "kłóci" się z ruchami z Modliszki. Dawniej przed zawodami wielu zawodników ćwiczyło tradycyjne Taiji aby wykonać lepiej formę Modliszki na zawodach. Dla mnie osobiście praktyka Taiji pozwala lepiej się rozluźnić oraz poprawia pracę całego ciała tak ważną w Modliszce. Zdaję sobie sprawę, że "nasze" Taiji poprze fakt wieloletniego treningu Modliszki ma wiele naleciałości z tego systemu. Czasami patrząc na moich uczniów ćwiczących Taiji mówię, że w ich wykonaniu jest to "Modliszkowe Taiji".

Uwidacznia się to głównie w postawach oraz ustawieniu barków, które są inne w Taiji oraz Tanglang.

T.G. - Czy zakończył Pan już swoje poszukiwania nauczycieli? Czy zamierza Pan jeszcze poznawać jakieś inne style? U kogo chciałby Pan się jeszcze uczyć?

S.M. - Chciałbym jeszcze poznać kilku mistrzów Modliszki głównie z linii mistrza Yang Weixin. Chciałbym także bliżej poznać styl Baji Quan. Jednak na pewno pozostanę wierny swojemu nauczycielowi i mistrzowi shifu Yu.

T.G. - Wspomniał Pan wcześniej o mistrzu Kai Uwe Pelu. Jak ocenia Pan poziom zachodnich nauczycieli Kung Fu w porównaniu z Chińczykami? Czy rzeczywiście potrafią oni już tyle samo co ci u "źródła"?

S.M. - Na pewno niektórzy zachodni nauczyciele kung fu osiągnęli poziom, którego nie muszą się wstydzić podczas wizyt w Chinach. Jednak takich jest niewielu. Podczas wielokrotnych pobytów w Chinach widziałem wielu nauczycieli z USA, Kanady, Japonii, Korei czy też Europy Zachodniej. Wielu z nich było bardzo sławnymi mistrzami w swoich krajach jednak w Chinach poziom ich mistrzostwa nie dorównywał poziomowi średnio zaawansowanych uczniów mojego nauczyciela.

T.G. - Jak doszło do Pańskiej pierwszej wizyty w Chinach? Jak pobyt u "źródła" wpłynął na Pana i Pańskie Kung Fu?

S.M. - Pierwszy pobyt w 1988 nie wpłynął jakoś znacząco na mój pogląd o kung fu. Ponieważ dotyczył on głównie zawodów sportowych w sanshou myślałem, że prawdziwe kung fu ćwiczy się poza Chinami. Błędnie myślałem że w Chinach ćwiczona jest już tylko wersja sportowa wushu. Dopiero wizyta w 1993 roku w Jinan i Yantai otworzyła mi oczy na prawdziwe kung fu.

T.G. - Odwiedzał Pan wielokrotnie Chiny. Czym różni się trening tam i u nas?

S.M. - Przede wszystkim tym, że ćwiczy się w znacznie mniejszych grupach. Ćwiczy się w parkach, na skwerach, na placach przy ulicy. Tylko w Shanghaju Taiji ćwiczyłem w instytucie wushu. Trening jest nastawiony na indywidualną pracę nauczyciela z uczniem.

T.G. - Jak by Pan ocenił polskie Kung Fu, to czego uczą polscy nauczyciele?

S.M. - Polskie środowisko kung fu jest bardzo rozbite. Nie wiem czy poza moją szkołą gdziekolwiek ćwiczy się tradycyjną wolną walkę. Polscy nauczyciele za dużo poświęcają czasu na ćwiczenia w parach (kombinacje uderzeń i bloków, które nie sprawdzają się w wolnej walce). Za mało jest walk typowych dla sandy. Trzeba pamiętać, że kung fu to sztuka walki a nie balet.

T.G. - Co to jest tradycyjny trening w Kung Fu (tradycyjna szkoła)?

S.M. - Tradycja czy też tradycyjna szkoła w kung fu to przede wszystkim historia wielu pokoleń mistrzów danego stylu, to szacunek dla nauczyciela dla współbraci kung fu. To kultywowanie tradycyjnego treningu polegającego na dochodzeniu do perfekcji w walce poprzez ćwiczenie form.

miecz

Seminarium z mistrzem Yu Tiancheng

T.G. - Co to jest "braterstwo Kung Fu"? Jak je Pan rozumie?

S.M. - Naprawdę trudno odpowiedzieć jednoznacznie na pytanie dotyczące braterstwa w kung fu. Trzeba po prostu być w Chinach i na własne oczy to zobaczyć. W skrócie to szacunek dla kolegi z sekcji, opieka starszych uczniów nad młodszymi, szacunek dla nauczyciela inaczej szacunek młodszych do starszych.

T.G. - Co sądzi Pan o stopniach (kolorowych pasach) w Kung Fu? Czy są potrzebne?

S.M. - W Polskim Towarzystwie Kung Fu Modliszki wiele lat temu wprowadziliśmy system siedmiu stopni, który w pewien sposób ujednolica sposób nauczania w naszych filiach. Jest to bardziej system polegający na podzieleniu materiału na siedem klas niż na siedem stopni typu dan. Na zewnątrz jednak zawsze występujemy tak jak w tradycyjnej szkole z podziałem na nauczyciela i ucznia. Obecnie rozbudowane systemy stopni w niektórych szkołach służą jedynie pozyskaniu funduszy przy kolejnych egzaminach na stopnie.

T.G. - Co sądzi Pan o najnowszych regulacjach prawnych w Polsce odnośnie nauczania sztuk walki? Jak ocenia Pan kwalifikacje kogoś mającego papiery instruktora sportu o specjalności Kung Fu/Wu Shu? Czy tak szeroka definicja jak zwrot "Kung Fu/Wu Shu", zawierający przecież w sobie całe bogactwo chińskich sztuk walki, może gwarantować odpowiednie kwalifikacje? Przecież taka osoba z tymi "papierami" może uczyć każdego stylu. To tak jakby na uniwersytecie jeden nauczyciel mógł nauczać wszystkich przedmiotów, np. biologii, matematyki, historii itp.. Czy to nie absurdalne?

S.M. - Najnowszą Ustawę oceniam bardzo negatywnie. Jest to próba zmonopolizowania środowiska chińskich sztuk walki przez Polski Związek Wushu. Wiadomo, że gra toczy się o pieniądze. Byłem obecny w 2002 roku na spotkaniu w Ministerstwie Sportu odnośnie powołania wspólnego związku sportowego. Jednym z wniosków po tym spotkaniu było to, że środowisko chińskich sztuk walk powinno się zjednoczyć i wspólnie powołać związek. Dalszych spotkań w szerszym gronie już nie było. Potem dowiedziałem się że Związek został powołany. Instruktor sportu o specjalności Kung Fu/Wu Shu to inaczej tylko instruktor sportowej odmiany Wu Shu ewentualnie San Shou. Będzie to namiastka tego co w Chinach tzn. że taka osoba będzie uczyć wszystkiego czyli niczego konkretnego. Z tą tylko różnicą do Chin, że na gorszym poziomie.

T.G. - W czasach PRL odgórnie ustalano, które sztuki walki mogą być ćwiczone w naszym kraju. Przez długi czas Kung Fu było nielegalne. Po 1989 roku sytuacja uległa zmianie i otworzyły się szeroko możliwości poznawania różnych sztuk walki. Jak ocenia Pan ostatnie działania ograniczające znowu praktykowanie Kung Fu? Oficjalnie w placówkach edukacyjnych nauczać mogą tylko osoby mające certyfikat instruktora sportu o specjalności Kung Fu/Wu Shu? Czy w Polsce są już naprawdę kompetentni i wiarygodni eksperci mogący ocenić poziom i wydać uprawnienia ludziom praktykującym nie znane dotąd u nas sztuk walki (np. takich jak "wewnętrzny styl" Taijiquan Zhaobao itp.)?

S.M. - Nie ma takich osób i długo nie będzie i to nie tylko co do ćwiczenia takich styli jak Zhaobao Taijiquan ale nawet tych lepiej znanych. Na pewno nie mogą to być osoby z certyfikatem instruktora sportu o specjalności Kung Fu/Wu Shu. Całe rozporządzenie w sprawie uprawiania dalekowschodnich sportów i sztuk walki oraz kick-boxingu jest rozporządzeniem bardzo niespójnym i pełnym błędów. Nie ma tu miejsca na wyliczanie tych błędów ale dla mnie to ustawa to zwykły bubel. Mam nadzieję a nawet wierzę, że próba ograniczanie uprawiania kung fu w Polsce nie uda się.

T.G. - Co myśli Pan zawodach sportowych? Jak to się ma do tradycyjnego treningu Kung Fu?

S.M. - Zawody sportowe są w miarę bezpieczną formą rywalizacji pomiędzy różnymi stylami czy szkołami. Na pewno dobrze przeprowadzone i na wysokim poziomie technicznym będą wspaniałą promocją tradycyjnego kung fu. Zawody zawsze towarzyszyły tradycyjnemu kung fu czy to w postaci prezentacji form czy też walk od lei tai zaczynając a na zawodach z pewnymi ograniczeniami w walkach kończąc.

T.G. - Co myśli Pan o uczeniu się u kilku nauczycieli jednocześnie?

S.M. - Tradycyjni nauczyciele są bardzo zazdrośni i nie lubią tego. Ja ucząc się np. Xingyi przede wszystkim chciałem nauczyć się prawidłowego generowania siły charakterystycznej dla tego stylu a w konsekwencji usprawnić swój macierzysty styl. Myślę, że mi się to udało w chwili obecnej już nie ćwiczę tego stylu. Jeśli ktoś myśli, że możliwe jest nauczenie się kilku styli jednocześnie to jest w błędzie. Nauczy się tylko kilku form z danego stylu i nic ponadto. Nie będzie w tym nic z kung fu.

T.G. - Jak ocenia Pan ćwiczenie kilku styli równocześnie?

S.M. - Jest to bardzo popularne na Zachodzie, głównie w Stanach. Z punktu widzenia sztuk walki nie ma to sensu. Jeśli nauczyciel kieruje się korzyściami materialnymi to ma to sens. Moim celem jest poznanie jednego systemu w całości dlatego też nie rozpraszam się na prowadzenie zajęć w innych stylach.

T.G. - Co powie Pan o uczeniu się z książek lub kaset video?

S.M. - Nie ma możliwości nauczenia się prawdziwego kung fu z kaset video ani tym bardziej z książek.

T.G. - Co sądzi Pan o nauce form z bronią (np. miecz, szabla czy halabarda) w dzisiejszych czasach? Przecież w realnym życiu, na współczesnych ulicach, nikt nie będzie ich używać. Czy warto poświęcać wiele lat, na opanowanie całego arsenału broni, wchodzącego w skład wielu tradycyjnych styli Kung Fu?

S.M. - Oczywiście, że nikt nie będzie używał halabardy do walki czy samoobrony na ulicy. Trening z bronią jest rodzajem kultywowania tradycji w kung fu. Ale należy pamiętać też o tym, że np. ćwiczenie formy z halabardą (ważącą np. 6 - 8 kg) bardzo dobrze wzmacnia plecy, barki i ramiona. Tak samo jest przy treningu z włócznią. Nie trzeba uzupełniać wtedy treningu kung fu treningiem siłowym. Z kolei techniki szabli czy miecza w sytuacji samoobrony możemy łatwo zastąpić krótkim kijem czy pałką (o które łatwiej niż o szablę czy miecz). I techniki te proszę mi wierzyć sprawdzają się. Techniki z form z użyciem sztyletu już bez problemu są do zastosowania w sytuacjach kryzysowych. Oczywiście nie ma większego sensu uczenia się całego arsenału broni lepiej wybrać trzy, cztery, które nam najlepiej odpowiadają i w nich się specjalizować.

autor z mieczem
Sławomir Milczarek z mieczem

T.G. - Jak to się stało, że zaczął Pan uczyć innych?

S.M. - Był to czysty przypadek. W roku 1985 zaprosiłem do Polski mistrza Kai Uwe Pela aby jego przyjazd nie wypadł jak turystyczna wizyta założyłem pierwszą sekcję Modliszki w Polsce do której na początek uczęszczało około 25 osób. Nie liczyłem nawet wówczas no to, że nauczanie kung fu stanie się moją profesją. Ale to już inna sprawa.

T.G. - Czy zamierza Pan spisać swoje doświadczenia w książce lub nagrać kasetę video?

S.M. - Na dzień dzisiejszy nie planuję kręcenia kasety video. Co do książki to w 1988 roku dzięki firmie w, której wówczas pracowałem wydałem publikację na temat Siedmiogwiezdnej Modliszki. W chwili obecnej książka ta jest przeze mnie poprawiona i czeka na ewentualne wydanie jeśli zgromadzę odpowiednie fundusze.

T.G. - Żyjemy w XXI wiek, erze komputerów, multimedialnych przekazów informacji. Czy stare metody nauczania jeszcze się sprawdzą?

S.M. - Nawet najlepsze środki multimedialne nie są w stanie zastąpić prawdziwego nauczyciela. Tak więc stare metody nie prędko odejdą w zapomnienie.

T.G. - Większość adeptów Kung Fu to mężczyźni. Jak jest z udziałem kobiet w stylu Modliszki? Czy stosuje się jakiś specjalny rodzaj treningu dla nich?

S.M. - Niestety kobiet w Modliszce jest jak na lekarstwo. Prawdopodobnie wynika to z faktu, że jest to system dość trudny do opanowania. Nie stosujemy specjalnej taryfy ulgowej dla kobiet za wyjątkiem technik shuai fa (obaleń i rzutów) w których potrzebna jest pewna siła fizyczna. Kiedy ćwiczymy tego typu techniki nieliczne nasze "modliszki" skupiają się na doskonaleniu samoobrony z wykorzystaniem niskich kopnięć na krocze czy piszczel napastnika.

T.G. - Po ostatnich przemianach w naszym kraju trochę łatwiej jest o kontakty z nauczycielami z zagranicy. Ponieważ ćwiczył Pan z prawdziwymi mistrzami czy mógłby Pan podać kilka wskazówek, jak odróżnić prawdziwego (wartościowego) nauczyciela, od zwykłego naciągacza (nawet ze skośnymi oczami)?

S.M. - Przychodząc na sekcję musimy być zdecydowani czy chcemy ćwiczyć kung fu dla zdrowia czy też jako realną samoobronę. Chińczycy uczący w Polsce czy też na Zachodzie to w dużym procencie absolwenci instytutów wushu tak więc uczą oni wielu styli głownie pod kątem zawodów sportowych. Dla tych którzy chcą ćwiczyć tradycyjne kung fu wielość ćwiczonych styli w szkole powinna być już pierwszym ostrzeżeniem. Nie zawadzi też zainteresować się przekazem naszego nauczyciela tzn. gdzie się uczył, czy jego mistrz żyje itd. Kolejny punkt to jak prowadzone są treningi czy nauczyciel stawia bardziej na naukę form czy też wolnej walki. W wyborze nauczyciela trzeba być bardzo ostrożnym. Sztuki walki to biznes jak każdy inny. Możemy trafić na oszusta zarówno w Polsce jak i w Chinach.

T.G. - Kilkanaście lat temu w naszym kraju nie było zbyt wielu ekspertów wschodnich sztuk walki. Kontakty z wybitnymi mistrzami były praktycznie niemożliwe. Mimo to ludzie ćwiczyli na salach treningowych z olbrzymią determinacją, co zawsze było bardzo chwalone przez przyjezdnych z zagranicy. Obecnie wizyty największych mistrzów w naszych sekcjach stały się powszechne, ale jakby zmalało zainteresowanie prawdziwą praktyką i chyba te okazje "sięgnięcia do źródła" nie są w pełni wykorzystywane. Jak ocenia Pan zaangażowanie osób obecnie ćwiczących Kung Fu w Polsce? Czy występuje jeszcze ten sam duch co dawniej?

S.M. - To prawda dawniej zauważałem większe zaangażowanie w treningach. Obecnie wielu ćwiczących nie docenia tego co dostają na swoich sekcjach. Być może wynika to z faktu, że obecnie żyje się nam trochę trudniej niż kilka czy kilkanaście lat temu. Całe szczęście nie dotyczy to wszystkich. Wśród swoich uczniów (niestety nie wszystkich) dostrzegam takie zainteresowanie ciężkim treningiem jak dawniej.

T.G. - Ile czasu dziennie poświęca Pan na trening Kung Fu?

S.M. - Chińskie przysłowie mówi "lepiej trzy dni nie jeść niż jeden dzień nie ćwiczyć". Niestety w moim przypadku nie zawsze mogę się do tego dostosować ale treningowi staram się poświęcić jak najwięcej czasu. Rano ćwiczę sam około dwóch godzin, wieczorem prowadzę zajęcia z grupą starając się przynajmniej podstawowe rzeczy przećwiczyć wraz z uczniami. Dziennie daje to około czterech godzin treningu.

T.G. - Jak do Pańskich treningów odnosi się rodzina? Czy też coś ćwiczą?

S.M. - Moja obecna partnerka życiowa oczywiście ćwiczy kung fu. Chyba nie trzeba dodawać jaki styl.

T.G. - Co Panu dało wieloletnie uprawianie Kung Fu?

S.M. - Przede wszystkim lepsze samopoczucie także poprawę zdrowia (pomijam kontuzje podczas walk, które niestety zawsze mogą się przytrafić) oraz większą pewność siebie. Jednak najważniejszy aspekt uprawiania kung fu to poznanie wielu wspaniałych ludzi z którymi związałem swój los już na zawsze.

T.G. - Jakie są Pańskie plany na przyszłość?

S.M. - Ćwiczyć, ćwiczyć i ćwiczyć. A poza tym próbować promować system Modliszki w wersji jakiej uczę się w Yantai.

T.G. - Co mógłby Pan poradzić osobom, które myślą o rozpoczęciu poznawania jakiejś sztuki walki, ale boją się wykonać ten pierwszy krok?

S.M. - Cóż jest tylko jeden sposób. Poszukać dobrej grupy (tutaj niestety mogą być pewne problemy) i rozpocząć treningi. Nie zrażać się pierwszymi niepowodzeniami i wierzyć w końcowy sukces.

T.G. - Co chciałby Pan przekazać czytelnikom Internetowego Magazynu "Świat Nei Jia"?

S.M. - Wszystkim czytelnikom chciałbym życzyć wiele wytrwałości na drodze sztuk walki oraz odrobiny szczęścia w poszukiwaniu prawdziwego nauczyciela. Życzę wszystkim aby znaleźli takiego nauczyciela jakiego mnie udało się spotkać.

T.G. - Dziękuję Panu za rozmowę i życzę owocnego zgłębiania systemu Modliszki oraz sukcesów w promowaniu go w naszym kraju. Mam nadzieję, że ten wywiad przyczyni się choć trochę do zwiększenia jego popularności.

Kontakt ze Sławomirem Milczarkiem: mantis@firma.pl
Polskie Towarzystwo Kung-Fu Modliszki

Powrót do spisu treści


logo

Viet Vo Dao

CZARNE I NIEBIESKIE VIET VO DAO
Ryszard Jóżwiak

ryszard.jozwiak@pgnig.pl
http://voviet.w.interia.pl

Na corocznych pokazach sztuk walki w paryskiej hali sportowej Bercy olbrzymim powodzeniem cieszą się pokazy wietnamskich sztuk walki. Różne style Vo (wietnamskie sztuki walki) prezentują swoje techniki, których wspólnym mianownikiem są nożyce na głowę zwane Giao Long Cuoc - szczęki smoka. Prezentują je praktykanci w czarnych i niebieskich kimonach. Obie grupy występują pod wspólną nazwą Viet Vo Dao.

1 - Relacja Vovinam - International VVD

Poniższy schemat powinien wyjaśnić historię powstania IVVD jak i nakreślić obecne relacje pomiędzy innymi sztukami walki działającymi w ramach naszej organizacji.

Vovinam Viet Vo Dao
Co Vo Su (Mistrz założyciel) Nguyen Loc na bazie szkół Vo Binh Dinh,
tradycyjnych zapasów Do Vat stworzył podstawy szkoły Vovinam
(1938 - 1945 - tworzenie podstaw)

||

1954 - nastąpił podział na Wietnam Północny (o orientacji porozachodniej)
oraz Ludowo - Demokratyczną Republikę Wietnamu (państwo komunistyczne).
Wielki Mistrz Nguyen Loc wraz z rodziną i najbliższymi uczniami
wyemigrował z Hanoi (Wietnam Północny) do Saigonu (Wietnam Południowy)

Wielki Mistrz Nguyen Loc
Wielki Mistrz Nguyen Loc

||

1960 - r., zmarł Co Vo Su Nguyen Loc, szefem szkoły został V.S Le Sang.
Szkoła Vovinam zmienia swoją nazwę na Viet Vo Dao Vovinam

||

1962 - V.S Phan Hoang, jeden z najlepszych uczniów CVS Nguyen Loc
wyjechał na studia doktoranckie do Francji.Od Rady Mistrzów VVD VVN
otrzymał zadanie skonsolidowania wietnamskich szkół walki w jedną federacją i
utworzenie organizacji międzynarodowej VVD.

Wielki Mistrz Phan Hoang
Wielki Mistrz Phan Hoang
książka mistrza Phan Hoang o historii VVD
książka mistrza Phan Hoang o historii VVD
zdjęcie z  książki mistrza
zdjęcie z książki mistrza,
autor z mistrzem Phan Hoangiem
i mistrzami IVVD

||

1972 - powstała INTERNATIONAL VIET VO DAO na bazie
7 szkół wietnamskich. Prezydentem i przedstawicielem Rady Mistrzów na
świecie został mistrz Phan Hoang. W Wietnamie szefem szkoły został mistrz
Tran Huy Phong również jeden z uczniów mistrza Nguyen Loc a zarazem
przyjaciel VS Phan Hoang. Chuon Mon (drugi patriarcha) Le Sang był
zwierzchnikiem całego ruchu VVD na świecie

mistrzowie
mistrzowie, którzy uczestniczyli
w założeniu International VVD
Vovinam
Viet Vo Dao
Han Bai Thien Long Qwan KyDao Tranh MinhLong Nguyen Trung Hoa Nguyen Tien
VS.Hoang Duc Phi VS.Tran Phuoc V.S Nguyen Dan Phu VS.Pham Xu-an Tong szkoła rodzinna Mon Phai szkoła rodzinna Mon Phai szkoła rodzinna Mon Phai
80 % 20 %
klubów w IVVD

Organizacja International VVD opracowała nowy program szkoleniowy dla wszystkich ćwiczących poza Wietnamem. Dla odróżnienia od kierunku Vovinam przyjęto inny system stopni jak również w odróżnieniu od praktykujących w Wietnamie (niebieskie kimona) ćwiczący IVVD nosili czarne kimona (Vo Phuc).
W tym czasie w Wietnamie Południowym szkoła Vovinam VVD była bardzo liczna. VVN VVD trenowało około 2 milionów ludzi. Mistrzowie, trenerzy i instruktorzy nauczali wg. programu VVN VVD w szkołach, w wojsku, policji i służbach paramilitarnych.

mistrz Tasteyre Tran Phuoc - szkoła Han Bai
mistrz Tasteyre Tran Phuoc
- szkoła Han Bai
mistrz Nguyen Trung Hoa - szkoła rodzinna Trung Hoa
mistrz Nguyen Trung Hoa
- szkoła rodzinna Trung Hoa
mistrz Tran Minh Long - szkoła rodzinna Minh Long
mistrz Tran Minh Long
- szkoła rodzinna Minh Long
mistrz Nguyen Dan Phu - szkoła Thanh Long
mistrz Nguyen Dan Phu
- szkoła Thanh Long

||

1975 - nastąpiło zjednoczenie Wietnamu. Odtąd Wietnam przyjął nazwę
Socjalistyczna Republika Wietnamu. Komunistyczny rząd zakazał działalności
sztuk walki a w szczególności szkole Vovinam VVD. Mistrz Le Sang wraz
z najbliższymi uczniami został aresztowany i zamknięty w więzieniu w Saigonie.

wielki mistrz Le Sang
wielki mistrz Le Sang
- II patriarcha Vovinam VVD w Wietnamie

||

1980 - V.S Pham Xuan Tong, ówczesny dyrektor techniczny IVVD stworzył
własną organizację World Union QKD

||

1989 - Dzięki działalności mistrza Nguyen Van Chieu (obecnego prezydenta
wietnamskiej federacji VVN VVD) zostaje zwolniony z więzienia CM Le Sang
wraz innymi mistrzami. Swoją działalność reaktywuje szkoła Vovinam VVD.
Nowe kierownictwo Vovinam VVD zażądało od Thay Phan Hoang zmiany
dotychczasowej polityki IVVD, która preferowała rozwój każdego kierunku
w ramach Międzynarodowego VVD. Organizacja w Wietnamie od tej pory była
tylko obserwatorem w IVVD. IVVD zunifikowała nowy program, który daje
szansę nowym mistrzom w rozwoju ich własnych szkół. W ramach IVVD powstały
nowe style, które mają podobny program ale rozwijają się we własnym kierunku.
1996 - Polska organizacja VVD otrzymuje status szkoły, której mistrzem zostaje
V.S Dung Tien Ryszard Jóźwiak. Nasz kierunek otrzymał nazwę Dung Tien Duong.
W związku z tym, że przez 15 lat kierunek nasz opierał się głównie na
stylu Vovinam pełna nazwa naszego kierunku brzmi

DUNG TIEN DUONG - VOVINAM

nasze techniki to

Vovinam Hong Gia Vo Binh Dinh Dung Tien
70 % 10 % 10 % 10 %
Can Ban
Quyen
Don Chien Luoc
Phan Don
Song Luyen
Vu Khi
Do Vat
Vu Khi Vu Khi
Quyen
Do Vat
QuyenPhan Don

W tym też roku na zorganizowanym wielkim pokazie wietnamskich sztuk walk
w Paryżu po raz pierwszy mistrzowie IVVD użyli nazwy Vo Viet. Organizacja
IVVD w ten sposób chciała się odciąć od wielu pseudo mistrzów, który
nieprawnie używają nazwy Viet Vo Dao. To, że ktoś jest Wietnamczykiem i ma
jakieś pojęcie o sztuce walki, nie znaczy, że jest ekspertem VVD. Termin Vo
Viet powoli wchodzi do powszechnego użycia i zastępuje nazwę Viet Vo Dao
(kierunek International).
1998 - W Wietnamie Rada mistrzów rozpoczyna pracę nad powołaniem nowej,
ponad kontynentalnej organizacji skupiającej tylko federacje i kluby Vovinam
VVD. Obecnie działa Intercontinental Vovinam Viet Vo Dao Association
z siedzibą w Saigonie (niebieskie kimona)

Mistrz Bao Lan
Mistrz Bao Lan
mistrz Tran Viet Tung
mistrz Tran Viet Tung
(IVVD Niemcy)
mistrz Do Long
mistrz Do Long
(IVVD Francja)

W Polsce od roku 1999 organizacja Polskie Zrzeszenie Viet Vo Dao nosi nazwę
Viet Vo Dao Polska (Polskie Zrzeszenie International VVD i Vovinam Viet Vo Dao).
Nasza organizacja jest jedynym oficjalnym przedstawicielem
International VVD (Vo Viet) oraz
Intercontinental Vovinam Viet Vo Dao Association

W Wietnamie działają obecnie trzy organizacje skupiające sztuki walki:

Federacja Tradycyjnych
sztuk walki
Vo Co Truyen
Federacja
Vovinam Viet Vo Dai
Federacja skupiająca
inne sztuki walki,
takie jak Karate,
Tae Kwon Do,
Aikido itp.
Ta organizacja ściśle
współpracuje z
International VVD.
Na naszych stażach
międzynarodowych
uczymy się
technik ze starych,
tradycyjnych szkół
takich jak m.in.
Hong Gia,
Vo Binh Dinh
Nadzoruje prawidłowy rozwój
Vovinam VVD
na świecie.
Organizuje zawody sportowe
w różnych kategoriach np.
walkach, formach,
formach z partnerem itp.
 

logo logo
logo International VVD logo Vovinam VVD

Powrót do spisu treści


Kendo

POLSKI ZWIĄZEK KENDO
Członek Międzynarodowej i Europejskiej Federacji Kendo

Siedziba: 94-316 Łódź, ul. Saperów 1A
tel./fax (0-42) 634-70-84, 634-01-38; e-mail: kendo@kendo.pl

Sekretarz: 02-776 Warszawa, ul. Dereniowa 9 m.21
tel. (0-22) 644 69 64; e-mail: witek@manga.com.pl

http:// www.kendo.pl
logo

AKTUALNOŚCI ZE ŚWIATA KENDO

Przedruk "Internetowego Biuletynu Kendo", vol. 2 nr 10 (28) maj 2003

XV Drużynowe Mistrzostwa Polski w Kendo
Bielsko Biała, 10 maja 2003 roku

Tegoroczne DMP miały charakter podwójnie jubileuszowy. Po pierwsze, były piętnaste, a po drugie odbywały się w roku trzydziestolecia kendo w Polsce. Skąd ta różnica w numeracji? Cóż, historia Mistrzostw Drużynowych była bardziej skomplikowana niż IMP, o których pisałem w poprzednim Biuletynie. Może więc warto na początku wybrać się na krótką wycieczkę w przeszłość...

1976
I Ogólnopolski Turniej Kendo w Warszawie (I miejsce - Łódź).
1977
II Ogólnopolski Turniej Kendo w Łodzi (I miejsce - Warszawa).
1978
I Międzynarodowy Turniej Kendo (zarazem III Ogólnopolski), w Gdyni, z udziałem drużyn z Malmö, Sztokholmu, Berlina Zachodniego i trzech miast polskich (Łódź, Warszawa, Gdynia). Sędzią głównym zawodów jest ówczesny prezes Europejskiej Federacji Kendo, hrabia Robert von Sandor ze Szwecji. Zwycięża drużyna Warszawy, nagrodę dla najlepszego zawodnika otrzymuje Andrzej Wyszyński (Warszawa).
1980
II Międzynarodowy Turniej Kendo (IV Ogólnopolski, rozegrany z opóźnieniem za rok 1979), tzw. Tournament of the Cities, w Warszawie, z udziałem drużyn z Berlina Zachodniego, Malmö i czterech miast polskich (Łódź, Warszawa, Gdynia, Kraków). Zwycięża drużyna Łodzi. Sędzią głównym zawodów jest sekretarz generalny IKF, Toshiaki Kasahara. Podczas turnieju odbywa się, po raz pierwszy w Polsce, pokazowa walka z wykorzystaniem technik szkoły Nito (dwóch mieczy).
V Ogólnopolski Turniej Kendo, w Łodzi, bez udziału ekip zagranicznych (I miejsce - Łódź).
1981
III Międzynarodowy Turniej Kendo (VI Ogólnopolski), w Gdyni. Zwycięża drużyna z Berlina Zachodniego. Sędzią głównym jest Kozo Ando.
1981-1984 - stan wojenny
1984
Pierwsze oficjalne (a VII w rzeczywistości) Drużynowe Mistrzostwa Polski w Warszawie, z udziałem drużyn z Berlina Zachodniego i czterech miast polskich: Łodzi, Warszawy, Gdyni, Krakowa. Zwycięża drużyna Łodzi. Nagrodę dla najlepszego zawodnika turnieju otrzymuje Andrzej Pleszko (Łódź).
1985
VIII DMP w Łodzi. (I miejsce - Łódź).
1985-1997 - nie organizowano DMP
1997
IX DMP w Morągu (I miejsce - Warszawa).
1998
X DMP w Morągu (I miejsce - Kraków)
1999
Drużynowy Turniej Juniorów (I miejsce - Ostrów II) oraz XI DMP w Gdyni, z udziałem ekip Gdyni, Krakowa, Morąga, Poznania, Ostrowa Wielkopolskiego, Kalisza i łączonej drużyny Poznania i Gdyni (I miejsce - Kraków).
2000
XII DMP w Morągu, z udziałem ekip Łodzi, Krakowa, Morąga, Szczecina i łączonej drużyny Ostrowa Wielkopolskiego i Warszawy (I miejsce - Łódź).
2001
XIII DMP w Szczecinie (I miejsce - Morąg).
2002
XIV DMP w Szczecinie. Pierwsze miejsce zajmuje drużyna Krakowskiego Klubu Szermierzy I (Maciej Murzyniec, Jacek Ciastoń, Artur Hessel), przed Morągiem i Poznaniem II.

A teraz już na bieżąco.
W XV DMP wystartowało aż jedenaście trzyosobowych drużyn z siedmiu miast Polski (wg kolejności z rozstawienia i losowania).
1. Krakowski Klub Szermierzy I
2. Kaliski Klub Kendo
3. Krakowski Klub Szermierzy II
4. Klub "Bushido" Gdynia
5. Wrocławski Klub Kendo
6. Poznański Klub Kendo
7. Warszawskie Stowarzyszenie Kendo II
8. Warszawskie Stowarzyszenie Kendo I
9. Olsztyński Klub Kendo II
10. UKS Kendo Łódź
11. Olsztyński Klub Kendo I

Mecze eliminacyjne odbywały się w czterech grupach, metodą "każdy z każdym".
Sędziowali: Andrzej Kustosz (5 dan), Shizuka Takahashi (5 dan), Zbigniew Misiak (4 dan), Jarosław Wolny (3 dan).
Dwie drużyny z każdej grupy wychodziły do ćwierćfinałów, rozgrywanych metodą pucharową.

Ćwierćfinały:
Kraków I - Kraków II (2:1)
Gdynia - Warszawa I (1:2)
Olsztyn I - Warszawa II (2:0)
UKS Kendo Łódź - Wrocław (3:0)

Półfinały:

Kraków I     Warszawa I
1. Jacek Ciastoń   M M Leszek Lipecki
2. Maciej Murzyniec     Adam Ziółkowski
3. Artur Hessel M   Arkadiusz Izdebski
1 1 2 1

sędziowie: Kustosz (s), Misiak (f), Takahashi (f)

Olsztyn I     UKS Kendo Łódź
1. Mariusz Wial K K   Adam Barski
2. Marek Görke   K K Paweł Pietrzykowski
3. Rafał Pawlik   K H Jakub Tyszecki
1 2 4 2

sędziowie: Takahashi (s), Kustosz (f), Misiak (f)

Mecz o III miejsce

Kraków I     Olsztyn I
1. Jacek Ciastoń K K   Rafał Pawlik
2. Maciej Murzyniec K K   Marek Görke
3. Artur Hessel   K K Mariusz Wial
2 4 2 1

sędziowie: Misiak (s), Kustosz (f), Takahashi (f)

Mecz o tytuł Drużynowego Mistrza Polski

Warszawa I     UKS Kendo Łódź
1. Leszek Lipecki   M Paweł Pietrzykowski
2. Adam Ziółkowski K M   Adam Barski
3. Arkadiusz Izdebski K K K Jakub Tyszecki
2 4 2 1

sędziowie: Andrzej Kustosz (s), Zbigniew Misiak (f), Shizuka Takahashi

Główny arbiter zawodów: Włodzimierz Małecki (prezes PZKendo)
Sędzia główny: Witold Nowakowski
Sędzia czasowy: Monika Nowakowska

Ostateczna kolejność:
I miejsce - Warszawskie Stowarzyszenie Kendo I
II miejsce - UKS Kendo Łódź
III miejsce - Krakowski Klub Szermierzy I

nagroda kantosho: Marcin Małecki (Wrocław)

W trakcie Mistrzostw odbył się pokaz seitei iai w wykonaniu Jarosława Wolnego z Poznania.
Na zakończenie zawodów odbyło się wspólne godo-geiko z udziałem sędziów (i niektórych kibiców...).

Nagrody, dyplomy i puchary wręczali Włodzimierz Małecki, Andrzej Kustosz i Witold Nowakowski. Szef Klubu "Bushido" Gdynia - Krzysztof Brzeski przekazał również pulę nagród ufundowanych przez siebie i firmę Coltex-Dakar, dla zawodników, sędziów i organizatorów.
W czasie kolacji po zawodach oficjalnie wręczono plakietki z Białym Orłem zawodnikom powołanym do reprezentacji narodowej Polski na Mistrzostwa Świata Glasgow 2003.

Wszyscy bardzo wysoko ocenili organizację turnieju i towarzyszących mu treningów.

W imieniu Zarządu Polskiego Związku Kendo i swoim własnych chcę przekazać gorące podziękowania inicjatorce i organizatorce XV Drużynowych Mistrzostw Polski, Teresie Morcinek. Teresko, dobrze wiemy, ile pracy i wysiłków włożyłaś w to, żeby zawody wypadły jak najlepiej. Udało ci się. Bardzo dziękujemy.

Pozdrawiam wszystkich i do następnego razu,
Witold Nowakowski
Sekretarz PZKendo


Przedruk "Internetowego Biuletynu Kendo", vol. 2 nr 12 (30) lipiec 2003

XII Mistrzostwa Świata w Kendo
Glasgow, 4-6 lipca 2003 roku

Dzień dobry,
Mistrzostwa Świata już za nami, więc pora na podsumowanie. Na początek oficjalne wyniki:

Turniej indywidualny kobiet

1. KEIKO BABA (JAPONIA)
2. Yuka Tsubota (Japonia)
3. Shizuka Asahina (Japonia) / Kei Okada (Japonia)

Nagrody kantosho (za waleczność)
Hui-Mei Shi (Tajwan), Nadia Soulas (Francja), A-Reum Byun (Korea Południowa), Miwa Onaka (Brazylia), Elizabeth Marsten (U.S.A.), Youn-Jung Park (Korea Południowa), Reika Mikuni (U.S.A.), Chikano Shinzato (Japonia)

Turniej drużynowy kobiet

1. JAPONIA
2. Korea Południowa
3. Kanada / Tajwan

Kantosho
Barbara Kiraly (Węgry), Donatella Castelli (Włochy), Lisa Caprioglio (Francja), Sachiyo Lee (Nowa Zelandia), Saly Stockl (Brazylia), Melanie Smith (Australia), Gillian Riddoch (Wielka Brytania), Kaori Kikunaga (U.S.A.)

Turniej indywidualny mężczyzn

1. HIROMITSU SATO (JAPONIA)
2. Hidenori Iwasa (Japonia)
3. Kun-Bai Lim (Korea Południowa) / Mitsunobu Sato (Japonia)

Kantosho
Mikko Salonen (Finlandia), Tomo Jud (Szwajcaria), Yasushi Hirao (Japonia), Suguru Asaoka (Kanada), Christopher Yang (U.S.A.), Sang-Sub Park (Korea Południowa), Kaigo Ando (Japonia), Young-Kyu Kim (Korea Południowa)

Turniej drużynowy mężczyzn

1. JAPONIA
2. Korea Południowa
3. Włochy / U.S.A.

Kantosho
Jose Castro (Hiszpania), Cristoph Haist (Niemcy), Sureshwaran S/O Krishnasamy (Singapur), Stuart Gibson (Wielka Brytania), Joji Sato (Brazylia), Norbert Kiraly (Węgry), Daisaku Taguchi (Kanada), Pascal van Laecken (Belgia)

Teraz słów kilka o samym turnieju.
Uroczysta inauguracja XII Mistrzostw Świata w Kendo odbyła się w piątek, 4 lipca 2003 roku. Przy akompaniamencie szkockich dudziarzy, na arenę Kelvin Hall w Glasgow wkroczyły drużyny z 42 państw zrzeszonych w Międzynarodowej Federacji Kendo (IKF). Uroczystego otwarcia zawodów dokonał prezes IKF, Yoshimitsu Takeyasu. Potem był krótki pokaz tańców szkockich i Nihon Kendo Kata.
Pierwszy dzień mistrzostw upłynął pod znakiem dominacji kobiet. Rozegrano dwa turnieje pań: indywidualny i drużynowy. Mniej więcej w połowie tego pierwszego do Kelvin Hall przybyła JKM Elżbieta II, z mężem Philipem, księciem Edynburga. Tu jednak warto oddać głos szkockiej prasie, która we właściwy sobie sposób opisała królewską wizytę. Poniższy fragment, pióra Johna Innesa, pochodzi z dziennika "The Scotsman" z 5 lipca 2003 r.

"Królewski orszak, wraz z księciem Edynburga, zjawił się w Kelvin Hall w Glasgow, gdzie trwają Mistrzostwa Świata w Kendo.
Królowa, ubrana w cytrynową suknię i seledynowy kapelusz, wybrała jeden z najbardziej słonecznych dni w roku, na swoją wizytę w tym mieście.
Podróż królewska zbiegła się dodatkowo z Mistrzostwami Świata, w których bierze udział ponad 40 państw, w tym Wielka Brytania, Japonia, Francja, Austria i Korea Południowa.
Po przybyciu do hali sportu, królowa i książę Philip obejrzeli pokaz sztuk walki, w którym dwaj uczestnicy, ubrani w grubo pikowane, granatowe stroje i ochronne hełmy toczyli walkę przy pomocy bambusowych mieczy shinai.
Później królowa przyglądała się kilku walkom w turnieju indywidualnym kobiet. Siedząc w towarzystwie burmistrza Glasgow, pani Liz Cameron, królowa wyglądała na zrelaksowaną. Z zainteresowaniem spoglądała na zawodniczki, zadające sobie nawzajem efektowne i hałaśliwe ciosy.
Po pół godzinie, orszak królewski spotkał się z przedstawicielami Międzynarodowej Federacji Kendo i kilkoma zawodnikami.
Książę Philip, nawiązując do ciężkich zbroi, zwrócił się do jednej z walczących z pytaniem:
- Musicie nosić to cały dzień?
Uzyskawszy odpowiedź twierdzącą, uśmiechnął się i skomentował:
- To chyba dobry sposób na odchudzanie."

Tyle "The Scotsman". Finał turnieju indywidualnego kobiet był wewnętrzną sprawą Japonek. Najskuteczniejszą okazała się Keiko Baba, występująca w japońskiej ekipie z numerem 6. Turniej drużynowy też nie przyniósł żadnych niespodzianek. W finale spotkały się Japonki z Koreankami. Wygrały Japonki.
Po turnieju odbyło się tradycyjne godo-geiko z udziałem zawodników, sędziów i oficjeli.

W sobotę, 5 lipca, rozegrano zawody indywidualne mężczyzn. Po krótkiej ceremonii otwarcia odbył się pokaz iai i tachi iai, a potem rozpoczęto turniej. Na czterech planszach walczyło w sumie 195 zawodników. Walki eliminacyjne toczono w trzyosobowych grupach, metodą "każdy z każdym". Do dalszych walk wychodził tylko jeden zawodnik. Także i tutaj wyraźnie dało się odczuć dominację Japończyków. Do finałowej czwórki przebił się tylko jeden "cudzoziemiec", Koreańczyk Kun-Bai Lim (5). Niestety, walka finałowa, pomiędzy Hiromitsu Sato i Hidenorim Iwasą nie budziła większych emocji. Zawodnicy byli ostrożni i o zwycięstwie Sato przesądził dopiero punkt zdobyty w dogrywce.

O wiele ciekawsze walki toczono w niedzielę, 6 lipca, w turnieju drużynowym, poprzedzonym pokazem jodo. Ze zgłoszonych 38 drużyn, wzięło w nim udział 36 (zabrakło Meksyku i Rumunii). Walki eliminacyjne toczone były w grupach, a do dalszego turnieju z każdej grupy wychodziły po dwie drużyny.
Swoistą sensację wzbudzili Włosi, którzy po wielu latach "posuchy" przyjechali z bardzo silną ekipą i jako pierwszy kraj z Europy, w całej historii Mistrzostw Świata, uplasowali się w pierwszej trójce.
Przed finałem odbył się rzadko widywany poza Japonią pokaz Suio Ryu kusari?gama (walki sierpem i łańcuchem z przeciwnikiem uzbrojonym w miecz).
Mecz finałowy (jak zwykle) pomiędzy Japonią i Koreą Południową, wzbudził niemałe emocje wśród widzów i zawodników. Po pięciu walkach, na tablicy widniał wynik remisowy (1:1). Do dodatkowego pojedynku (ippon shobu, czyli do jednego punktu) stanęli: weteran wielu mistrzostw, Naoki Eiga (2) i kapitan drużyny Korei, Kyung-Nam Kim (1). Wygrał Eiga wspaniałym pchnięciem (tsuki) w gardło. Japonia po raz dwunasty zdobyła tytuł Mistrza Świata. Niespodzianki zatem nie było.

Niespodzianki nie było i Polacy nie stanęli na najwyższym podium. Mogą jednak swój występ zaliczyć do udanych. Najlepiej w obu turniejach wypadł aktualny mistrz Polski, Mariusz Wial (7) z Olsztyna, wygrywając w sumie trzy walki. Najładniejsze pojedynki w turnieju indywidualnym stoczył Leszek Lipecki (4) z Warszawy, wygrywając m.in. Kuen Fung Gwarem (3) z Hongkongu. Maciej Murzyniec (5) z Krakowa bardzo dzielnie spisywał się w pojedynku z byłym wicemistrzem Japonii, Mitsunobu Sato (8). Uderzające było podobieństwo stylu walki obu zawodników. Jednak następnych walkach, zwłaszcza w turnieju drużynowym, Maćka zgubiła chyba zbytnia pewność siebie, bo popełnił kilka zupełnie podstawowych błędów. Pozostali Polacy, poza Arkiem Izdebskim (2), wygrali przynajmniej po jednej walce.

Udział w Mistrzostwach Świata był dużym doświadczeniem, zarówno dla polskich zawodników (z których aż pięciu debiutowało w turnieju tej rangi), jak i instruktorów. Z oczywistych względów, mniej liczył się tutaj wynik sportowy, a bardziej - postawa drużyny. Wnioski, płynące z wyprawy do Glasgow, na pewno będą miały wpływ na przygotowania do przyszłorocznych Mistrzostw Europy, które odbędą się w kwietniu, na Węgrzech.

Serdecznie wszystkich pozdrawiam i gratuluję
Witold Nowakowski
Sekretarz Polskiego Związku Kendo

Powrót do spisu treści


Broń

NÓŻ
Ryszard Jóżwiak

ryszard.jozwiak@pgnig.pl

Walka nożem jest tak stara jak ludzka cywilizacja. Nóż wykonany z kawałka krzemienia był prawdopodobnie jedną z pierwszych, obok kija, broni, którą posługiwali się ludzie.

Jak niebezpieczny jest atak nożem pokazał film dokumentalny opracowany przez FBI, dla policji. Pokazane były tam sfilmowane przykłady ataku nożowników, w różnych sytuacjach na funkcjonariuszy policji, którzy nie zachowali odpowiedniej ostrożności. W kilku przypadkach konfrontacja okazała się fatalna dla stróża prawa.

W czasie II wojny światowej w Wielkiej Brytanii powołano pierwsze oddziały komandosów. Specyfika działań operacyjnych spowodowała, że przyjęto swoisty rodzaj szkolenia. Został opracowany specjalny system walki wręcz - Defendo. Jednym z elementów nauczanych w ramach tego systemu była walka nożem. Sprawą szkolenia zajęli się dwaj słynni brytyjscy eksperci - kapitanowie W.E. Fairbairn i E.A. Sykes. O ich działalności piszę w rozdziale - "inne systemy typu combat". Początkowo pracowali oni w Policji municypalnej w Szanghaju. Wsławili się wieloma akcjami przeciwko chińskim gangom. W.E. Fairbairn studiował wschodnie sztuki walki, był autorem podręcznika pt. "Naukowa samoobrona". Opracował również strzelanie typu combat, co w owym czasie było nowością. W 1939 r. obaj powrócili do Wielkiej Brytanii, gdzie zajęli się szkoleniem (walki wręcz ) komandosów. Opracowali specjalny typ noża bojowego. Nosił on początkowo symbol "FS" od nazwiska swoich twórców. Znany jest jednak bardziej pod nazwą "nóż Commando" lub "British raiders knife".

Jak już wspomniałem obaj eksperci byli zatrudnieni do szkolenia grup specjalnych - jako "instruktorzy walki wręcz i metod cichego zabijania". W Wielkiej Brytanii skupili się obaj na walce nożem. W pierwszej kolejności opracowano cele ataków. Po wykonaniu "swoistego atlasu" punktów witalnych opracowano tablicę określającą czas śmiertelnego zejścia. I tak np. przebicie bocznej ścianki tętnicy szyjnej (przy ataku z tyłu) spowoduje śmierć w ciągu 12 sek. techniki walki nożem opierały się głownie na zadawaniu pchnięć w tętnice, serce, żołądek. Nóż do tego typu akcji musiał przypominać sztylet obosieczny. Jako ciekawostkę pragnę nadmienić, że w ten typ noża byli wyposażeni również żołnierze polskiej 1 Sam. Kompanii Commando oraz cichociemni. Amerykanie również poważnie podeszli do szkolenia walki nożem w swoich jednostkach specjalnych. W celu wymiany doświadczeń z kpt. W.E. Fairbairn, którego zaprosili do siebie w celu szkolenia walki wręcz. Amerykańcy eksperci zmodyfikowali angielskie techniki walki nożem dodając do pchnięć techniki cięć. Jeden z twórców amerykańskiego programu szkoleniowego, J.H. Hawkins uważał, że cięcia nożem na rękę są bardzo przydatne. Ponadto przy technice pchnięć nóż był narażony na złamanie. W związku z tym była potrzeba zmiany noża bojowego. Nóż taki posiadał szerszą obosieczną głownię oraz inną rękojeść. Ciekawą taktykę i technikę walki nożem dostosowaną do działań specjalnych opracował ekspert Hwarang Do, Michael D. Echanis, instruktor walki wręcz w armii amerykańskiej. Duży nacisk w szkoleniu kładł na przygotowanie psychiczne do walki ćwiczącego. Techniki polegały głównie na przechwyceniu atakującej ręki (w przypadku obrony przed nożem). W walce na noże atak następował na uzbrojoną rękę poprzez cięcie a następnie pchnięcie.

Walka z uzbrojonym przeciwnikiem - nóż

Najgroźniejszą bronią w tzw. ulicznej walce jest nóż. Atak nożem na tętnice, serce najczęściej jest śmiertelny. Ciecie na mięśnie powoduje krwawienie, uszkodzenie mięśni lub ścięgien i niezdolność do dalszej walki. Nawet amator uzbrojony w nóż jest trudnym przeciwnikiem. Napastnik może przerzucać broń z ręki do ręki z przodu, przekazywać ją sobie z tyłu, uniemożliwiając w ten sposób kontrolę wzrokową. Może tez wykonywać zwody, zmiany ułożenia broni, które w efekcie służą do stosowania niespodziewanych ataków cięć czy pchnięć.

Jakie więc są nasze szanse ? Jak ewentualnie się bronić?

Nasza metodyka (VVD, Kempo Tai Jutsu czy Kem Vo Combat) opiera się bardziej na nauce pewnych odruchów, stereotypów zachowań (taktyce i strategii) niż nauce konkretnych obron (tricków). Po pierwsze, każdy z ćwiczących posiada inne cechy psychomotoryczne, to samo dotyczy napastnika.

Przed nauką obron przed nożem, czy walki nożem, zawsze należy uświadomić ćwiczącego, że nóż jest bardzo niebezpieczną bronią i że najlepszym wyjściem jest uniknięcie walki. Bronimy się wtedy, gdy jest to obrona konieczna. Ważnym aspektem jest czynnik psychiczny. Systematyczny trening obrony przed nożem wytworzy u ćwiczącego odpowiedni stan gotowości do obrony w sensie fizycznym i psychicznym.

Nauka obrony przed nożem i walki nożem jest podzielona na kilka etapów. Jako przykład podaję etapy nauki walki DAO GAM (nożem) w Viet Vo Dao.

1 - etap: nauka obron przed podstawowymi atakami, a więc
a - atak z góry,
b - atak z boku (do wewnątrz),
c - atak z boku (na zewnątrz) ,
c - pchnięcie.

Na tym etapie uczulamy ćwiczącego na wyrobienie u niego odruchu prawidłowej oceny napastnika (amator czy fighter). Drugim ważnym punktem jest umiejętność szybkiego przewidywania rodzaju ataku. Jest to możliwe m.in. poprzez obserwację jak napastnik trzyma nóż. W nauce taktyki walki ważne jest wykorzystanie terenu (w zależności od miejsca walki). Nie mniej ważna jest umiejętność odwrócenia uwagi przeciwnika poprzez np. wykorzystanie okrzyku, rzucenie w jego stronę przedmiotu (np. pęku kluczy), sypnięcie piaskiem w oczy czy zasłanianie się poprzez "kręcenie młynków " kurtką. Kurtkę można też owinąć wokół ramienia jako osłonę ręki.

2 - etap: nauka obron przed skomplikowanymi atakami, a więc
a - w walce w krótkim dystansie gdy;
- przeciwnik chwyta za ubranie,
- broniący jest przy ścianie, napastnik grozi nożem lub atakuje nożem,
- zagrożenie nożem z tyłu,
b - zagrożenia nożem lub atak w parterze.

Dodatkowo nauka zawiera umiejętność walki pałką (lub keibo) lub innymi przyrządami przeciwko atakom nożem.

3 - etap: walka nożem
Dotyczy to tylko zaawansowanych ćwiczących. Obejmuje m.in.:
- naukę cięć i pchnięć oraz kombinacji nożem (m.in. wykonywanych w powietrze, na worku lub tarczy),
- umiejętność wykonywania uników i kontr,
- umiejętność zmiany uchwytu noża i szybkich ataków,
- sparing nożem (gumowym),
- umiejętność rzucania nożem,
- umiejętność równoczesnej walki z użyciem noża i technik bez broni,
- umiejętność równoczesnej walki z użyciem noża i innej broni, np. pałki
- naukę walki dwoma nożami.

Walka nożem, której nauczamy w ramach Kem Vo Combat opiera się na dwóch systemach, japońskim Tanto i wietnamskim Dao Gam. Ataki możemy wykonywać nie tylko ostrzem ale również rękojeścią czy pochwą noża.

Poniższe opisy przedstawiają kilka przykładów obron przed podstawowymi atakami nożem. Przed nauką należy zapoznać się z kilkoma istotnymi punktami w taktyce walki.
- schodzimy z linii ataku,
- przechwytujemy atakującą rękę lub zbijamy (w celu zmiany kierunku ataku). Nie możemy dopuścić do sytuacji, gdzie oponent przerzuci broń do drugiej ręki,
- gdy ręka atakująca nożem jest przechwycona należy jak najszybciej wytrącić broń z ręki napastnika poprzez dzwignie na nadgarstek,
- neutralizujemy napastnika poprzez uderzenie lub techniki zapaśnicze. Należy pamiętać o tym, aby nóż po wytrąceni nie był w jego zasięgu,
- nigdy w czasie walki nie odwracamy się do przeciwnika tyłem.

Reasumując: najlepszym sposobem obrony przeciwko atakowi nożem jest unik i odpowiednio wykonany skuteczny kontratak.

Trening obron powinien być ćwiczony początkowo z gumowym, a później z drewnianym nożem. "Ostry nóż" powinien być praktykowany na zaawansowanym poziomie. Ćwiczący w początkowej fazie nauki powinni wykonywać obrony z małą szybkością (do 25 %), stopniowo przechodząc do większej szybkości (75 %). Każdy atak powinien być sygnalizowany. Po odpowiednim opanowaniu technik obrony, ćwiczący powinni uczyć się defensywy przy 100 % szybkości i bez sygnalizowania ataku. Również wtedy można zastąpić nóż gumowy nożem drewnianym. Z jednej strony zwiększy to na pewno ryzyko kontuzji, ale z drugiej strony wyzwoli u ćwiczących umiejętność koncentracji.

Dzwignie nadgarstkowe przy wytracaniu noża. Dlaczego są najbardziej efektywne ? Po pierwsze budowa stawu nadgarstkowego pozwala na wykonanie stosunkowo niedużym nakładem siły, efektywnej dzwignii. Dłoń uzbrojona w nóż czy pałkę jest słabsza niż sama zamknięta pięść. Najlepiej sprawdzić to wykonując z partnerem następujące ćwiczenie. Należy wykonać prostą dzwignię (kote gaeshi) na zamkniętą w pięść dłoń partnera. Powtórzmy to samo ćwiczenie kiedy partner trzyma w ręku broń. Okaże się, że w drugim przypadku wykonanie dzwigni jest o wiele łatwiejsze.

Po drugie, przy dzwigniach łokciowo - barkowych jest zawsze niebezpieczeństwo, że przeciwnik przekręci nóż w dłoni i znajdzie miejsce na kontratak.

Techniki duszeń powinno wykonywać się wtedy, kiedy nóż jest wytrącony z ręki napastnika i nie znajduje się w jego pobliżu.

Rzuty czy obalenia podobnie jak duszenia powinny być wykonywane, gdy oponent pozbawiony jest broni.

Sposoby uchwytu noża:

  1. uchwyt "ukrytego cięcia"
  2. uchwyt "floretu"
  3. uchwyt "sopla lodu"
  4. uchwyt "topora"
  5. uchwyt "szabli"
  6. uchwyt "riccaso"
  7. uchwyt "odwrotny szabli"
  8. uchwyt "zmodyfikowany"
  9. uchwyt "odwrotny topora"

Najprościej uchwyty noża można podzielić na dwie grupy ze względu na sposób trzymania broni:

  1. z klingą od strony kciuka - nazwy używane dla określenia tego rodzaju chwytu to uchwyt topora i szabli.
  2. z klingą od strony małego palca to m.in. uchwyt sopla lodu, ukrytego ciecia.

Uchwyty nr 3,4,5,9 charakteryzują się tym, że nóż jest mocno trzymany za rękojeść. Ciosy zadawane są z dużą siłą, głownie w duże obszary ciała z krótkiego dystansu. Głównie zadaje się pchnięcia, ale w przypadku uchwytu szabli z powodzeniem ciecia. Uchwyty nr 2,6,7,8 są oparte na ruchach nadgarstka. Można je stosować w każdym dystansie, charakteryzują się dużą szybkością. Są to głównie cięcia z których można przejść do pchnięć wykonując płynne ruchy nadgarstkiem.

Uchwyt nr 1 (ukrytego cięcia) służy jedynie tylko do cięć. Dobry "technik" posługujący się nożem potrafi płynnie przechodzić z jednego do drugiego uchwytu noża wykorzystując najbardziej efektywne techniki z danej pozycji.

Punkty witalne - główny cel ataków nożem i skutki tych ataków

  1. tętnica promieniowa, utrata przytomności po 30 sek,
  2. tętnica ramieniowa, po 14 sek,
  3. tętnica szyjna, po 5 sek,
  4. tętnica podobojczykowa, po 2 sek,
  5. pchnięcie w serce - natychmiastowy zgon.

Inne ataki, jak np. na pozór nie groźny atak na czoło (2 cm. nad brwiami) powoduje mocne krwawienie, co w rezultacie uniemożliwia walkę. Jest też różnica pomiędzy otrzymaniem cięcia nożem a pchnięciem. W przypadku pchnięcia, którego głębokość jest powyżej 3 cm szok jest natychmiastowy, eliminuje z walki. Cięcia natomiast (wraz z wymienionymi przykładami) powodują duże krwawienia.

Powyżej przedstawiłem koncepcję walki nożem, której nauczamy w ramach Kem Vo Combat. Poszczególne kierunki combat, czy sztuk walki mają różne rozwiązania co do nauczania walki nożem. Dla ciekawości przedstawię kilka rodzajów noży bojowych i w miarę możliwości opiszę techniki walki.

noże wietnamskie - Dao Gam

Techniki Dao Gam stanowią podstawę w nauce walki nożem w systemie Kem Vo Combat. Sam nóż posiada jedno ostrze, szeroki jelec i zaokrągloną rękojeść, umożliwiającą swobodne zmiany uchwytu. Dao Gam był od początku przeznaczony do walki wręcz. Świetnie nadaje się do działań tzw. dywersyjnych jak np. zdejmowania wartownika. Podobny jest w swoim kształcie do szabli Dao. Same techniki opierają się w dużej mierze na ruchach podobnych do szabli a więc cieciach i tzw. cięciach "ósemkowych". W walce stosuje się dużo uników, z których przechodzi się do ataku lub kontrataku. Jednym z charakterystycznych sposobów walki jest tzw. zmylenie przeciwnika mające na celu odwrócenie jego uwagi od właściwego celu ataku. W tym celu walczący za pomocą Dao Gam wykonuje zestaw miękkich ruchów imitujących sposób poruszania się tygrysa. Dao Gam był jedną z podstawowych broni (oczywiście poza bronią palną) w oddziałach Viet Minh, a później w Viet Congu, szkolonych przez ekspertów Vovinam Viet Vo Dao. Inne typy noży używanych w wietnamskich sztukach walki to sztylet Yen Dao oraz noże motylkowe - Song Dao. Te ostatnie mają rodowód chiński. Poszczególne etapy szkolenia wymienione są powyżej.

nóż japoński - Tanto

Prawdopodobnie pierwowzorem Tanto była wielka chińska szabla nosząca w Japonii nazwę karadachi lub tsubo no tachi. Broń ta posiadała owalną gardę i gałkę, która równoważyła ciężar ostrza. Twarda konstrukcja noża pozwalała na przebicie zbroii samuraja. Kształt ostrza pozwalał na wykonywanie skutecznych pchnięć i cięć. Dawni mistrzowie opracowali sposoby walki tanto w oparciu o techniki miecza. Opracowano również różne sposoby trzymania broni i pozycji wyjściowych do obrony i ataku. Trening tanto składał się z:
pozycji (kamae),
technik ataku (tori kata),
trening obejmował również naukę technik walki bez broni (m.in. kopnięć, uderzeń, technik zapaśniczych itd.),
technik obrony (uke kata),
trening bloków rozpoczynał się od rzucania w kierunku ćwiczącego owocem, który musiał być przecięty w locie. Na wyższym poziomie zaawansowania do ćwiczącego strzelano z niewielkiego łuku. Zadaniem broniącego się był zejście z linii strzału i przecięcie strzały w locie,
technik szybkiego wyjmowania noża (iai do),
nauki form (kata),
szybkich powtórzeń ruchów (uchi komi),
technik specjalnych (tendoku renshu),
walki na ziemi (ne waza),
walki z jednym lub kilkoma przeciwnikami (kumite),
rzucanie ostrzami (shuriken jutsu).

Bardzo ważnym elementem nauki w szkołach Tanto jutsu był trening psychiczny. Chodziło przede wszystkim o umiejętność kontynuowania walki po otrzymaniu cięcia lub pchnięcia. Człowiek, który nie jest nauczony jak przezwyciężać szok naczyniowy, po trafieniu jest niezdolny do walki. Jest to normalna reakcja organizmu. W szkołach Tanto jutsu istnieją techniki, które pozwalają trafić przeciwnikowi w duży splot mięśniowy tak aby samemu zadać technikę śmiertelną. Wymaga to jednak odpowiedniego treningu psychicznego, który pozwoli zapanować nad bólem czy szokiem. W technikach walki nożem nauczanych w Kem Vo Combat stosuje się również techniki z Tanto jutsu.

nóż Gurków - Kukri

Tradycyjna broń Gurkhów (nepalskiego plemienia) ma taką samą rangę jak miecz katana dla samuraja. Jego geneza owiana jest wieloma legendami. Gurkhowie służą w armii brytyjskiej od 1815 roku. Znani są z waleczności i doskonałego opanowania rzemiosła wojskowego. Ich symbolem jest właśnie nóż Kukri. Ciekawa i nietypowa jest konstrukcja tej broni. Głownia wykonana jest z hartowanej stali o długości do 45 cm. Nóż zakrzywiony jest sierpowato. Dolna część jest rozszerzona do 6 cm. tak, że środek ciężkości przesunięty jest w kierunku sztychu. Broń jest doskonale wyważona, dzięki czemu ,aby mocno uderzyć nie jest wymagany duży wysiłek ramienia. U nasady głowni znajduje się krótkie zbrocze, które zapobiega spływaniu krwi na rękojeść. Na dole każdego kukri umieszczony jest magiczny, półkolisty znak który ma zapewnić skuteczność oraz ułatwić wytrącenie broni z ręki przeciwnika. Rękojeść wykonana jest z drewna lub kości bawoła. Nóż noszony jest w szerokiej, drewnianej pochwie obciągniętej skórą i zakończoną metalowymi okuciami. Do klasycznego kukri dodawane są często dwa małe nożyki - "akada" pełniące rolę pomocniczą. Trening walki przypomina wykonywanie klasycznego kata. Swoista musztra obejmuje techniki ataku i obrony. Techniki cięć, pchnięć doskonalone są na specjalnej tarczy. Inną formą jest zadawanie uderzeń w różne cele w czasie biegu. Defensywne techniki obejmują parowanie i blokowanie ciosów bokiem i tyłem klingi. Dużą wagę przykłada się do gibkości i umiejętności uników. Pułapkowe techniki polegają na blokowaniu ciosu i równoczesnym chwytaniu za pomocą kukri. Ważna jest również umiejętność rzucania. Nóż Gurghów w czasach pokojowych jest doskonałym narzędziem w gospodarstwie domowym. Służy m.in. do polowania, jako maczeta czy w czasie świąt Dashera, gdzie za pomocą tej broni sławny wojownik obcina głowę bawola jednym cięciem.

kukri
kukri

Wysokie walory użytkowe kukri przyczyniły się do powstania w USA czy Wielkiej Brytanii nowej generacji noży, łączących ze sobą elementy noża Gurkhów, maczety i noża survivalowego. Jednym z takich przykładów może być produkt firmy "Al. Mar" o nazwie "Pathfinder".

noże fińskie - Puukko

Puukko

Geneza tego uniwersalnego noża sięga wielu stuleci. Stał się on z czasem symbolem i talizmanem prawie każdego mieszkańca Finlandii. Można śmiało powiedzieć, że stał się on pierwowzorem współczesnych noży typu "survival ". Typową jego cechą jest brak jelca. Ten typ noża bardziej był stosowany jako narzędzie codziennego użytku, niż nóż bojowy. Jako nóż typowo bojowy był wykorzystany w wojnie radziecko - fińskiej. Jego właściwości użytkowe były inspiracją do wielu późniejszych konstrukcji wojskowych.

Puukko

nóż chilijskich komandosów - Corvo

Jest to dość oryginalna broń. W wolnym przekładzie nosi nazwę "niedźwiedzi pazur" W dawnych czasach nóż ten służył głownie do prac górniczych , szczególnie do rozcinania worków z piaskiem i urobkiem.. Ze względu na specyficzny kształt noża, posługiwanie nim jest dość trudne. Użycie corvo opiera się na szybkim ruchu nadgarstka. W czasie pchnięcia należy wykonać półobrót.

maczety

Jest to osobna grupa noży wojskowych. Nazwa wywodzi się z języka hiszpańskiego, gdzie słowo "machete" oznacza duży, ciężki nóż z rozszerzoną jednosieczną głownią. Pierwotnie maczeta przeznaczona była do prac polowych, ciecia trzciny oraz wyrąbywania ścieżek w buszu. Rozróżnia się dwa rodzaje maczet. Krótkie do 50 cm. długości. W armii filipińskiej maczeta typu "bolo" jest na wyposażeniu standardowym. Ten typ broni był też na wyposażeniu oddziałów specjalnych w czasie obu wojen światowych i walk w Wietnamie. Drugi rodzaj to maczety długie, głównie używane w Ameryce Południowej.

maczety
maczety

Jeżeli chodzi o techniki walki, ze względu na swoją budowę i ciężar są podobne do ruchów szabli.

nóż filipiński - Balisong

Filipińczycy stworzyli jedyną w swoim rodzaju odmianę noża, połączenie Tabak Maliit (japońskiej Yawary) z nożem. Prawdopodobnie jest to jedna z najstarszych broni stosowanych w systemie walki Kali. Jego rodowód sięga VIII w n.e. Swoją nazwę wywodzi z małej miejscowości Balisung z rejonu Batangas na Filipinach. Nóż ten dla mieszkańców tej miejscowości ma znaczeni nieomal religijne . Otwarty nóż symbolizuje trzy wierzchołki trójkąta oznaczające Niebo, Ziemię i Wodę. Sama nazwa balisong oznacza " nóż motylkowy". W wersji złożonej (z zamkniętym ostrzem) przyrząd służy do walki podobnie jak yawara. W razie szczególnego zagrożenia, poprzez rotacyjny ruch nadgarstka można otworzyć balisong, który wtedy jest używany jako nóż.

Inne popularne typy białej broni to obosieczne sztylety Dagas, które używane są parami oraz nóż, jednosieczny Asparagus.

noże malezyjskie - Kris

Indonezja i Malezja słyną ze swojej broni Kris. Jednak takie podejście jest bardzo uproszczone. Bronie (noże) z tego rejonu można sklasyfikować w trzech kategoriach:

1 - bronie krótkie typu sztyletu do wykonywania dźgnięć
Najbardziej reprezentatywną bronią zaliczaną do tej kategorii jest Kris. Od innych broni tej kategorii wyróżnia się falistym ostrzem o długości od 15 do 60 cm oraz szeroką podstawą. Inną cechą charakterystyczną dla Kris są jego bogato zdobione rękojeści, jedyne w swoim rodzaju. Techniki walki tym przyrządem to głównie pchnięcia. Faliste ostrza pozwalają na leprze wejście sztyletu pomiędzy żebra. Głownie walczy się w krótkim dystansie. Eksperci Kris twierdzą, że pchnięcie jest szybsze i pewniejsze, natomiast cięcie aby było skutecznie wykonane zmusza do podniesienia lub cofnięcia broni co jest widoczne dla przeciwnika. Sztylety (z tej grupy) dzielą się na trzy główne typy:
Sztylety typu kris:
Mają one zwykle około 22 cm długości i zakrzywioną w rękojeść (przypominającą uchwyt pistoletu). Ten typ rękojeści zapewnia większą efektywność przy pchnięciach. Poza tym stosuje się również techniki przebijania, rozcinania i krajania, czyli więcej możliwości niż przy klasycznym Kris. Bronie krótkie typu noża do wykonywania cięć. Inna różnica polega również na tym, że te bronie posiadają tylko jedno ostrze. Wyróżnia się następujące rodzaje sztyletów: Badek - o prostym ostrzu, Tumbok Lada i Sewar o zakrzywionych ostrzach.

2 - Sztylety w typie konwencjonalnym, o oby ostrych ostrzach:
Rękojeść i ostrze są osadzone w tej samej płaszczyźnie. Do nich należą m.in. Landing Terus, Sonak Pari, Sonak Udang, Recong Acheh.
Sztylety zakrzywione. Są wyjątkowo skuteczne w technikach rozpruwania. Do tej kategorii należą m.in. Lawi Yam, Jembiah, Beladau.

3 - Noże, następna główna grupa broni po sztyletach, służą głównie do cięć, chociaż w mniejszym stopniu wykonuje się również pchnięcia. Cechy charakterystyczne to jedna krawędź tnąca i niesymetryczny kształt. Poza tym noże stanowią przedmiot użytkowy w gospodarstwie domowym. Jeżeli chodzi o technikę walki należy zaznaczyć, że obszar cięcia jest większy niż w wypadku pchnięć, ale słabszą stroną jest jej dłuższy tok przygotowania ataku. Do najbardziej popularnych odmian noży należą m.in.
Parang - ciężki nóż, który charakteryzuje się tym, że na końcu umieszczony jest ciężarek, który zwiększa siłę uderzenia.
Golok - posiada ostrze najcięższe w środkowej części, jest świetnie wyważony. Bardzo dobrze sprawuje się w technikach ofensywnych i defensywnych.
Wali - podobny w kształcie do Golok, ale mniejszy i o węższym i krótszym ostrzu. Stosuje się zarówno do pchnięć i cięć.
Lading - o ostrzu około 60 cm. o dużym ciężarze . Stosuje się do cięć. Cechą charakterystyczną jest ostrze wklęsłe.
Pedang - swoim kształtem najbardziej zbliżony do miecza.

nóż hiszpański - Navaja

Dokładne określenie czasu powstania noża typu Nawaja jest niemożliwe. Różne teorie są sprzeczne na ten temat. Słowo "Navaja" (czytaj nowacha) powstało prawdopodobnie w XIII wieku i pochodzi od łacińskiego słowa "novacula", co oznacza brzytwę. Swój obecny kształt nóż uzyskał w XVII wieku. Hiszpanie posiadali w swoim arsenale wiele odmian użytecznej białej broni. Cuchillos oznaczały różne odmiany noży, Estilletes - sztylety, Machetas - maczety. Navaja jest skonstruowany całkiem inaczej niż reszta wymienionych broni. Przede wszystkim jest nożem składanym, z zakrzywioną klingą i smukłym wygiętym uchwytem.

Ze względu na ówczesną sytuację polityczną w Hiszpanii , gdzie specjalne edykty zabraniały "klasom niższym" posiadanie białej broni o długości rapiera. Navaja stała się bronią ubogiej ludności. Po rozłożeniu mogła nawet osiągnąć długość rapiera, a zarazem spełniała wymogi edyktu kiedy była złożona. Dzięki swojej konstrukcji jest łatwa w otworzeniu. W pierwszych konstrukcjach nóż otwierano za pomocą specjalnego pierścienia . Z czasem instalowano tzw. "baskijski zamek" czyli małą dzwignię na zamek. Pod koniec XVII wieku powstała odmiana noża o nazwie Navaja Carraca, która wydawała specyficzny odglos przy otwieraniu. Podobna miało to służyć jako sygnał ostrzegawczy, że ktoś chce użyć broni. Inna odmiana Navaja - Alpacete różniła się od klasycznego modelu tym, że posiadała szeroką brzuchatą klingę, a uchwyt zwężał się do końca przypominając ogon skorpiona. Hiszpański nóż był produkowany we wszystkich rozmiarach, od zwykłej długości scyzoryka po 1 metr długości po rozłożeniu. Posługiwanie się Navaja wymaga dużej biegłości. Powstało wiele szkól (na terenie Hiszpanii i Portugalii) nauczających walki tą bronią. Znana jest do dziś szkoła "Escuela Sevillana de Armas Blancas" gdzie naucza się walki wg. Styli Baratero, Gitano (styl cygański) czy Sevillana.

"Navajero musi walczyć ze zręcznością Maura, namiętnością tancerza flamenco i odwaga torreadora"

Don Santiago Rivera, Maestro de Armas

Mieszkańcy półwyspu iberyjskiego nie bez przyczyny posiadają opinię niezwykle niebezpiecznych nożowników, jednak szczególnie "śmiertelna" sława cieszą się mieszkańcy Sevilli.

Miejscem, w którym praktykowana jest tradycyjna andaluzyjska metoda walki nożem jest Escuela Sevillana de Armas Blancas (Sevillska Szkoła Białej Broni), należąca do don Santiago Rivera i znajdująca się na zapleczu sklepu z nożami, którego właścicielem jest don Santiago.

W szkole praktykowane są trzy style:
Baratero - będący dobrym punktem wyjścia do nauki sevillskiej sztuki walki nożem i dlatego od niego rozpoczyna się naukę. Adepci uczą się prawidłowego uchwytu, gardy (guardia), posługiwania się wolną ręką (la mano siniestra), pracy nóg, uników, zwodów, szybkiego przekładania noża z ręki do ręki, oraz zmiany uchwytu. Jest to solidny styl, kładący nacisk na szybkość i siłę technik.
Gitano (czyt: hitano - Cygan) jest stylem niezwykle dynamicznym, przepełnionym rytmem, a jednocześnie płynnym i pełnym wdzięku. Innym określeniem na cygański sposób władania nożem jest "Flamenco". Nazwa mówi sama za siebie. Istnieje wiele cech wspólnych pomiędzy sztuka tańca i sztuka noża. Podczas treningu w szkole don Santiago z głośników rozbrzmiewa muzyka Gipsy Kings. Dźwięki flamenco pomagają adeptom ćwiczyć rytm i timing, oraz pozytywnie wpływają na koncentracje i motywację do ćwiczeń. Gitano zawiera wysoce stylizowane, niemal artystyczne techniki, poparte płynną i zwodnicza praca nóg. Właśnie ze względu na swą zwodniczość, wśród "tradycyjnych navajeros" Gitano uznawany jest za "brudną metodę" walki.
Sevillano jest kwintesencja andaluzyjskiej metody posługiwania się białą bronią. W nauce nacisk kładzie się na kontrole dystansu, narzucanie przeciwnikowi własnej inicjatywy, dostosowywanie się do zmieniających się warunków walki i inne taktyczne umiejętności. Podstawowa bronią jest Navaja, ale praktykuje się również walkę sztyletem, Stiletto oraz laską spacerową z ukrytym ostrzem.

W sevillskiej szkole rozróżnia się trzy dystanse:
mano-a-mano (długi),
cuerpo-a-cuerpo (średni),
oja-a-oja (krótki).
Ataki (golpe) dzieła się na ciecia (tajos) i pchnięcia (punaladas).

W przeciwieństwie do filipinskich MA w hiszpańskiej walce nożem (podobnie zresztą jak w tradycyjnej szermierce hiszpańskiej) nie używa się numeracji linii ataku, dlatego zaistniała potrzeba nadania nazw poszczególnym technikom. I tak, np. pchniecie w linii 5 nazywa się viaje (czyt: viahe), dźgniecie uchwytem sztyletowym w arteria subclavia - desjarretazo (czyt: desharetaso), a pchniecie w linii 6 z jednoczesnym parowaniem w linii 5 - floretazo (floretaso)... Przeciwnatarcie pchnięciem w linii 5 z unikiem i odejściem w lewo to estocada (estokada), przeciwnatarcie pchnięciem w tej samej linii z odejściem w prawo (identycznym z inquartata z klasycznej szermierki) - cuadrada, a pchniecie z unikiem na dół - pasada baja (pasada baha) - z tradycyjnej szermierki znane jako - passata soto.

Oprócz posługiwania się "klasyczna" biała bronią w szkole don Santiago Riviery nauczana jest również walka przedmiotami codziennego użytku - jak np. nożyczkami, oraz walka bez broni.

Oczywiście należy zdawać sobie sprawę z tego, ze szansę w walce "gołymi rękami" przeciwko doświadczonemu "navajero" są zerowe. Tu także obowiązuje filipinska zasada: "tracisz bron - tracisz życie".

noże wojskowe

Rozwój noży bojowych po II wojnie światowej

W miarę rozwoju broni strzeleckiej oraz postępu w dziedzinie innych środków bojowych zmieniała się taktyka walki wręcz. Stawała się ona bardziej wszechstronna. Zaczęto uczyć żołnierzy wykorzystywania w tej walce wszelkich dostępnych środków (jak łopatka saperska, bagnet używany w charakterze noża bojowego - po zdjęciu go z karabinu), wschodnich sposobów walki i wreszcie noża bojowego. Podczas drugiej wojny światowej zaczęto tworzyć oddziały specjalne, szkolone do szybkich, skrytych, dziennych i nocnych, zaskakujących nieprzyjaciela uderzeń. Do wyposażenia tych oddziałów należały sztylety tak skonstruowane, aby umożliwiały szybkie i pewne zabicie przeciwnika. Powstało też szereg innych konstrukcji mających wielorakie zastosowanie. Po drugiej wojnie światowej następowały przemiany uzbrojenia, co prowadziło do powstawania nowych konstrukcji noży bojowych.

Pojęcie noża bojowego obejmuje różne rodzaje krótkiej broni białej przeznaczonej do walki wręcz oraz często stosowanej również jako narzędzie służące głównie do przecinania, a także do innych specjalnych celów. Współczesne noże bojowe są często wzorowane na nożach okopowych z okresu pierwszej wojny światowej. Nóż okopowy był szeroko stosowany w walce w transzejach, a także w życiu okopowym jako przydatne narzędzie (jeśli nadawał się do tego celu).

Ogólnie współczesne noże bojowe możemy podzielić na:

sztylety bojowe, przeznaczone głównie do walki wręcz (kłucia i cięcia); mają one zwykle symetryczne głownie i rękojeści,
noże bojowe, zazwyczaj o konstrukcji niesymetrycznej z jednosieczną głownią, których cechy konstrukcyjne pozwalają na stosowanie ich do walki wręcz oraz do przecinania głównie miękkich materiałów (dzięki odpowiedniemu ukształtowaniu głowni i rękojeści),
noże przetrwania, surwiwalowe są to noże, których cechy konstrukcyjne pozwalają na wykorzystanie ich nie tylko do walki wręcz, ale także jako narzędzia w mniejszym lub większym stopniu wielostronnego, ułatwiającego przetrwanie w trudnych warunkach,
bagnety, inaczej krótkie noże bojowe wzorowane na nożu okopowym, ale przystosowane do nakładania na karabin,
noże o specjalnym przeznaczeniu (spadochroniarskie - umożliwiające cięcie linek spadochronowych w przypadkach awaryjnych; maczety - długie noże przeznaczone do torowania przejść w dżungli; noże ratownicze - przeznaczone do uwalniania uwięzionych w pojazdach; noże dla nurków - umożliwiające rozmaite czynności podwodne; noże do rzucania - służące do rażenia przeciwnika na odległość).

Noże mogą mieć głownie nieruchome i ruchome. Do celów wojskowych używane są tak noże z głowniami nieruchomymi (stałymi), jak i noże z głowniami ruchomymi (składanymi bądź wsuwanymi do rękojeści). Noże z głowniami składanymi mogą mieć jedną lub więcej głowni, od dwóch nawet do ok. trzydziestu, przeznaczonych do różnych celów - są to tzw. noże wieloczynnościowe. Do noży tych należą także noże narzędziowe, których centralnym narzędziem są kombinowane kleszcze. Noże kombinowane mogą być używane w różnym charakterze - np. jako noże klasyczne przeznaczone do walki wręcz oraz dodatkowo, np. w charakterze pistoletu (noże strzelające).

Elementy konstrukcji współczesnego noża bojowego.

Na konstrukcję noża bojowego składają się następujące elementy:
- kształt głowni i sposób jej ostrzenia,
- materiał głowni,
- forma jelca i jego materiał (o ile nóż ma jelec),
- forma rękojeści - ukształtowanie uchwytu i głowicy,
- zastosowane materiały na elementy rękojeści,
- ukształtowanie pochwy, sposób noszenia noża (zaczep, pętla), sposób zabezpieczenia noża przed wypadnięciem z pochwy (zaciski, dławiki itp.),
- zastosowane materiały w konstrukcji pochwy,
- otwory, szczeliny przeznaczone do wiązania noża do nogi, ręki, oporządzenia żołnierza itp. oraz do - odprowadzania wilgoci,
- oznakowanie noża.

W przypadku noża z ruchomą głownią dochodzą następujące elementy konstrukcyjne: rozwiązanie sposobu składania bądź wysuwania głowni (otwieranie bądź wysuwanie ręczne, sprężynowe, grawitacyjne); sposób blokady głowni otwartej i zamkniętej.

W przypadku bagnetów, do konstrukcji noża dochodzi system mocowania bagnetu na karabinie - najczęściej prowadnica (w którą wchodzi nasada karabinu) bądź także pierścień (w który wchodzi lufa karabinu lub specjalny jego trzpień) oraz system blokady (zwykle zatrzask sprężynowy).

W przypadku noży specjalnych i kombinowanych konkretne rozwiązania konstrukcyjne uzależnione są od przeznaczenia noża oraz inwencji konstruktorów.

Nowoczesne noże bojowe, wśród których najszerzej stosowane są noże przetrwania służące do walki oraz jako narzędzia do różnych celów, różnią się zazwyczaj od noży z drugiej wojny światowej m.in.:
- zastosowaniem na głownie nowoczesnych materiałów (często stal stopowa, stal nierdzewna, a w niektórych nożach specjalnych tytan, spieki i materiały niemetalowe), technologii ich obróbki, zastosowaniem nowoczesnych pokryć ochronnych, a w szczególności napylania powierzchni tworzywami sztucznymi;
- stosowaniem na rękojeści bądź uchwyty rękojeści nowoczesnych tworzyw sztucznych, o wysokiej wytrzymałości (ewentualnie zbrojone włóknami szklanymi lub węglowymi), bądź z gumy zapobiegającej ślizganiu się na rękojeści mokrej ręki (kraton, hypolon), albo też kombinacji tworzywa wytrzymałego z gumą. W celu poprawienia chwytu powierzchnie są najczęściej zmatowione, kratkowane lub mają podłużne bądź poprzeczne wgłębienia - rowki;
- stosowaniem na pochwy tworzyw sztucznych, tkanin z włókien naturalnych i sztucznych (chociaż w dalszym ciągu stosowane są też pochwy tradycyjne - metalowe i skórzane);

Obrony przed atakiem nożem:

W tym artykule przedstawiam przykłady obron przed zagrożeniem lub atakiem nożem w nietypowych sytuacjach. Świadomie przedstawiam tylko aspekt obrony przed nożem, a nie walki nożem (ataków). Moje zdanie na ten temat wyraziłem we wstępie do książki.

1 - zagrożenie atakiem nożem z tyłu
Gdy napastnik terroryzuje nożem, przykładając go od tyłu do gardła
W pierwszym momencie należy "przykleić się" do napastnika (w ten sposób możemy wyczuć jego reakcję). Jedną ręką chwytamy za rękę uzbrojoną w nóż i odciągamy ją jak najdalej od naszego ciała. Drugą ręką uderzamy w krocze oponenta. Po wykonaniu uderzenia dwoma rękoma robimy dzwignie na nadgarstek, cały czas trzymając nóż w bezpiecznej odległości od naszego ciała. Wraz z dzwignią wykonujemy obrót o 180 o, co pozwoli to nam na wytracenie broni z ręki napastnika. Po wytraceniu broni, położeniu napastnika na ziemi stosujemy technikę kończącą akcję.

Uwaga: po wytraceniu broni, nóż powinien znajdować się poza zasięgiem leżącego agresora.

2 - zagrożenie nożem z przodu
Gdy napastnik terroryzuje nożem, przykładając go z przodu do gardła
Mogą zaistnieć dwie sytuacje gdzie przeciwnik grozi nam nożem. Pierwsza, gdy przyparci jesteśmy do muru, druga gdy jest za nami wolna przestrzeń. Pierwszy przypadek opiszę przy przykładzie zagrożenia nożem w parterze. Napastnik przykładając nam nóż do gardła jest gotowy w każdej chwili go użyć. Jeżeli nie zaatakował nas wcześniej (nie wykonał np. pchnięcia) czuje swoją przewagę z powodu posiadania broni. Amator będzie miał napięte mięśnie, zawodowiec luźne, co pozwoli mu na szybszą reakcję. Ważne jest wyczucie kto jest napastnikiem. W obu przypadkach postępujemy identycznie. Równocześnie odciągamy (błyskawicznym ruchem) rękę uzbrojoną w nóż od swojego gardła i cofamy głowę do tyłu. Rękę napastnika odwodzimy jak najdalej od naszego ciała, a drugą ręką zadajemy cios w oczy. Kończymy obronę poprzez dzwignię na nadgarstek.

3 - atak nożem w wodzie
Gdy napastnik atakuje nas nożem w wodzie (tylko opis)
Walka w wodzie jest utrudniona poprzez zmniejszenie możliwości szybkiego przemieszczania się. Dodatkowo, gdy przeciwnik ma nóż może nim wykonywać różne nieskoordynowane ruchy utrudniając nam obronę. Uwagę napastnika możemy odwrócić poprzez np. chlapanie mu w oczy woda, a w tym czasie zbliżyć się do niego. Możemy, gdy jesteśmy w odpowiednim dystansie kopnąć i błyskawicznie doskoczyć (skrócić dystans) do przeciwnika unieruchamiając jego rękę uzbrojoną w nóż. Gdy już trzymamy rękę, możemy wykonać dzwignię lub inne działania mające na celu wytrącenie noża. Gdy oponent jest pozbawiony broni musi być przez nas obezwładniony. Musimy pamiętać, że jeżeli zaatakował nas nożem jest niebezpieczny i zdeterminowany. Jeżeli nie obezwładnimy go i unieszkodliwimy może ponowić atak i być dla nas zagrożeniem.

4 - atak nożem w parterze
Gdy napastnik terroryzuje nożem, przykładając go z przodu do gardła na ziemi.
Sytuacja bardzo niebezpieczna, ale nie bez wyjścia. Podobna jak przy zagrożeniu nożem gdy napastnik terroryzuje nożem, przykładając go z przodu do gardła a my przyparci jesteśmy do muru. Dla nas sytuacja jest o tyle niekorzystna, że jesteśmy mniej mobilni. Gdy przeciwnik "siedzi " na nas może wyczuć każdą naszą reakcję. Należy odwrócić uwagę napastnika., zbić rękę, która trzyma nóż i przycisnąć ją do naszej klatki piersiowej tak, aby uniemożliwić powtórny atak poprzez np. skręcenie noża w nadgarstku. Drugą wolną ręką zaatakować oczy lub skroń. Następnie zrzucamy napastnika z siebie cały czas kontrolując jego uzbrojoną w nóż rękę. Gdy jesteśmy na górze należy wykonać dzwignię na nadgarstek, tak aby wytrącić nóż napastnikowi. Kończymy obronę poprzez atak łokciem na twarz oponenta.

Obrona przed atakiem nożem - ogólna strategia.

Bardzo istotne jest błyskawiczne przeanalizowanie metody ataku nożem. Pozwala nam na to sposób trzymania noża. W większości przypadków jest to informacja jaki atak może nastąpić, czy to będzie cięcie czy pchnięcie. Im szybsza będzie nasza reakcja, tym większą szansą wyjścia z opresji. Wyprzedzając ruch napastnika poprzez np. odwrócenie jego uwagi (rzuceni w jego kierunku przedmiotu, wydanie głośnego okrzyku itp.) może dezorganizować jego atak. Należy do perfekcji opanować kilka technik, które będziemy w stanie wykonać automatycznie w momencie zagrożenia.

Autor przypomina, że przeciwnik uzbrojony w nóż jest bardzo groźnym przeciwnikiem nawet dla eksperta walki wręcz. Obronę przed nożem wykonujemy tylko w ekstremalnych warunkach.

Ww. tekst jest fragmentem książki Ryszarda Jóźwiaka na temat broni używanych w systemach combat.


Przeprosiny.

W artykule na temat noża, który zamieściłem w tym numerze Nei Jia, korzystałem w części dotyczącej Tanto z artykułu pana Adama Przechszty. Nie zamieściłem niestety źródła informacji. Pragnę wiec przeprosić autora artykułu p. Adam Przechsztę jak również poinformować, że artykuł dot. Tanto - noża używanego przez japońskich Samurajów ukazał się na łamach nr 7/8 /99 MMS Komandos oraz na stronach Blade Broders.

Powrót do spisu treści


Kobiety i sztuki walki

KOBIETY W SZTUKACH WALKI1
Izabela Kowalczyk

Kiedy zaczęłam interesować się sztukami walki, okazało się, że bardzo trudno dotrzeć do jakichkolwiek materiałów na temat uprawiających je kobiet. A przecież na treningach, na zawodach pojawiają się dziewczyny i kobiety. Zdobywają one mistrzowskie pasy oraz prestiżowe miejsca w zawodach. Warto więc zastanowić się, co fascynuje je w tym sporcie i czy rzeczywiście w Kung Fu [Gongfu, Wuschu2], Karate, Aikido, Kendo i Judo szkolili się głównie mężczyźni. Podania świadczą bowiem o tym, że również kobiety trenowały wschodnie sztuki walki, tworząc nawet własne style czy zasady.

Stanisław Tokarski w książce Sztuki walki. Ruchowe formy ekspresji filozofii Wschodu, która jest jedną z nielicznych publikacji poświęconych tej tematyce dostępnych w języku polskim, przywołuje podania związane z powstaniem określonych stylów walki w Kung Fu. I tak na przykład Styl Białego Żurawia (Pai Huo) [Bai He Quan] opracowała Ji Niang [Fang Qiniang], córka mistrza Fang Huishi, obserwując nad rzeką kroki i ruchy tego ptaka, które przez następne lata stały się przedmiotem jej studiów (Tokarski 1989: 162). Legendę przytacza również w jednym z opowiadań Maxine Hong Kingston:

"Owa córka mistrza kształconego w Siao-lin, świątyni zakonu mnichów walczących, była już wówczas doświadczoną zawodniczką walczącą na kije. Pewnego dnia, kiedy czesała włosy, ujrzała białego żurawia, który przyfrunął tuż pod jej okno. Dla zabawy chciała dźgnąć go żerdzią, lecz ptak odepchnął kij na bok jednym miękkim muśnięciem skrzydła. Zdumiona tym dziewczyna wybiegła na dwór i próbowała strącić żurawia kijem z grzędy, na której siedział. Ptak przełamał żerdź na pół. Dziewczyna poznała wówczas, że ma do czynienia z potężną siłą, i zapytała ducha białego żurawia, czy nauczy ją walczyć. Ptak wrócił później pod postacią starca i przez wiele lat uczył dziewczynę boksu" (Kingston 1992: 22).

Z kolei styl Ving Tsun Kuen [Yim Wing Chun, Yongchunquan3] (Pięść Pięknej Wiosny) założyła zakonnica Ng Mui [Wumei] uratowana wraz z grupą Pięciu Starszych z pożaru w klasztorze Shaolin, co miało miejsce pomiędzy 1662 a 1722 rokiem. Ng Mui również obserwowała ruchy zwierząt, budując fundamenty nowego stylu. Styl ten przekazała swojej uczennicy Ving Tsun [Ving Chun, Yan Yongchun] (Piękna Wiosna), która wraz z ojcem w związku z oskarżeniami, które na niego spadły, uciekła z rodzimego Kantonu w rejon góry Tai Leung (Chai Har). Tam właśnie przebywała po ucieczce z Shaolin Ng Mui, a po spotkaniu kobiety te zaprzyjaźniły się ze sobą. Ving Tsun słynęła ze swej niezwykłej urody, co spowodowało, że jeden z lokalnych złoczyńców chciał ją zmusić to małżeństwa, choć ta miała zostać żoną kogoś innego. Wtedy mniszka Ng Mui zabrała dziewczynę w góry i uczyła ją dniami i nocami Kung Fu, aż w końcu dziewczyna mogła stanąć do walki z jej prześladowcą i go pokonać. Ng Mui udała się następnie w podróż po Chinach, ale wcześniej poprosiła Ving Tsun, by ta obiecała jej, że przekaże dalej tradycję Kung Fu. Ving Tsun po zawarciu małżeństwa uczyła stylu przekazanego jej przez mniszkę, swojego męża Leung Bok Chau, który przekazał go swoim następcom. Tak narodziło się praktykowane do dzisiaj w Chinach Ving Tsun Kung Fu (www.vingtsun.com.hk/Origin.htm ). Inna kobieta, córka ostatniego cesarza dynastii Ming, stworzyła natomiast, jak pisze Tokarski, Styl Płonącego Smoka (Huo Long Pai, lub raczej: Huolonggong lub Hulongquan4, 163).

Mimo, że Tokarski przytacza w swej książce wszystkie te podania, podważa jednocześnie ich autentyczność, wskazując, że są to jedynie legendy: "Wiarygodność owych legendarnych patronek stylu budzi jednak często wątpliwości, bo poetyckim mistrzom Kung Fu doskonałość stylu kojarzyła się tak z wiosną, jak z piękną kobietą" (163). Dziwne wydaje się to uzasadnienie, które ma tłumaczyć, dlaczego kobiety uważane są za twórczynie tych stylów, choć według autora, być może nie ma w tych podaniach odrobiny prawdy. Zwłaszcza jest to zaskakujące, że styl walki "białego żurawia" powstał między 1662 a 1735 (www.waydragon.com/KFElements/KE-Glossary.htm ), styl "pięknej wiosny" - między 1622 a 1722, a więc nie tak dawno. Przy czym Ip Man [Yip Man] (1894-1972), który był Mistrzem Ving Tsun Kung Fu, w swym przekazie wymienia mistrzów stylu od Ng Mui, przez Ving Tsun, jej męża i jego następców, przytaczając dokładnie historię Ng Mui i Ving Tsun i ani razu nie podważając autentyczności tego podania (www.vingtsun.com.hk/Origin.htm). Podejście Tokarskiego wydaje się charakterystyczne dla badaczy sztuk walki, którzy problemu kobiet wojowniczek nie zauważają.

Trudno dociec, czytając takie książki jak Tokarskiego, czy kobiety kształciły się w sztukach walki i w jakich dokładnie. Można mieć raczej wrażenie, że praktykowali je wyłącznie mężczyźni, a przecież sięgając między innymi do chińskich podań związanych z Wushu widać wyraźnie, że sztuki walki były i są praktykowane również przez kobiety. Współcześnie do rzadkości nie należą przypadki kształcenia dziewczynek przez matki, dzieje się to zwłaszcza w rodzinach z długimi tradycjami w sztukach walki. Urodzona w Shanghai (w 1956 roku) Helen Wu, rozpoczynała naukę Wushu w wieku trzech lat, a kształcona była przez swego dziadka, legendarnego mistrza Wang Zi-Ping i matkę Profesor Wang Ju-Rong, która była pierwszą kobietą - profesorką sztuk walki w Chinach. (www.masterhelenwu.com/biograph.htm ).

Również w Japonii kobiety wprawiały się w sztukach walki, trenując na przykład Okinawa Shorinryu Karate. Christie Green przytacza wypowiedź jednego z badaczy, że w historycznych bitwach i wojnach, kobiety walczyły wraz z mężczyznami. Dzieci podczas tych wojen zostawały nie przy matkach, ale przy niezdolnych już do walki dziadkach. Kobiety zaś podczas tych walk angażowały się przede wszystkim w walkę wręcz. W Japonii istnieją też legendy o onna-misha [Onnamushi] - kobiecych wojowniczkach (Green: www.valleylife.net/sentinel/000406/life.html). Green wskazuje, że kobiety praktykują też od dawna Taek Won Do, a w Korei rzeczą zupełnie normalną są kobiece mistrzynie. Również To, co sprawia największą trudność w dotarciu do źródeł historycznych potwierdzających istnienie wspomnianych wojowniczek to przede wszystkim problem języka i jego nieznajomości. Sprawa udziału kobiet w sztukach walki wydaje się zresztą dość skomplikowana. Według przytoczonej przez Kingston legendy o Fa Mu Lan w dawnych czasach: "Chińczycy karali śmiercią kobiety, które się przebierały za wojowników albo za uczniów, i to bez względu na to, jak dzielnie walczyły albo jak dobrze spisywały się na egzaminach" (Kingston 1992: 42). Wiek XVII i XVIII, a więc czas powstania przywołanych tu stylów Białego Żurawia i Pięknej Wiosny wydają się natomiast najbardziej przychylne dla kobiet w sztukach walki, można przypuszczać, że nastąpiło w tej dziedzinie pewne "równouprawnienie". W odwołujących się do chińskich legend opowiadaniach napisanych przez Wang Du Lu (1920), które częściowo posłużyły za kanwę scenariusza Przyczajonego tygrysa, ukrytego smoka (Crouching Tiger, Hidden Dragon, Ang Lee, 2000), występują wuxia - wojownicy, bohaterowie o nieludzkiej sile, doskonalący swój umysł przez praktykowanie sztuk walki i co ważne, wuxia może być zarówno mężczyzna, jak i kobieta (Zakrzewska 2001: 52).

Jeśli chodzi o uczestnictwo kobiet w klubach i organizacjach na Zachodzie, również trudno ustalić kiedy dokładnie dopuszczono je do sportów walki i, co ważne, w jakiej formie. W Polsce jeszcze niedawno, w niektórych stylach Karate, głównie pełnokontaktowych (np. Kyokushinkai), kobiety podczas zawodów nie były dopuszczone do kumite (walki), mogły wykonywać jedynie kata. Tokarski łączy pojawienie się kata na zawodach sportowych z negatywną feminizacją karate: "Obecnie kata, owe schematy walki z kilkoma naraz wrogami, przypominają gimnastykę artystyczną. Sędziowie oceniają je w sposób niemal identyczny do gimnastyki artystycznej czy tańców na lodzie. Owo porównanie jest najbardziej trafne w odniesieniu do Polek, które nie mogą startować w walkach karate, zdobywając tytuł mistrzyń jedynie w kata" (Tokarski 1989: 38). Tokarski negatywnie odnosi się w ogóle do prezentacji kata na zawodach sportowych, wskazując na "zeświecczenie" tradycji Karate ("Tradycjonaliści z pełną powagi zadumą zwracają myśli ku dawnym, nie skażonym estetycznym zniewieścieniem (podkreślenie moje) czasom, gdy karate nie było 'striptizem'", 35), pomija natomiast problemem nie dopuszczenia kobiet do kumite. Mówi o degradacji sztuki Karate, która oddana jest przez określenia, związane z tradycyjnymi znaczeniami kobiecości, jak np. "zniewieścienie", co zarazem negatywnie wartościuje samą "kobiecość".

Obecnie kobiety przekraczają binarne podziały praktykując nie tylko wschodnie sztuki walki, ale również kick-boxing czy boks uważany za najbardziej "męski" ze sportów. W Stanach Zjednoczonych już od dłuższego czasu istnieje wiele odrębnych kobiecych stowarzyszeń sztuk walki, a także zrzeszających je federacji (np. National Women's Martial Arts Federation www.nwmaf.org , Women's Kendo Association, The Pacific Association of Women Martial Artists, www.pawma.org) oraz oddzielnych kobiecych klubów i sekcji karate, jak np. Sun Dragon Women's Martial Arts School w Austen, założona w 1989 roku przez Suzanne Pinette (www.sundragon-martialarts.com/about.html). Na stronach www znalazłam nawet tak zaskakujące organizacje, jak np. Feminist Eclectic Martial Arts, organizację powstałą w 1989 roku (www.fema-wuchienpai.com) czy The Feminist Karate Union, założoną już w 1971 roku (www.geocities.com/Wellesley/5466). Istnieje również lista dyskusyjna "Kiai" poświęcona tematowi kobiet w sztukach walki (www.apocalypse.org/pub/kiai ).

Powodów, dla których kobiety zaczynają trenować sztuki walki jest wiele. Autorki tekstów zamieszczonych w internecie wskazują przede wszystkim na możliwość samoekspresji i realizacji własnych marzeń, nauczenie się sposobów samoobrony, wzmocnienia swojej fizycznej siły oraz kondycji. Dla kobiet szczególnie atrakcyjne i pociągające w sztukach walki może być wzmocnienie własnego poczucia bezpieczeństwa: "Karate daje poczucie bezpieczeństwa. Jak twierdzi Justyna nie trzeba bać się wtedy ulicy, bowiem umiejętności dają psychiczną przewagę nad agresorem" - mówi Justyna Kujawa, wicemistrzyni Europy w stylu Kempo (Podolski, s. III). O tym dlaczego kobiety zaczynają trenować pisze między innymi Christie Green, wskazując też na inne powody, takie jak fascynacja w wyniku obserwacji treningów, w których uczestniczą dzieci tych kobiet. Niekiedy jest to również chęć poprawienia własnej figury i zrzucenia wagi (Green zauważa jednak, że jeśli jest to jedyna motywacja, kobiety te nie zostają zbyt długo w klubie, dość oczywiste jest bowiem, że aby trenować jakąkolwiek sztukę walki, trzeba ulec fascynacji nią). Warto też podjąć tu jeszcze jeden stereotypowy problem, jakim jest wiek uczestniczek treningów sztuk walki. Wydaje się bowiem powszechnie, że jest to sport dla młodzieży, łączy się bowiem z dużym wysiłkiem. Wspomniałam już o matkach, które przychodzą na treningi zafascynowane sportem uprawianym przez ich dzieci5. Okazuje się jednak, że mogą to być również dużo starsze kobiety. Green pisząc o grupie kobiecej w Front Royal Karate School (Warren County, Virginia) podaje wiek uczęszczających tam kobiet: od 14 lat do 67, co rzeczywiście może wydawać się co najmniej zaskakujące, zwłaszcza, że jak wynika z tekstu kobiety te uprawiają karate full-contact, gdzie na treningach mają miejsce sparingi. Najbardziej zaskakuje oczywiście wiek najstarszej kobiety, okazuje się, że posiada ona czarny pas, a trenuje od 1981 roku (Green, op. cit.). Podobnie Suzanne Pinette, założycielka Sun Dragon Women's Martial Arts School w Austen wskazuje, że w jej szkole trenują kobiety od lat 6 do 60, przy czym niektóre zaczynają swoją przygodę ze sztuką walki w wieku 60 lat i dochodzą nawet do czarnego pasa (Ramirez, www.sundragon-martialarts.com/female_sensei-tion.html ).

Jednak według funkcjonujących powszechnie stereotypów, Kung Fu, Karate czy boks to sporty męskie6. Podział ten uwarunkowany jest kulturowo i związany przede wszystkim z tym, że kobietom nie wypadało okazywać agresji. W kulturze zachodnioeuropejskiej kobieta przez długi czas uchodziła za bezbronną, bronić miał jej mężczyzna. Jej bezbronność symbolizował również strój - długie suknie krępowały ruchy, gorset nie pozwalał na swobodne oddychanie. Podobnie było w kulturze wschodu - buty na wysokich koturnach i wąskie suknie pozwalały jedynie na stawianie małych kroczków, o ucieczce przed ewentualnym napastnikiem, nie wspominając już o obronie, nie było mowy. "Męskość" w naszej kulturze najczęściej łączona była ze znaczeniami siły, agresji, zdobywania, "kobiecość" - z biernością, bezbronnością, byciem zdobywaną.

Stereotypy na temat "kobiecości" i wykluczającej się z nią agresji wciąż jeszcze są obecne w świadomości wielu osób. Po artykule Sławomira Mizerskiego, "Dziewczyny chcą się bić" o dziewczynach trenujących boks sportowy, który ukazał się na łamach "Polityki", nr 22/2003, 2403, w internecie rozgorzała dyskusja, w której padały stwierdzenia potwierdzające te stereotypy: "Dziewczyny nie powinny się bić to nie jest w ich naturze", (realpawel), "Mi się to bardzo nie podoba, jest to niekobiece. Kobiety powinny być powabne i delikatne, a nie jak te babochłopy!", (kk2), "Jest tyle innych dyscyplin sportowych, a boks - nieestetyczny, grubiański, zupełnie nie leży w kobiecej naturze. Czego kobiety szukają na ringu? Nie lubię boksu również w męskim wykonaniu, to takie okrutne i bezwzględne stłuc kogoś. Mam zawsze współczucie dla zwyciężonych. W sporcie nie powinno chodzić o to, żeby kogoś poturbować. To są współcześni gladiatorzy...", (martina43) (http://polityka.onet.pl/162,1121353,1,0,2403-2003-22,artykul.html).

Kobiety w sportach walki kwestionują przecież tzw. "naturalny podział płci". Niekiedy może to wzbudzać nawet strach i obawy. Justyna Kujawa, wicemistrzyni Europy w karate w stylu Kempo świadoma jest tego, że uprawianie przez nią karate full contact odbierane jest niekiedy przez otoczenie ze zdziwieniem, że musi wyjaśniać nowo poznanym znajomym, iż nie jest agresywna: "Mówię im wtedy, że posiadanie czarnego pasa nie oznacza, iż jestem agresywna i niebezpieczna. Przecież przysięga dojo mówi o tym, że nie będziemy stosować i rozpowszechniać zasad karate poza dojo. Dziwią się jednak, że kobieta zajmuje się takim męskim sportem" (Podolski 2003: III).

Warto jednak zauważyć, że znaczenia kobiecej słabości, bezbronności nie są w naszej kulturze nieprzekraczalne. Na obrzeżach tej kultury powstały fantazmaty wojowniczych kobiet, niektóre z nich znalazły się nawet w centrum kultury. Wspomnijmy mitologiczną Dianę, legendarną Brunchildę, historyczną Joannę d'Arc i naszą Emilię Plater - wszystkie przekraczające tradycyjny podział płci. Fantazmat wojowniczej kobiety wraca obecnie z całą siłą w kulturze popularnej, powstają nowe adaptacje losów Dziewicy Orleańskiej (między film Luca Bessona, 1999), powstają też nowe wizerunki kobiet walczących już nie za namową sił wyższych. I co ważne przy tworzeniu tych wizerunków autorzy najczęściej czerpią z tradycji wschodnich sztuk walki, nawiązują do wschodnich podań i legend, w których żywy jest mit kobiety-wojownika. To przede wszystkim Mulan (Fa Mu Lan - chińska dziewczyna., która zastąpiła na polu bitwy swego ojca, okryła się w boju chwałą, a potem wróciła do rodzinnej wioski i zamieszkała w rodzinnym domu (Kingston 1992: 23), bohaterki Ukrytego Smoka, Przyczajonego tygrysa (Ang Lee, 2000), Lea i Amidala z Gwiezdnych wojen, (Star Wars, George Lucas, 1977, Imperium kontraatakuje, 1980, Powrót Jedi, 1983, Gwiezdne wojny - Część I: Mroczne widmo, 1999) Nikita (La Femme Nikita, Luc Besson, 1990), Trinity z Matrixa (Andy i Larry Wachowscy, 1999, 2003) czy Lara Croft (Tomb Rider, Simon West, 2001) - to tylko niektóre z wojowniczek, które zagościły w kulturze popularnej.

Można zastanawiać się nad znaczeniami, jakie mają te figury dla współczesnych dziewczynek, nastolatek i kobiet; na ile stwarzają one nowe wzory identyfikacji czy pozwalają na odnalezienie i zaakceptowanie własnej "ciemnej strony". Choć stają się figurami z dziewczęcych fantazji i zabaw, tylko nieliczne dziewczęta i kobiety decydują się na trenowanie sztuk walki - a więc na realizację tych fantazmatów we własnym życiu. Dla niektórych jednak sport staje się pasją, a wręcz sposobem na życie. "Karate trenuję prawie 3 lata i posiadam 7 kyu. Uważam, że treningi to wspaniała rzecz. Pomagają mi w przezwyciężeniu własnych słabości oraz lepszym poznaniu samej siebie" - pisze Kaśka, uczennica klasy I LO, autorka prywatnej, nieoficjalnej strony karate Kyokushin (http://strony.wp.pl/wp/kasienka76/home.html). W księdze wpisów na tej stronie można znaleźć również i takie: "Karate to całe moje życie, Karate to siła, nadzieja i odwaga. Dzięki Kyokushin jestem pewna siebie i wiem do czego dążę" (Aga).

Temat kobiet trenujących sporty walki jest o tyle trudny, gdyż brakuje zupełnie u nas badań, które pozwoliłyby porównać ilość trenujących dziewcząt i chłopców, ich zaangażowanie w sporty walki, wykazać zmiany związane z poczuciem własnej wartości, możliwością opanowania strachu i wyćwiczeniem własnej asertywności przez dziewczyny trenujące któryś z tych sportów7. Tekst ten jest więc raczej zarysowaniem problemu, pokazaniem możliwości postawienia pytań, które niewątpliwie wymagają dalszych badań.

Kobiety w sporty walki nie są też przedmiotem rozważań feministek, podobnie jak na marginesie zainteresowania pozostaje w ogóle problem kobiet w sporcie. Wyjątkiem jest tu pismo "Zadra", które od czasu do czasu podejmuje ten wątek. Właśnie na łamach "Zadry" pojawiły się artykuły o samoobronie kobiet Wen Do (droga kobiet). Można zauważyć, że pewne problemy, które zauważają autorki piszące o Wen Do czy innych sposobach samoobrony kobiet, dotyczą również kobiet w sportach walki. Po pierwsze jest to problem z głosem, po drugie zaś strach przed skrzywdzeniem przeciwnika/napastnika. Podczas ćwiczeń zarówno na sali treningowej, jak i podczas kursów samoobrony - kobiety mają problem z głośnym krzykiem, jakby bały się własnego głosu. Po drugie zaś przytoczone są w tych tekstach wypowiedzi kobiet, które mówią, że boją się uderzyć, kopnąć napastnika z obawy przed wyrządzeniem mu krzywdy (pisze o tym między innymi Connie Gulick, Beata Kozak przytacza takie wypowiedzi: "A przecież jeśli go tak mocno odepchnę, może upaść i się potłuc. A jeśli sobie coś złamie", sama również słyszałam takie wypowiedzi zarówno na treningu Wen Do, jak i na treningach karate: "Nigdy nikogo nie uderzyłam", "Boję się, że mogę zrobić komuś krzywdę", "Nie mogę się przemóc, żeby uderzyć".). Wypowiedzi te ukazują, jak bardzo silnie kobiety mają uwewnętrznione stereotypowe role kobiety delikatnej, nieagresywnej, słabej. Kozak pisze: "Największą barierą, która pojawia się niemal zawsze na początku kursu Wen Do, jest 'typowo kobieca' niechęć wobec walki, wobec otwartego konfliktu, co w rzeczywistości oznacza niechęć wobec bronienia samej siebie" i jest to według autorki efekt zaszczepionych kobietom wzorców grzeczności (Kozak 2003: 19). Można przypuszczać, że dziewczyny i kobiety, które przychodzą na treningi na przykład karate, to osoby mniej ulegające stereotypom czy też bardziej akceptujące własną agresję. Okazuje się jednak, że niektóre z nich również mają podobne zahamowania, nie lubią walk, z większym trudem przychodzi im przełamanie się, by kogoś uderzyć, niż odbieranie ciosów. Connie Gulick, autorka eseju na temat kobiet w karate, analizująca te stereotypowe wyobrażenia "kobiecości" i wykluczającej się z nią agresywności, zauważa, że kobietom łatwiej przekonać się do karate w tych elementach, które nie są związane z kumite (walką), ale z kata, w których liczy się symetria, rytm, ekspresja i piękno - które są jakościami tradycyjnie kojarzonymi z kobiecością, ale występują tu w połączeniu z siłą, szybkością i realizmem walki - a więc tym, co kojarzone jest jako męskie (Gulick 1986). Z drugiej strony to stwierdzenie, podobnie jak wspomniane powyżej zahamowania wydaje się bazować na stereotypach. Znowu brakuje badań na potwierdzenie preferencji zawodniczek, jednak sama znam wiele dziewczyn, które zdecydowanie preferują kumite.

Niektóre sportsmenki wskazują zresztą całkiem "niekobieco", że fascynuje je właśnie atmosfera walki. Iwona Guzowska, mistrzyni świata w boksie w wadze piórkowej, zaczynała swą przygodę ze sportami walki od Taek Won Do. Przyjaciółka zabrała ją na pierwszy trening do gdańskiego klubu Stoczniowiec. - "Natychmiast mi się udzieliła adrenalina, którą poczułam w powietrzu" - wspomina Guzowska (Karaś 2001: 9). Po urodzeniu syna, zaczęła trenować kick-boxing (mistrzostwo Polski w kick-boxingu zdobyła w trzy miesiące po porodzie!), następnie przeszła na boks zawodowy. Choć wyznaje, że nie lubi jego otoczki, związanej z nim żądzy pieniądza, to również w tym sporcie odnajduje to, co najbardziej lubi: "samą walkę, adrenalinę" (12). Podobnie brzmi wypowiedź zapaśniczki Anny Udycz: - "Mam duszę wojownika - tłumaczy - Ta moja cecha dotyczy nie tylko sportu. Nigdy nie pozwalam sobie nic narzucić. W zapasach uwielbiam te chwile napięcia przed walką, kiedy czuję coraz więcej adrenaliny w krwi" (Fąfara 1996: 112). Czasami trudno sprecyzować zawodniczkom, co tak naprawdę je fascynuje w tych sportach, ale wydaje się, że chodzi właśnie o tę atmosferę walki: "Ona i jej koleżanki nie potrafią nazwać tego czegoś, co gna je do ringu. Po prostu chcą się bić. - Zawsze wiedziałam, że to coś dla mnie - przyznaje Karolina Michalczuk, którą od najmłodszych lat roznosiło" (Mizerski 2003: 112).

A więc mimo istnienia stereotypu kobiety "nieagresywnej", ma miejsce w naszej kulturze redefinicja kobiecości. Dokonuje jej między innymi feminizm siły, który "przyznaje, że agresja, współzawodnictwo, potrzeba autonomiczności i osobności, nawet niebezpieczne egoistyczne i agresywne zachowania, są tak samo częścią kobiecej osobowości jak jej opiekuńczość; rozumie, że kobiety, tak jak mężczyźni, muszą się nauczyć ujarzmiać te impulsy (...)" (Wolf 1994/1995: 42). Do tej redefinicji przyczyniają się również wzorce dostarczane przez kulturę popularną, oferując możliwość bycia silną, zyskania władzy, przy jednoczesnym zachowaniu własnej atrakcyjności i kobiecości. Dlatego też wizerunki wojowniczek lansowane przez kulturę popularną stają się niezwykle atrakcyjne dla dziewczyn i kobiet.

Wzór kobiety wojowniczki jest atrakcyjny również z innego względu. Bycie wojowniczką łączy się bowiem ze szlachetnością, oznacza ciągłe doskonalenie się, stawanie po stronie "dobra", obronę słabszych oraz wiarę we własne idee. Są to być może naiwne założenia we współczesnym zrelatywizowanym świecie, a jednak odpowiadają one potrzebom identyfikacji. Na potrzebę istnienia takiego wzorca wskazuje Kasieńka, autorka wspomnianej już nieoficjalnej strony Kyokushin, pisząc o współczesnych wojownikach:

"Wojownik to ten, kto walczy. To ten, kto podejmuje życiowe wyzwania i potrafi im sprostać. Podobnie jak kolec na łodydze róży Wojownik zobowiązany jest do ochrony wszystkiego, co kruche i prawdziwie cenne. Roztoczona przez niego troska i ochrona sięgają na zewnątrz, tworząc wiecznie rozszerzający się krąg - od rodziny, poprzez plemię, króla, naród, a teraz - po samą Ziemię.
Musimy być wojownikami bez względu na to, czy jesteśmy pisarzami, aktorami, muzykami rockowymi czy nauczycielami lub politykami. Talent nie jest tak istotny jak fakt bycia wojownikiem, pracującym by stoczyć bitwę. A jak wielu jest wojowników, o których nie słyszymy-pielęgniarki i nauczycielki, pełnomocnicy rządowi i ten facet, który zorganizował sąsiedztwo i otworzył ośrodek dziennej opieki. Oto przesłanie dla prawdziwych wojowników naszych czasów."
http://strony.wp.pl/wp/kasienka76/home.html

Jak napisała mi autorka tej strony, w odpowiedzi na pytanie, skąd pomysł ze współczesnymi wojownikami: "każdy z nas musi się z czymś zmierzyć np. ze swoimi słabościami, nieszczęściami, losem... Każdy prowadzi swoją walkę ze światem". Postawa ta oznacza niezgodę na to, co zastane, na to, co złe i niesprawiedliwe. Oznacza potrzebę ciągłego doskonalenia siebie oraz walkę z tym, co jest krzywdzące wobec innych.

Można więc przypuszczać, że wizerunki kobiet-wojowniczek będą coraz bardziej popularne, podobnie jak być może coraz więcej dziewczyn i kobiet będzie integrować swoją własną ciemną stronę trenując sporty walki.


Przypisy:

1. - Dziękuję dr Dominice Ferens za książkę Kobieta wojownik, dzięki, której tekst mógł powstać w tej formie oraz dr Wiesławowi Rządkowi, a także Tomaszowi Grycanowi i "Kasieńce" za pomoc i uwagi. Oczywiście tekst ten nie powstałby, gdyby nie fascynacja Karate, dlatego też podziękowania należą się również moim instruktorom Sensei Izabeli Jedynak, Sensei Justynie Kujawie i Sensei Tomaszowi Olejnikowi z klubu Karate Kyokushinkai w Poznaniu.

2. - Dużym problemem jest zróżnicowana pisownia chińskich nazw oraz nazwisk, najczęściej nie mająca wiele wspólnego z przyjętym w publikacjach systemem pinyin, a więc standardową transliteracją języka chińskiego. Dlatego podaję zwyczajowe, popularne nazwy, jak Kung Fu i nazwiska, zachowując raczej pisownię, której używają cytowani przeze mnie autorzy. Nazwy i nazwiska podane w nawiasach kwadratowych są jednak bliższe poprawnej pisowni, odnosząc do pinyin - systemu przyjętego jako poprawne tłumaczenie chińskich słów na zachodnią transkrypcję.

3. - W tym przypadku istnieje tyle wersji tego nazwiska, a zarazem pochodzącej od niego nazwy stylu, że nakładają się tu: wersja chińska i kantońska. Sama Ving Tsun pochodziła właśnie z Kantonu.

4. - Huo Long Bai oznaczać może Ognistego Białego Smoka, a być może Tokarski pomylił nazwę z Hu Lung Pai (Boks Pięciu Zwierząt, ukształtowany przez pięciu mnichów ocalonych z pożaru Klasztoru w Shaolin). Stylów, które odwołują się do określeń związanych ze smokiem (Huo) jest zresztą bardzo wiele. Istnieje na przykład typ Qigong (ćwiczenia oddechowe, które mogą być podstawą technik walki) znany też jako Huolonggong - gong Ognistego Smoka, stworzony pod koniec dyn. Ming, ale nie wiadomo dokładnie przez kogo. Zob. http://acupuncture.com/QiKung/History.htm Istnieje też forma znana jako Hulongquan (pięść/styl - Ognistego Smoka), będąca częścią stylu Huanglin, należącego do grupy tzw. stylów wewnętrznych Emei. Zob: http://www.waydragon.com/KFElements/KE-Glossary.htm Jest wreszcie wywodzący się z Shanghai styl Pai Lum (wł. Bailong - Biały Smok) nauczany przez rodzinę Pai (wł. Bai). Prawdopodobne jest, że Tokarski dokonał pomieszania tych nazw i chodzi raczej o Huolonggong, lub Hulongquan. Za te uwagi dziękuję dr W. Rządkowi.

5. - Nie można jednak pominąć też faktu matek nadopiekuńczych, które jedynie z obawy o swoje dzieci przychodzą na treningi.
6. - Na ten temat zobacz też: Tenna Perry, Problems and stereotypes women face in Karate, http://dede.essortment.com/womaninkarate_rcmd.htm

7. - Instruktorzy karate zauważają pewną prawidłowość: Część chłopców zniechęconych, że nie osiągają szybko znaczących rezultatów, odchodzi z klubu, natomiast dziewczyny zostają dłużej, są bardziej cierpliwe. Wiedzą, że sukces nie przyjdzie od razu. A karate jest sportem, który trzeba trenować wiele lat, by uzyskać dobre rezultaty. Stąd też na treningach karate zaobserwować można pewną prawidłowość: choć dziewczyn jest mniej w klubie, więcej z nich ma wyższe stopnie. Najbardziej widać to w szeregach: czym wyższy stopień - tym więcej dziewczyn.


Bibliografia:
Green, Christie, "Women warriors. This ain't no Xena, Warrior Princess", [w:] The Warren Sentinel, http://www.valleylife.net/sentinel/000406/life.html
Fąfara, Andrzej (1996) "Siłaczki", [w:] "Playboy", nr 1 (38), styczeń 1996, s. 112-113.
Gulick, Connie (1986) "The Women of Karate", [w:]
http://w3.tvi.cc.nm.us/~concon/karatewomen.htm, [za:] "Black Belt Magazine", April, 1986.
"Kasienka", nieoficjalna strona Karate Kyokushin,
http://strony.wp.pl/wp/kasienka76/home.html Karaś, Dorota (2001) "Iwona Guzowska. Walczę, by wyjść bez szwanku", [w:] "Wysokie Obcasy", nr 7 (99), 17 lutego 2001, s. 6-12.
Kingston, Maxine Hong (1992) Kobieta wojownik. Wspomnienia z dzieciństwa pośród duchów, przeł. Jolanta Kozak, Warszawa: PIW.
Kozak, Beata (2003) "WenDo - samoobrona kobiet", [w:] "Zadra. Pismo feministyczne", nr 4/1, (13/14) 2003, s. 18,19.
Man, Ip, "The Origin of Ving Tsun", http://www.vingtsun.com.hk/Origin.htm
Mizerski, Sławomir (2003) "Dziewczyny chcą się bić", [w:] "Polityka", nr 22/2003, 2403, s. 108-113, http://polityka.onet.pl/162,1121353,1,0,2403-2003-22,artykul.html
Perry, Tenna, "Problems and stereotypes women face in Karate", [w:]
http://dede.essortment.com/womaninkarate_rcmd.htm
Podolski, Juliusz (2003) "Kopie, bije i... wychowuje. Spotkanie z wicemistrzynią", [w:] "Gazeta Poznańska", 21 marca 2003, Magazyn tygodniowy, s. II, III.
Ramirez, Marisa, "Female Sensei-tion" http://www.sundragon-martialarts.com/female_sensei-tion.html
Tokarski, Stanisław (1989) Sztuki walki. Ruchowe formy ekspresji filozofii Wschodu, Szczecin: Glob.
Wolf, Naomi (1994/1995) "Klin klinem", przeł. Barbara Limanowska, (fragment książki Fire with Fire. The New Female Power And How it Will Change 21th Century, Chatto & Windus, London 1993), [w:] Spotkania feministyczne, red. B. Limanowska i T. Oleszczuk, Warszawa: Wydawnictwo "Polgraphic", s. 40-53.
Zakrzewska, Monika (2001) "Przyczajony Tygrys, Ukryty Smok. Bruce Lee spotyka Jane Austen", [w:] "Machina", numer 3 (60), s. 50-56.

Powrót do spisu treści


Kobiety i sztuki walki

SZTUKI WALKI DLA KOBIETY CZYLI POPROSZĘ O SZTUKĘ, ALE DO CZEGO MI TA WALKA?
Katarzyna Miernicka

uraniakatarzyna@post.pl

nigdy nie wręczajcie miecza mężczyźnie, który nie potrafi tańczyć

Do tego przepięknego przysłowia celtyckiego, śmiało dopisałabym drugą część: nigdy nie ufajcie kobiecie, która nie chce zatańczyć!
Różnica w tym co przyciąga kobiety do kung fu, czyli do Sztuk Walki w porównaniu z mężczyznami, jest taka jak w obu częściach wyżej zacytowanego przysłowia i nie wiele większa.

Na początek zaproponowałabym nieco inny podział: zamiast na kobiety i mężczyzn, podzieliłabym na tych, którzy lubią patrzeć na pokazy i filmy mistrzów kung fu (tych jest znakomita większość) oraz na tych, którzy czują w sobie autentyczny nerw wojownika. Wśród tych drugich zrobiłabym następny podział: na tych, którzy zechcieli spróbować, ale po drodze z różnych powodów zaniechali (np. zostali na poziomie ucznia i to im wystarczyło, albo poczuli, że to w ogóle nie ich miejsce, itd.) oraz na tych, którzy zrozumieli, że ta droga może zaprowadzić ich do mistrzostwa, ale... Tych z kolei jest znakomita mniejszość, bo z własnej woli narzucana sobie dyscyplina, tysiące godzin treningów, determinacja, wysiłek i upór jakich trzeba się podjąć jest zaiste związany z cechami prawdziwego Mistrza. Po drodze okazuje się, że ostateczna walka jaka nas tak naprawdę czeka, to walka z samym sobą. Sic! Zgodzi się ze mną chyba każdy adept, że w pełnej oddania praktyce zawsze dochodzi się do momentu, w którym trzeba stanąć oko w oko z nadmiarem jakiejś cechy lub/i z niedoborem innej. Krótko mówiąc kiedy na przykład ktoś jest bardzo ambitny, nie można tego nie zauważyć: jego ruchy taiji będą zbyt jang; "nadużył" równowagę doskonałego koła taiji. By mógł powrócić do równowagi musi albo zmiękczyć swoje ruchy albo "zmiękczyć" swoją ambicję. Musi pokonać w sobie wroga zwanego "ja jestem ambitny i się nie poddam"! Jeśli nie zrobi tego sam, z całą pewnością skorzysta z tego przeciwnik, niezależnie od tego w jakiej dziedzinie jego życia, to się ujawni. Pod tym względem taiji jest nieubłagane, jak lustro. Jak obraz, który na tle doskonale dynamicznej równowagi przeciwstawnych sił jin i jang, pokazuje gdzie człowiek w sobie samym wykracza poza harmonię.

Nie przez przypadek użyłam już terminu taiji, wyróżniając je tym samym z innych sztuk walki, ale jako adeptce tej właśnie sztuki, po prostu łatwiej jest się podzielić własną praktyką.

Cofnijmy się jednak nieco do samych źródeł sztuk walki.

Wszyscy dobrze wiemy, że chi kung (pierwotny system pracy z energią) nie został wymyślony przez konkretną osobę lub grupę ludzi. Jest rezultatem tysięcy lat doświadczeń mistrzów, lekarzy i mędrców badających wykorzystanie energii kosmicznej do różnych określonych celów takich jak: wspomaganie zdrowia i długowieczności, doskonalenie siły wewnętrznej i zręczności w walce, rozwijanie zdolności umysłowych oraz osiąganie różnych wyższych poziomów świadomości i uduchowienia (!). To bardzo ważne zdawać sobie z tego sprawę, że ten znakomity system pracy z energią rozwijał się w zależności od potrzeb władców i społeczeństwa danej epoki. Rozkwit chińskich sztuk walki nastąpił w VII w.n.e. kiedy buddyjski mnich, Bodhidharma (przez Chińczyków nazywany Da Mo) ze współczucia do mnichów z góry Shaolin (mnisi chorowali i łatwo ginęli w czasie napadów na świątynię nie umiejąc się skutecznie bronić) wymyślił bojowe techniki chi kungu do polepszenia skuteczności ataku i obrony w walce. Po raz pierwszy zastosował do walki chi wewnętrzne w stylach zewnętrznych.

Stało się jasne, że sama sprawność fizyczna i szybkie, zwinne ruchy nic nie znaczą, są nieskuteczne. (Nawiasem mówiąc dobrze jest również przypomnieć sobie, że termin "kung fu" , którym określane są chińskie sztuki walki, oznacza energię, pracę i czas i odnosi się do wszelkich form działalności, które wykonywane są w sposób doskonały i co najważniejsze skuteczny. Dlatego wyższość kung fu nad pozostałymi walkami przede wszystkim polega na tym, iż system ten stawia najwyższe wymogi zarówno ciału jak i umysłowi.

Z upływem czasu, dzięki długotrwałej praktyce zaczęto baczniej obserwować wpływ tych ćwiczeń nie tylko na transformację umysłu adepta, ale i na pozostałe sfery jego życia. Zaczęto kłaść nacisk na pracę z energią wewnętrzną nej jia i tak pojawiły się pierwsze style wewnętrznego kung fu. Mamy już XIII w.n.e. kiedy to taoistyczny mnich z mistycznej góry Wudang, Zhang San Feng łączy techniki walki z alchemią wewnętrzną i filozofią taoizmu, tworząc taijiquan. Kończąc ten wątek źródłowy, pozwolę sobie jeszcze zacytować owo przełomowe (i chyba mało któremu z adeptów nie znane) wydarzenie, które przyniosło Zhang San Fengowi błysk nagłego oświecenia, a które najsilniej zainspirowało mnie osobiście, w mojej praktyce taiji, jak i w głębszym zrozumieniu sensu samej walki. Taka walka, zaiste musiała przypominać taniec!

Gdy pewnego dnia Zhang San Feng siedział medytując w swej pustelni, do jego uszu dotarł dziwny hałas. Wyszedł na zewnątrz i zobaczył żurawia walczącego z wężem. Wąż kolistymi ruchami ciała zręcznie unikał ciosów dzioba ptaka, starając się kontratakować w dogodnym momencie. Po chwili, wobec niemożności uzyskania przewagi przez żadną ze stron, ptak odleciał, a wąż zniknął w krzakach. Zhang San Feng zrozumiał wtedy, jak ma zastosować zasadę wu wei (niedziałania) w sztuce walki.

I tak doszło do zrodzenia się taijiquan - stylu uważanego za najbardziej miękki spośród wszystkich wewnętrznych, swoistego tańca sztuki walki w ruchu.

Ponieważ poproszono mnie abym napisała artykuł przedstawiając kobiecy punkt widzenia na sztuki walki, rozwinę to, o czym wspomniałam na początku. Potrzeba samego stanięcia do walki i sprawdzenia się w niej jest w znacznym stopniu domeną męską. I to jest naturalne. Potrzeba bycia wojownikiem, archetypowo ponoć drzemie w każdym z nas. Przebudzenie Wojownika może więc nastąpić zarówno w mężczyźnie jak i w kobiecie. Prawdziwie przebudzony mężczyzna-Wojownik zechce nauczyć się tańczyć; przebudzony Wojownik w kobiecie zawsze zechce zatańczyć. Kobiecość zaliczana do elementu jin, będzie dążyła do spokoju i harmonii, co też jest naturalne. I jak najbardziej naturalne jest również to, że nie przypadkowo najwięcej kobiet wybiera i odnajduje się w stylu taijiquan "najbardziej miękkim spośród wszystkich wewnętrznych". Dużo kobiet również zaczyna coraz lepiej odczuwać moc i doceniać stopień własnego zrównoważenia w ćwiczeniach tui show (pchające dłonie). Nie przypadkiem używam tu słowa "odczuwać" (czyste jin), dlatego, że kobietom łatwo się jest z tym utożsamić, łatwiej też łączą się ze swoją intuicją. Niezwykle interesująco pisze o tym Edmund Baka w swojej pracy, pt.: Teoria i praktyka taijiquan jako przejaw taoizmu religijnego i filozoficznego, że pchające dłonie, to ćwiczenie umożliwiające wytrenowanie umiejętności właściwej reakcji omijającej zmysł wzroku. Ręce partnerów są połączone w czasie trwania całego ćwiczenia, a jego celem jest wypracowanie wysokiego poziomu receptywności, porównywanego do czułek świerszcza, który pozwala na kontrolowanie ruchów przeciwnika, zachowanie zrównoważonej postawy przy równoczesnym pozbawieniu tej równowagi partnera. Mistrz Cheng ManChing pytany dlaczego jego uczniowie nie osiągają tak wysokiego poziomu umiejętności w tui shou jak on sam, odpowiadał, że "brak im ufności". Oznacza to, że ich umysły nie były puste. Obawiali się porażki, więc nie mogli zdać się na działanie na granicy świadomości, gdy ciało reaguje w pewnym sensie niezależnie od świadomego umysłu, intuicyjnie. Inaczej mówiąc, w takim stanie uświadamiamy sobie wykonanie jakiejś czynności już po jej wykonaniu. Wcześniej jest ona nieświadoma, i w taki oto sposób przejawia się niedziałanie.

Pisząc o historii rozwoju kung fu, podkreślałam różne cele. Szczęśliwie czasy mamy takie, że nie musimy stawać w obliczu realnego zagrożenia życia. Co zatem w ogóle przyciąga kobietę-wojownika do sztuk walki? Ano, to samo co mężczyznę-wojownika (nawet, jeśli na początku nie wydaje się to tak oczywiste) - chęć samodoskonalenia się i dojście do uświadomienia sobie, że nie sztuką jest walczyć, sztuką jest uniknąć walki, zgodnie z ową najwyższą zasadą wu wei, czyli niedziałania. Zarówno żuraw jak i wąż były znakomitymi mistrzami uników, każde z nich odczuło stratę energii i bezsens takiej walki; co więcej, każde z nich umiało ustąpić i udać się w swoją własną przestrzeń.

Przypomina mi się tutaj stary dowcip o dwóch Rabinach jadących w pociągu: siedzą Święci Mężowie naprzeciw siebie i milczą, a ludzie jadący z nimi w przedziale czekają w napięciu aż usłyszą jakieś święte słowa. Minęło parę godzin. Pociąg zatrzymał się na jakiejś stacji i jeden z nich wysiadł w milczeniu. Pociąg ruszył dalej. W końcu jeden z pasażerów nie wytrzymuje i pyta: "widząc takich Świętych Mędrców, chcieliśmy usłyszeć jakieś mądrości, dlaczego nie padło ani jedno słowo?" Na co Rabin, ten który został, odpowiada: "On wszystko wie, ja wszystko wiem, to o czym mamy rozmawiać?".

Można by śmiało powiedzieć, że w momencie gdy osiągamy mistrzostwo, nie ma w nas potrzeby walki. Jesteśmy zawsze gotowi stanąć do walki, bo zawsze umiemy ustąpić! W Japonii mówi się, że prawdziwym Mistrzem Sztuk Walki, jest tak naprawdę ten, który nigdy nie musiał dobyć miecza z pochwy. Mistrz sztuk walki nie wymaga dodatkowych wyjaśnień. Nie toczę pojedynków dla chwały lub porażki. Obce mi są pojęcia słabości i siły. Nie dbam o to, czy przegram, czy wygram. Nie myślę o tym, czy jestem słaby, czy silny. Nie idę naprzód, ani się nie cofam. Ani na krok nie idę w stronę przeciwnika, ale też nie ustępuję mu ani kroku. Można zwyciężyć nie ruszając się z miejsca. Wróg mnie nie widzi i ja go nie widzę, oto moja Prawdziwa Jaźń. (Munenori Yagyu, z Ksiegi Przekazów Rodzinnych o Sztuce Wojny).

Ruch taiji nie uczy nas jak walczyć, ale jak ustąpić - a to nigdy nie jest uszczerbkiem (Huaching Ni, Siła ruchu. Doskonalenie chi).
Ludzie, którzy "coś tam" słyszeli, że taijquan należy do sztuki walki, często pytają z powątpiewaniem: jak to możliwe, że takie spowolnione ruchy mogą pomóc w samoobronie? Nie rozumieją, że to stan naszego umysłu przyciąga, bądź zmniejsza agresję. Chodzi o to, że w obliczu agresji napastnika łagodny ruch może zmienić sytuację. Z drugiej strony czy przyszło nam kiedyś do głowy, że możemy zwrócić na siebie uwagę i stać się irytujący dla innych, tylko dlatego, że brak nam pewności siebie? Nie ma w nas równowagi i nieważne czy jest niedobór czy nadmiar, ktoś z zewnątrz to wyczuje i w zależności od tego kogoś, (w zależności od jego pokojowego/nieprzychylnego nastawienia), albo to wykorzysta albo nie.

Ruch taiji jest wiernym odbiciem naszego życia: musi być umiarkowany, właściwy, ani za duży, ani za mały. Przesada prowadzi do wyczerpania, nadmierna ostrożność powoduje tarcia i konflikty.

Można by dużo jeszcze pisać o ekwiwalencji taiji w życiu każdego z nas, ale obawiam się, że temat znacznie przekroczyłby rozmiar tego artykułu.
Podsumowując, chciałam podzielić się moim doświadczeniem, które z żeńskiego punktu widzenia czyż różni się od męskiego? I czyż nie potwierdza czegoś, co było i jest wspólne dla nas wszystkich?:
Oczyścić umysł i porzucić wszelkie koncepcje: porażka/zwycięstwo, wewnętrzny/zewnętrzny, kobieta-jin/mężczyzna-jang, itd.
W naszej praktyce nie liczy się płeć: niektóre kobiety mają zapewne nasycić się energią jang, niektórzy mężczyźni z pewnością potrzebują dać w sobie przestrzeń dla energii jin, wszyscy zaś podążamy jedną Drogą, na której każdy z nas odnajduje Mistrza w sobie, który choć ma pusty umysł, nigdy nie wykona formy bezmyślnie ;-).

Kiedy już poznasz wszystkie zasady, nie zatrzymuj ich dłużej przy sobie. Oczyść serce, uczyń je pustym i otwartym. Rób, co masz robić, posłuszny poleceniom zwykłego, zdrowego umysłu. Jak nie osiągniesz tego stanu, nikt cię nie nazwie mistrzem sztuk walki.
(Munenori Yagyu, Muto czyli Nie-miecz, z Księgi Przekazów...)

z pozdrowieniami dla czytelników "nei jia"
Teresin, 5.VII.03r.

Zapraszam na strony Polskiego Radia,
gdzie prowadzę podstronkę o taichi,
prezentując ćwiczenia i teksty:
http://www.radio.com.pl/czaswolny/retro/taichi.asp

Powrót do spisu treści


Poezja

WIERSZE CHIŃSKIE EPOKI TANG
przekład Jarosław Zawadzki

shayalo@go2.pl

Dla pustelnika Wei
Du Fu

Jakże się w życiu trudno ludziom spotkać -
Jak gwiazdom zmierzchu z gwiazdami poranka;
Ta noc dzisiejsza - cóż to za noc dziwna? -
Razem siedzimy przy świetle kaganka.
Jak długo jeszcze będziemy się trzymać?
Włosy już przecież wszystkie posiwiały.
Ze starej braci tak wielu odeszło:
Żal niepojęty a i ból niemały.
Któżby pomyślał dwadzieścia lat temu,
Że znów po latach zawitam w twe progi.
Wtedy nie miałeś jeszcze nawet żony,
Dziś rój dzieciątek wokół ciebie drogi.
Z radością ojca kolegę przyjmują,
"Skąd pan przychodzi?", pytając nieskrycie.
Choć odpowiadać jeszcze nie skończyłem,
One już jadło podają i picie.
Wieczorem w deszczu świeży czosnek rwały,
Ze złotym prosem zmieszają go zaraz.
Mówisz mi: "Rzadko wszak się widujemy."
Dziesięć czasz wina wypiliśmy naraz.
Dziesięć czasz wina, lecz nikt się nie upił;
Z jakimż oddaniem gościsz mnie dziś kumie.
Jutro nas góry i rzeki podzielą...
Koleje losu któż z ludzi zrozumie?

Rozmyślania o przyjacielu
Meng Haoran

Ku zachodowi słońce z gór się chyli,
Od wschodu księżyc odbija się w stawie.
Rześki dziś wieczór, otwieram więc okno
I leżę sobie wygodnie na ławie.
Z liści bambusa rosa dźwięcznie kapie,
Przez okno wpada słodka woń lotosu:
Ach, jakże cytrę chwyciłbym i zagrał!
Lecz nie ma komu posłuchać jej głosu.
O tobie nagle to mi przypomniało
I śniłeś mi się bracie przez noc całą.

Szukając pustelnika na Zachodniej Górze
- bez powodzenia

Qiu Wei

Na szczycie stoi kryta strzechą chatka:
Trzydzieści mil się trzeba wspinać do niej!
Pukam - nic. Zerkam przez szparę do środka -
Tam tylko stolik w cichym mroku tonie.
Skoro powozu przed domem nie widać,
Pewnie pojechał łowić ryby w stawie.
Tu i tam patrzę, lecz nigdzie go nie ma...
Jakimż szacunkiem go darzę łaskawie.
Trawy już w rześkim pobłyskują deszczu,
Szum sosen wpada przez otwarte okno;
Czymże się martwić, kiedy wszystkie one
Takie wesołe, choć tak samo mokną?
Nie ugościłeś mnie wprawdzie tym razem,
Lecz ja się wcale nie gniewam dziś za to.
Zejdę z tej góry, bo czekać na ciebie
I tak by było tylko czasu stratą.

Więcej wierszy na stronie http://poezjachinska.republika.pl

Powrót do spisu treści


Poezja

POEZJA ZEN

Wybór, tłumaczenie, zilustrowanie i opracowanie
Sławomir Pawłowski
luohan@poczta.wp.pl
Gdyńska Szkoła Shaolin Kung Fu

Góry otaczające klasztor Shaolin o świcie.

"Nieznana droga wiedzie do zimnej góry:
Bez śladu wozu, lub końskich kopyt,
Nieoznaczona przez wygrywający w pobliżu strumień.
Na górskich szczytach z nieznanymi grzbietami
Krople rosy opadają ze źdźbeł traw,
Wiatr wzdycha między gałązkami sosen
raz się wzmaga, a raz zanika.
Ciało wędrowca pyta własny cień o kierunek drogi."
- Han Shan -

Shaoliński mnich o świcie.

"Nasz naturalny umysł jest, jak jesienny księżyc
odbijający się w jasnym, nefrytowym jeziorze.
Jest, czy go nie ma?
Jak udzielić wyjaśnienia?"
- Han Shan-

Shaoliński mnich Shi Su Yun w trakcie medytacji.

"W pobliżu samotnego, górskiego szczytu,
W nieskończonej przestrzeni
Siedzę pokornie sam.
Samotny księżyc świeci nade mną w zimną, wiosenną noc.
Tej nocy dostrzegam jedynie jasne niebo.
Nie otwierając ust śpiewam pieśń aż do końca,
Nie wiedząc, co to Zen."

Shaolińscy mnisi medytujący nad górskim strumieniem.

"Kiedy nocą spoglądam na staw
widzę księżyc na wodzie i ciało Zen siedzące obok księżyca.
Nie ma tam nic rzeczywistego, lecz wszystko jest jasne i proste.
Nie jestem w stanie tego opisać.
Jeśli znałbyś pusty umysł,
wiedziałbyś, że Twój własny umysł musi być jasny i prosty
Jak ta pełnia księżyca odbita w blasku wody."
- Chiao Jan -

Gdynia 2003-06-23

Powrót do spisu treści


Kino

STEVEN SEAGAL
Tomasz Grycan

wudang@cis.com.pl

Urodził się 10 kwietnia 1952 r. w USA. Był chłopcem o ognistym temperamencie, nie dającym się okiełznać. Od wczesnego dzieciństwa interesował się sztukami walki. Mając 7 lat, oczarowany pokazem Aikido, rozpoczął treningi u Fumio Demury. Wkrótce Aikido stało się jego największą pasją. Będąc upartą osobą, konsekwentnie dążył do celu, dużo ćwiczył i szybko osiągnął wysoki poziom umiejętności. W wieku 15 lat został uczniem Shihana Kyoshi Ishisaki i prawie od razu stał się jego najlepszym studentem. Razem ze swoim nauczycielem często brał udział w specjalnych pokazach promujących Aikido.

Steven Seagal   Steven Seagal

Jego marzenia zaprowadziły go dalej, postanowił sięgnąć do "źródła". Mając 17 lat, niedługo po ukończenie szkoły średniej, wyjechał do Japonii, gdzie pracował jako nauczyciel angielskiego i dziennikarz, równocześnie pilnie studiował sztuki walki: Aikido, Karate i Kendo, a także medytację Zen. Pierwszy stopień mistrzowski (dan) otrzymał z rąk samego Koichi Tohei, najlepszego ucznia Morihei Ueshiby (twórcy Aikido).

Ciągle rozpierała go energia, nieustannie szukał możliwości sprawdzenia, tego czego nauczył się na salach treningowych. Często nocami włóczył się po niebezpiecznych rejonach i walczył z miejscowymi bandziorami. Ta intensywna "dzienno-nocna" praktyka szybko przyniosła efekty i osiągnął bardzo wysoki poziom praktycznych umiejętności.
Otworzył własną szkołę sztuk walki w Osace. Było to niewątpliwie zdarzenie bez precedensu. Istnienie dojo prowadzonego przez Amerykanina było solą w oku miejscowych ekspertów, więc ciągle był wyzywany na pojedynki. Często też różni ludzie atakowali go z zaskoczenia. Dzięki tym walkom dość szybko wyrobił sobie silną pozycję. Był pierwszym białym, u którego uczyli się Japończycy i do tego chętnie, bo jego skuteczność była sprawdzona. Znany był tam jako mistrz Take Shigemichi.

Steven Seagal

Oprócz sztuk walki poznawał także medycynę naturalną, miedzy innymi akupunkturę i ziołolecznictwo. W życiu prywatnym tak samo jak i w walce, był bardzo żywiołową osobą. Uwiódł Miyako Fujitani, córkę swego nauczyciela Aikido, a gdy okazało się że dziewczyna jest w ciąży, poślubił ją. Po 15 latach spędzonych w Japonii, rozwiódł się i wyjechał z Kraju Kwitnącej Wiśni.

Długoletnia praktyka Budo nie była w stanie okiełznać jego ognistego temperamentu. Przez pewien czas włóczył się po świecie. Jest to najbardziej tajemniczy okres w jego życiu. Dziennikarze spekulują, że był ochraniarzem znanych osobistości na Bliskim Wschodzie lub działał w Ameryce Południowej jako agent CIA. Seagal konsekwentnie milczy na ten temat. Nie chce ujawniać tego, co robił w tamtym czasie.

Po wielu przygodach wrócił w końcu do USA. Będąc uznanym mistrzem wschodnich sztuk walki, otworzył własną szkołę. Uczył także aktorów w Hollywood, między innymi tak sławnych jak Sean Connery. Jego uczeń Michael Ovitz, szef agencji aktorskiej, zaaranżował spotkanie z właścicielami wytwórni "Warner Brothers", na którym Steven Seagal zaprezentował co potrafi. Jego osobowość i umiejętności walki zrobiły tak duże wrażenie, że po kwadransie rozmów wyszedł z kontraktem w kieszeni.

Steven Seagal

Pierwszy film nakręcił w 1988 roku i nosił tytuł "Above the Law" ("Nico"). Partnerowała mu w nim, mało znana jeszcze wtedy, Sharon Stone. Obraz stał się od razu przebojem, a Seagal niemalże z dnia na dzień stał się wielką gwiazdą. W następnym obrazie pt.: "Hard to Kill" zagrał z modelką Kelly LeBrock, swoją trzecią żoną (drugą była Adrienne La Russa).
Choć kolejne role nie przyniosły mu uznania w oczach krytyków, szybko umocniły jego pozycję jako odtwórcy postaci "twardych facetów" i obok takich gwiazd jak Arnold Shwarzenegger i Sylwester Stallone na stałe wszedł do światowej historii kina tzw. "filmów akcji".

Seagal na tyle pewnie poczuł się przed kamerą, że w 1994 r. w filmie "On Deadly Ground" ("Na zabójczej ziemi") nie tylko grał główną rolę, ale także zadebiutował jako reżyser. Od dłuższego czasu jest też producentem.

Steven Seagal

Poza sztukami walki i światem filmu, w jego życiu bardzo ważna jest także muzyka. Gra na gitarze, komponuje i pisze teksty. Grał z wieloma znanymi muzykami, miedzy innymi takimi jak: James Burton, Vince Gill, Leon Russell, Taj Mahal, Richie Sambora i Delbert Maclinton. Obecnie kończy prace nad wydaniem swojej pierwszej płyty.

Steven Seagal

Jego wielką pasją jest buddyzm tybetański, prawie w każdym filmie pojawiają się jakieś wątki na ten temat. Aktywnie uczestniczy w różnych ruchach na rzecz pokoju na świecie, a także akcjach dobroczynnych. Często jeździ po świecie z odczytami popularyzującymi proekologiczne podejście do życia. Jego film "Na zabójczej ziemi" jest prawie jak jeden duży wykład.

Choć jest pacyfistą, posiada w domu dużą kolekcję broni palnej.

Po przekroczeniu pięćdziesiątki Seagalowi zaczęło się gorzej powodzić. Rozwiódł się z Kelly LeBrock, a jego gwiazda filmowa wyraźnie przygasła. Mimo tych niepowodzeń ma ciągle sporą grupę wiernych fanów, którzy chętnie odwiedzają kina, aby go zobaczyć, a dzięki temu za każdą rolę w nowej produkcji dostaje kilka milionów dolarów.

Steven Seagal   Steven Seagal   Steven Seagal

Filmografia:
1988
- "Above the Law" ("Nico")
1990
- "Hard to Kill" ("Wygrać ze śmiercią")
- "Marked for Death" ("Naznaczony śmiercią")
1991
- "Out for Justice" ("Szukając sprawiedliwości")
1992
- "Under Siege" ("Liberator")
1994
- "On Deadly Ground" ("Na zabójczej ziemi")
1995
- "Under Siege 2: Dark Territory" ("Liberator 2")
1996
-"Executive Decision" ("Krytyczna decyzja")
- "The Glimmer Man" ("Nieuchwytny")
1997
- "Fire Down Below" ("W morzu ognia")
1998
- "The Patriot" ("Patriota")
2001
- "Exit Wounds" ("Mroczna dzielnica")
- "Ticker" ("Terrorysta")
2002
- "Half Past Dead" ("W pół do śmierci")
2003
- "The Foreigner" ("Cudzoziemiec")
- "Out For a Kill"

Planowane:
- "The Yakuza"
- "The Rescue"
- "Under Siege 3"

Oficjalna strona:
www.stevenseagal.com

Inne strony:
Unofficial Steven Seagal - for the fans, by the fans
Steven Seagal Resource Page
Steven Seagal - Die inoffizielle

Powrót do spisu treści


Half Past Dead

Kino

"HALF PAST DEAD" ("WPÓŁ DO ŚMIERCI")
Tomasz Grycan

wudang@cis.com.pl

Przykro to pisać, ale Steven Seagal swoje najlepsze filmy ma już raczej za sobą. O ile na początku swojej kariery to co pokazywał na ekranie, było 100% przekonujące, to obecne jego walki już raczej nie wzbudzają podziwu. Dlatego też w każdym kolejnym obrazie coraz więcej używa on broni palnej, niż swoich umiejętności Aikido.

Steven Seagal i Ja Rule
Steven Seagal i Ja Rule

Jego gra aktorska też nie wzbudza zachwytu i w zasadzie w ostatnich produkcjach to jego przeciwnicy (czarne charaktery) przyciągają większą uwagę do ekranu niż on sam. Mnie osobiście oczarowała Nia Peeples i uważam, że chociażby dla niej warto zobaczyć ten film.

Nia Peeples   Nia Peeples
Nia Peeples

"Half Past Dead" jest o Alcatraz. To najsłynniejsze amerykańskie więzienie znowu zostało otwarte. Jeden z jej więźniów przed złapaniem go przez policję, ukrył złoto warte 200 milionów dolarów. Do fortecy Alcatraz przedostaje się grupa osób pragnących zdobyć informacje, gdzie znajduje się ta fortuna. Jedynym problemem może być dla nich tajny agent Sascha, który udaje więźnia....

Half Past Dead

Niewątpliwie dużym atutem tego filmu są zdjęcia, to one nadają mu specyficzny klimat i podnoszą jego walory. Więzienie Alcatraz nocą w czasie burzy wygląda zupełnie inaczej. Ciekawe są też ujęcia, w których Nia Peeples przeszukuje zakamarki więzienia niczym polująca dzika kotka... i oczywiście te, w których walczy....

Obsada:
- Steven Seagal
- Ja Rule
- Nia Peeples
- Morris Chestnut

reżyseria i scenariusz: Don Michael Paul
zdjęcia: Michael Slovis
muzyka: Tyler Bates

Gatunek:
akcja/kryminał/thriller

Rok produkcji: 2002

Oficjalna strona filmu:
www.sonypictures.com/movies/halfpastdead

Powrót do spisu treści


Half Past Dead

Kino

"CRADLE 2 THE GRAVE" ("OD KOŁYSKI AŻ PO GRÓB")
Tomasz Grycan

wudang@cis.com.pl

Fabuła tego typu filmów zawsze jest ich najsłabszym punktem. Tak naprawdę jest tylko pretekstem, do zaprezentowania wspaniałych walk głównych bohaterów. Tak samo jest i w tym wypadku. Nie ma tu nic oryginalnego i odkrywczego, ale mimo to ogląda się go z przyjemnością, bo jest nakręcony sprawnie, akcja przebiega bardzo szybko i nie ma czasu doszukiwać się głębszego sensu zachodzących wydarzeń.

Gang złodziei, którym przewodzi Faith (DMX), kradnie diamenty należące do Linga (Mark Dacascos). Ten aby odzyskać swoją własność, porywa jego córkę. Jedynym ratunkiem dla Faitha jest przymierze z Su (Jet Li), oficerem taiwańskich tajnych służb....

Cradle 2   Cradle 2

Ponieważ w "Cradle 2" wystąpili prawdziwi eksperci sztuk walki (m.in. Jet Li i Mark Dacascos, a także zawodowi bokserzy i zapaśnicy), sceny walk stoją rzeczywiście na najwyższym poziomie. Mają w sobie coś z poezji, ale nie są przesłodzone, jak to często bywa w ostatnich produkcjach. Ponieważ odzwierciedlają życie uliczne, są bardziej drapieżne i surowe. Choreografia walk jest najmocniejszym punktem tego filmu. Pojedynki są naprawdę oryginalne i bardzo widowiskowe.

Cradle 2   Cradle 2

Reżyserem "Cradle 2" jest Andrzej Bartkowiak. Jego wcześniejsze dzieło "Romeo must die" ("Romeo musi umrzeć") odniosło tak duży sukces, że otworzyło mu szerzej bramy Hollywood i na tą produkcję dostał już znacznie więcej funduszy. Wygląda na to, że Bartkowiakowi dobrze pracowało się z poprzednią ekipą, bo i w tym filmie widać wiele znajomych twarzy. Przede wszystkim główni bohaterowie czyli Jet Li i DMX. To właśnie "Romeo must die" był pierwszym hollywoodzkim obrazem, w którym Jet Li zagrał główną rolę.

Cradle 2   Cradle 2

Obsada:
- Jet Li = Su
- DMX = Faith
- Gabrielle Union = Daria
- Mark Dacascos = Ling
- Kelly Hu = Sona
- Anthony Anderson = Tommy
- Tom Arnold = Archie

reżyseria: Andrzej Bartkowiak
zdjęcia: Daryn Okada
muzyka: John Frizzell

Gatunek:
akcja/kryminał/thriller

Rok produkcji: 2002

Oficjalna strona filmu:
http://cradle2thegrave.warnerbros.com

Powrót do spisu treści


Internet

CIEKAWE SERWISY
Tomasz Grycan

wudang@cis.com.pl

Oto kolejna porcja ciekawych miejsc w internecie.

1. Qi Journal
http://qi-journal.com

Serwis poświęcony tradycyjnej chińskiej medycynie i różnym praktykom przedłużającym życie (np. Qigong, Taijiquan, itp.), a także wschodniej kulturze (filozofia, Feng Shui, itp.). Strony w języku angielskim.

2. Chen Style Taijiquan Notepad
http://cdweinmann.tripod.com

Jak sama nazwa wskazuje, dużo informacji na temat stylu Chen Taijiquan. Strony w języku angielskim.

3. Six Harmonies Press Presents the Internal Martial Arts Journal
http://www.sixharmonies.org

Wiele materiałów o wewnętrznych stylach: Baguazhan, Taijiquan, Xingyiquan, a także Aikido. Strony w języku angielskim.

4. White Crane Institute
http://www.whitecraneinstitute.com/

Informacje na temat Baguazhan, Taijiquan, Xingyiquan i Ziranmen. Strony w języku angielskim i francuskim.

5. Die Pagode, Zentrum für traditionelle Bewegungs- und Kampfkunst
http://www.die-pagode.de/

Artykuły o Taijiquan, Xingyiquan i Qigong. Strona w języku niemieckim.


Jeżeli traficie na coś interesującego w sieci, napiszcie do mnie, podając adres strony i krótką charakterystykę zawartości.

Powrót do spisu treści


Internet

MULTIMEDIA O SZTUKACH WALKI
Tomasz Grycan

wudang@cis.com.pl

Kolejna porcja linków do plików z filmikami o różnych sztukach walki. Życzę owocnego oglądania.

Informacja dla osób mało zaznajomionych z komputerem.
Należy kliknąć prawym klawiszem myszy na wybrany adres i z wyświetlonego okienka menu, wybrać opcję "zapisz element docelowy jako". Następnie wskazać miejsce, gdzie plik ma zostać zapisany na dysku twardym. Po zakończeniu pobierania, wystarczy otworzyć "Eksplorator Windows" i dwukrotnie kliknąć na ściągnięty z internetu plik. Odpowiedni do niego program powinien się sam uruchomić (najczęściej jest to "Windows Media Player") i go odtworzyć. Jeżeli w komputerze brak kodeka, w którym film został skompresowany, program sam poszuka go w internecie, należy mu na to pozwolić.
Ponieważ często następuje zerwanie połączenia przy pobieraniu danych z internetu, dobrze jest zainstalować sobie w komputerze jakiś "menadżer ściągania plików", np.: darmowy "FreshDownload". Taki program sam wznowi połączenie i będzie próbował (wielokrotnie) kontynuować połączenie z serwerem, aż do całkowitego pobrania pliku.

Jeżeli przeczesując sieć, traficie na coś ciekawego, napiszcie do mnie, podając adres miejsca i krótką charakterystykę znajdujących się tam plików.


1. Chen Taijiquan w wykonaniu Chen Yu syna Chen Zhaokui:

http://www.taijigongfu.com/Resources/chenyu1.mov
wielkość: 995 KB
http://www.taijigongfu.com/Resources/chenyuyilu.mov
wielkość: 4,27 MB
http://www.taijigongfu.com/Resources/chenyuerlu.mov
wielkość: 3,34 MB
http://www.taijigongfu.com/Resources/chenyulianfa.mov
wielkość: 1,67 MB

2. Chen Taijiquan w wykonaniu Du Yuzhi [ucznia Chen Yanxi (ojciec Chen Fake, Lao Jia) oraz Chen Minbiao (Xiao Jia and Hulei Jia)]:

http://www.kongfu.org/film/fist/TU_taichi.wmv
wielkość: 2,91 MB
oraz jego studentów
http://www.kongfu.org/wmv/TAICHI_1ST_FIST-1.WMV
wielkość: 4,61 MB
http://www.kongfu.org/wmv/TAICHI_1ST_FIST-2.WMV
wielkość: 9,63 MB

3. Chen Taijiquan w wykonaniu Zhang Peng (syn Zhang Zhijun):

http://www.tai-ji.cn/zp01.wmv
wielkość: 14,7 MB

4. Chen Taijiquan w wykonaniu Chen Zhiqiang (uczeń Wang Xian):

http://www.tai-ji.cn/zhiqiang.rm
wielkość: 14,2 MB

5. Chen Taijiquan w wykonaniu Pan Yongzhou:

http://163.17.222.3/cpth1301/taiji/avi/count.asp?name=avi30.avi
wielkość: 14,9 MB

6. Xiao Jia Chen Taijiquan:

http://163.17.222.3/cpth1301/taiji/avi/count.asp?name=MPG01.mpg
wielkość: 34,1 MB

7. He Taijiquan:

http://163.17.222.3/cpth1301/taiji/avi/count.asp?name=MPG02.mpg
wielkość: 8,12 MB

8. Hulei Jia Taijiquan:

http://163.17.222.3/cpth1301/taiji/avi/count.asp?name=MPG03.mpg
wielkość: 13,6 MB

9. Taiji Tanglang:

http://www.mantismartialart.com/taiji1st.wmv
wielkość: 970 KB

10. Liuhe Tanglang:

http://www.mantismartialart.com/sixhmydemo.wmv
wielkość: 1,2 MB

11. Guangban Tanglang:

http://www.mantismartialart.com/hard.wmv
wielkość: 1,4 MB

12. Qixing Tanglang:

http://www.mantismartialart.com/sevenstardemo.wmv
wielkość: 287 KB

Powrót do spisu treści


Strona została przygotowana przez Tomasza Grycana.

Wszelkie pytania i uwagi dotyczące serwisu "Neijia" proszę przesyłać na adres:

Uwaga! Zanim wyślesz e-mail, przeczytaj dokładnie F.A.Q.

Powrót do strony głównej.