magazyn Świat Nei Jia
NR 30 (CZERWIEC 2003)

Shaolin

SZUKANIE PRZYCZYN PORAŻKI W WALCE
Sławomir Pawłowski

luohan@poczta.wp.pl
Gdyńska Szkoła Shaolin Kung Fu

"Sukces ma wielu rodziców,
Porażka jest sierotą"

Niniejszy artykuł, mający charakter niejednolity i wielowątkowy, sygnalizuje jedynie w zarysie niektóre wybrane czynniki, mogące mieć wpływ na rozwój lub regres umiejętności walki u jej praktyków. Przedstawione w nim opinie i oceny uważam z natury rzeczy za subiektywne, odzwierciedlają one wyłącznie moje osobiste przekonania.

Z pewnością wielu z entuzjastów ćwiczących sztuki lub sporty walki, po skonfrontowaniu swoich umiejętności z realiami walki ulicznej, gdzie nie obowiązują żadne zasady i ograniczenia, prędzej czy później zada sobie pytanie, czy styl, który trenują, jest przydatny i skuteczny w przypadku rzeczywistej i bezpardonowej konfrontacji "na ulicy". Ponadto, gdy w takcie takiej ulicznej potyczki człowiek taki zostanie pobity, uzyskanie przekonującej odpowiedzi na to pytanie staje się dla niego wręcz palące. Nie znajdując jej, często zatraca on wiarę w sens i skuteczność praktykowanej przez siebie metody walki, a dalsze treningi stają się dla niego bezsensowną stratą czasu i energii. Z pewnością wielokrotnie będzie on zadawał sobie pytanie:

"Kto lub co było przyczyną mojej porażki? Nauczyciel, styl, lub może ja sam?"


Na zdjęciu: Praktykę walki "san shou" uczniowie szkół kung fu
otaczających klasztor Shaolin rozpoczynają już jako dzieci.

Porażka może wynikać z wielu przyczyn, jednak zawsze należy pamiętać o nadrzędnej, często ostatnio przytaczanej prawdzie: "Walczy człowiek, a nie styl".
Gdyby było odwrotnie, z pewnością istniałby jakiś konkretny, "jedyny i najlepszy" system walki, skuteczny zarówno w przypadku walki z jednym, jak i wieloma przeciwnikami, uzbrojonymi lub nie uzbrojonymi.
Wówczas, na przestrzeni wieków jego adepci z pewnością udowodniliby to i do dnia dzisiejszego skutecznie wyeliminowali "całą konkurencję". W takiej hipotetycznej sytuacji prawdopodobnie w ogóle nie powstawałyby nowe systemy walki, bo i po co?. W stylu idealnym i uniwersalnym nie byłoby potrzeby i sensu niczego zmieniać, odejmować lub dodawać, nie da się przecież stworzyć czegoś bardziej kolistego od koła, czy kulistego od kuli. Jednak, jak sądzę, póki co, taki "idealny, uniwersalny i najlepszy" styl nie istnieje. Nie mam natomiast wątpliwości, że istnieją style mniej i bardziej przydatne w walce. Niektóre sprawdzają się głównie w walce wręcz "jeden na jednego", inne również w potyczkach z wieloma przeciwnikami równocześnie. Adepci jednych systemów dążą do prowadzenia walki w bliskim kontakcie, bądź specjalistyczne chwyty, rzuty, podcięcia, obalenia, dźwignie, duszenia itp., prowadząc także walkę leżąc w zwarciu, zwolennicy innych zaś, wolą walczyć tak długo, jak to tylko możliwe w "stójce", wykonując serie uderzeń ciosów i kopnięć, bloków i uników. Jeszcze inni dążą do zwycięstwa wszelkimi możliwymi sposobami. Jak zatem widać, wybór jest duży, i od samego człowieka zależy, jaką drogę rozwoju obierze, jakie narzuci sobie ograniczenia i z jakich ograniczeń będzie się w stanie uwolnić. Zgodnie z przysłowiem:"Są gusty i guściki", wybór zależy od indywidualnych oczekiwań i preferencji.
Chociaż, i owszem; "styl- stylem", lecz podkreślam, zdecydowanie to sam człowiek jest autorem swojego zwycięstwa, lub swojej porażki w walce. Jak świat światem, zawsze konkretni ludzie, pochodzący z różnych kręgów kulturowych, kontynentów i krajów, reprezentujący rozmaite metody walki, wchodzili, jako niepokonani, lub wybitni wojownicy, do nieśmiertelnego "panteonu sławy". Dodawali oni splendoru i popularności rozmaitym, praktykowanym przez siebie metodom walki.
Mógłbym tu długo wymieniać nazwiska osób, które na przestrzeni wieków rozsławiły rozmaite systemy walki, jednak dla przykładu przytoczę jedynie kilka nazwisk tytanów sztuk walki XX wieku. Sądzę, że każdy pasjonat sztuk walki powinien bez trudu je rozpoznać. Są nimi: M. Ueshiba, J.Kano, G. Funakoshi, M.Oyama, B.Lee, Yip Man, Li Lien Jie, rodzina Gracie. Wszyscy oni rozsławili tradycyjne sztuki walki, tworząc często nowe style.

Kompetentny nauczyciel sztuki walki jest dla ucznia nieoceniony z wielu powodów: Dzięki niemu, uczeń może zaoszczędzić wiele lat ćwiczeń, które w przypadku samodzielnej praktyki musiałby poświęcić na mozolne dochodzenie do dawno odkrytych, sprawdzonych i obowiązujących w walce technik, prawd i zasad.
Na własnym przykładzie mogę powiedzieć, że wiedza uzyskana od nauczycieli umożliwiła mi, jako uczniowi, dotarcie do takich "obszarów" w sztukach walki, do których samodzielnie z pewnością nigdy bym nie dotarł, i których istnienia nawet bym nie podejrzewał.
Nie trzeba jednak uprawiać sztuk lub sportów walki, by skutecznie walczyć. Dla wielu ludzi często jedynym nauczycielem walki jest ich życiowe doświadczenie. Pomimo, że ich sposoby walki może nie są może zbyt finezyjne, za to z pewnością są praktyczne i skuteczne, a o to przecież chodzi. Gdyby było inaczej, od czego zależałyby "wygrane" w bójkach przykładowego ulicznego bandziora? W kim, lub, w czym mógłby on szukać przyczyn własnych zwycięstw lub porażek? Z czego, bądź, od kogo wynikałaby jego skuteczność w bójkach?. Dlaczego wygrywa lub przegrywa? Za wszystko odpowiada wyłącznie on sam. Zarówno za swoje zwycięstwa jak i za porażki.
Te pierwsze wynikać będą między innymi z cech charakteru, jak: sprytu, odwagi, zdecydowania, agresji oraz boleśnie zdobytemu w bójkach doświadczeniu. Ważne będzie to, co wcześniej podpatrzył i zaadoptował, obserwując walki innych osób oraz analizując własne.
Zgodnie z historycznymi zapiskami i ustnymi przekazami, wiele istniejących do dziś sztuk walki stworzono "testując" ich techniki w "ogniu" walk zarówno na polach bitew, jak i zwykłych ulicach. Ich twórcy i późniejsi mistrzowie często walczyli z sobą w pojedynkach na "śmierć lub życie". Zdarzenia takie miały miejsce jeszcze na początku dwudziestego wieku.
Człowiek trenujący współcześnie sztuki walki, znajduje się w dużo bardziej komfortowej sytuacji. Z reguły nikt nie czyha na jego życie, nie musi on być nieustannie czujny, by w każdej chwili móc walczyć w jego obronie, lub staczać pojedynków, w których stawiałby je na szali. Sytuacje takie są na szczęście jednostkowe i marginalne. Nawet popularne w ostatnich latach walki pełno kontaktowe jeden na jednego "w klatkach" zawierają liczne ograniczenia, jak np. zakaz gryzienia, atakowania palcami oczu, ataków na kręgosłup itp. W tej "nowej" sytuacji, diametralnie zmienił się również stosunek ludzi do uprawiania przez nich sztuk walki, ich podejście do treningu i cele praktyki. Część osób uprawia je w oparciu o "tradycyjną " metodykę ( cokolwiek by ten zwrot oznaczał), część jako sport, bądź rekreacyjnie. Często celem praktyki nie jest dla nich nabycie umiejętności walki i samoobrony, lecz utrzymanie ciała i psychiki w dobrej kondycji, rozrywka i rekreacja.
Można by w takim przypadku zaryzykować opinię, że "daleko padło jabłko od jabłoni". Nowe cele wymusiły automatycznie zmiany w metodyce i strukturze prowadzenia treningów, prowadząc często do nadmiernego zubożenia lub "kwiecistości" ruchów, co w konsekwencji automatycznie obniżyło umiejętności walki adeptów.
Jak wiadomo, walki sportowe toczone są "jeden na jednego", przy ściśle określonym zakresie możliwych do użycia technik i obszarów ataku, z użyciem sprzętu ochronnego, w wyznaczonym miejscu( ring, mata, lei tai, plac, sala gimnastyczna) i czasie walki (np. system rundowy z przerwami na odpoczynek) oraz obecności oceniających sędziów. Toczone są one zgodnie z regułami pełnego lub częściowego kontaktu, bądź zgoła bezkontaktowo. Ile takie pojedynki mają wspólnego z walką uliczną, pozostawiam ocenie samych czytelników. Nadmienię jedynie porównawczo, że w przypadku walki ulicznej, jej rozpoczęcie może mieć charakter bezpardonowej napaści, a wówczas dla napadniętego rozpoczęcie walki związane jest z momentem zaskoczenia, w czasie jej trwania może mieć miejsce użycie nie przewidzianej broni (nóż, łańcuch, pałka, siekiera) lub przedmiotów (np. cegła, kamień), atakiem wielu napastników równocześnie, mocno ograniczoną i niesymetryczną przestrzenią (np. winda, klatka schodowa, brama) lub nieograniczoną przestrzenią (np. polana, łąka, pole), itd., itp. Stając przed koniecznością podjęcia bezpardonowej, prawdziwej walki, bez możliwości wykrętów, każdy będzie sam odpowiedzialny za to, co uczyni i za efekty swych działań.
Dobrze jest, gdy uczeń ćwiczy pod okiem nauczyciela, który posiada specjalistyczną wiedzę i doświadczenie w nauczanej przez siebie dziedzinie, w tym przypadku - w sztuce walki, i który w sposób logiczny, usystematyzowany i bezpieczny może mu ją przekazać. Nauczanie stwarza jednak niebezpieczeństwo prze teoretyzowania lub przeidealizowania samej materii, czyli skutecznych metod ataku i obrony. W konsekwencji takiego podejścia, w niektórych stylach stworzone zostały nierealne, "kwieciste" ruchy, nie mające wiele wspólnego z samą walką. Sprowadzają one łatwowiernych i pełnych zapału uczniów "na manowce", drogi wiodącej do nabycia praktycznych umiejętności w samoobronie. Jak wiadomo, skuteczność technik walce tkwi w ich prostocie i zgodności z prawami fizyki i mechaniki. Adept sztuki walki w czasie wykonywania ćwiczeń nigdy nie powinien zapominać, czemu ma służyć jego praktyka, i dlaczego stworzono takie, lub inne techniki i ćwiczenia. Sztuki walki tworzono do bezpardonowej rzeczywistej konfrontacji, a nie sportowej rywalizacji.
Gdy zostaniesz zaatakowany i zmuszony do walki w obronie swojego zdrowia i życia, walcz jak najlepiej potrafisz, odkładając na bok "walkę w takim, a takim stylu". Gdy się nie da inaczej, to gryź, szarp, łam i rwij, uderzaj jak się da, dopóki masz taką możliwość i siłę, aż do uzyskania pewności, że przeciwnik, lub przeciwnicy, zostali pokonani. Inaczej przegrasz, zostaniesz pobity lub zginiesz. Shaolińscy mnisi nie bez powodu mawiają, że:
"walcząc, musisz być jak żywioł, który wszystko zmiata na swej drodze."

Powyższe słowa są prostym, konkretnym i praktycznym zaleceniem.

Walcz bez zastanawiania się i bez skrupułów. Dając "fory" przeciwnikowi równocześnie obniżasz swoje szanse na pokonanie go. Walcząc, powinieneś bez wahania wykorzystać wszystkie swoje mocne strony, bo w tym właśnie twoja siła, a drugiej szansy najprawdopodobniej nigdy nie będziesz miał. Przy takim podejściu masz szansę zwyciężyć, tylko szansę. Gwarancji na wygraną nie da ci nikt. Wahając się, stracisz choćby szansę na zwycięstwo.

 
Shaolińscy mnisi ćwiczący techniki kopnięć i uderzeń.

Czasami uczniowie pytają mnie, jakim stylem walczę.
Najczęściej odpowiadam im, że trenuję taki a taki system kung fu oraz san shou, lecz gdy dochodzi do walki, nie walczę żadnym stylem, lecz po prostu walczę najskuteczniej i najlepiej, jak tylko potrafię. Wykorzystuję wtedy, jeśli to tylko możliwe, całą moją wiedzę i umiejętności, jakie w ciągu całego swojego życia na temat nabyłem. Walcząc mam w ..... /głębokim poważaniu/ styl, który trenuję i wszystkie inne systemy walki świata razem wzięte, bo oto właśnie jest chwila, w której nie ma czasu na wahanie i analizę, piękno lub brzydotę ruchów, lecz jedynie na szybkie i niezachwiane działanie. Każda walka jest w pełni nieprzewidywalna i niepowtarzalna, dlatego nigdy nie wiem, czy przegram, czy wygram. Walka jest w pewnym stopniu zawsze chaotyczna, a wygrywa ją ten, kto potrafi lepiej ów chaos opanować i wykorzystać. Poziom moich umiejętności nie jest stały i niezmienny, lecz raczej podobny do ciężko wytrenowanej kondycji, która szybko "ucieka" już po kilku dniach nieróbstwa. W takim przypadku w miejsce zwinnych i sprytnych akcji wkrada się sztywność, niezręczność i chałtura. Sprawność w walce zależna jest również od stanu zdrowia, ogólnego samopoczucia i wielu innych czynników. Sądzę, że każdy ma "lepsze i gorsze dni", również na treningach, co oczywiście w przypadku walki w niczym nikogo nie usprawiedliwia. Ćwicząc chodzi również o to, by dostrzec własne słabości, nie poddawać się im, lecz zmagać się z nimi i je przezwyciężać. W takcie sparringów na treningach oboje walczący z reguły "inkasują" ciosy, gdy dochodzi do walki w parterze, oboje są poobijani i uważam, że jest to naturalne w toku doskonalenia się w walce wręcz. Swoim uczniom mówię, że skoro np. w trakcie meczu bokserskiego mistrz świata w boksie nie jest w stanie uniknąć wszystkich ciosów, dlaczego w czasie treningowych walk bokserskich miałoby się to udawać nam? "Gdzie drwa rąbiesz, tam wióry lecą" i tyle. Nic nie ma za darmo, i taki jest koszt postępu.
Inną kwestią wartą podkreślenia jest to, że uważam, iż niezbędnym warunkiem rozwoju umiejętności walki adepta jest kompetentny nauczyciel, najlepiej prawdziwy mistrz.
Piszę "prawdziwy", gdyż moim zdaniem słowo "mistrz" na przestrzeni ostatnich lat będąc nadużywane, spowszedniało lub często irytuje. Jest tak, gdyż określano nim nie tylko uznanych ekspertów sztuki walki, lecz również instruktorów, o mocno dyskusyjnym poziomie kwalifikacji. Słowo "mistrz" zyskało w Polsce ponadto drugie, "patologiczne" i ironiczne znaczenie, gdyż określa się nim osoby, o których ma się ogólnie nie najlepsze zdanie. W stosunku do nich nagminnie i świadomie używa się terminu "mistrz" jako swego rodzaju prześmiewczego przytyku, ku "otrzeźwieniu". Czas pokaże, czy jest to właściwa metoda.
Dla jasności: Na treningach moi uczniowie zwracają się do mnie per: "trenerze", kto u mnie ćwiczy, o tym wie.
Gdzie zatem, i u kogo się uczyć? Powiada się, "Gdy uczeń dojrzeje, pojawi się mistrz". Kung fu oczywiście najlepiej uczyć się w Chinach, i to u uznanego autorytetu. Niestety, taka edukacja sporo kosztuje, dlatego z reguły korzystają z niej ludzie zamożni, albo niezwykle zdeterminowani pasjonaci. Jednak nawet w Chinach nie jest łatwo spotkać prawdziwego mistrza sztuki walki, a wielu tamtejszych nauczycieli naucza na przeciętnym poziomie. Aby dotrzeć do źródła, należy i tam szukać, czasami długo szukać. Jednak, gdy już się znajdzie prawdziwego mistrza, uczeń robi postępy, o jakich przedtem nie mógł nawet marzyć. Odnosząc się porównawczo do spuścizny klasztoru Shaolin, śmiem twierdzić, że "Shaolin kung fu" naprawdę na wysokim poziomie reprezentuje w klasztorze Shaolin zaledwie kilku mnichów. Nie łatwo jest do nich dotrzeć i zostać uczniem któregoś z nich, co nie oznacza, że ich tam nie ma.
Przykładowo: To, że turysta przyjeżdżający do Watykanu nie spodka w nim Papieża, wcale nie oznacza, ze Papieża w nim nie ma. Być może to Papież z wielu powodów nie jest zainteresowany spotkaniem z turystą, lub akurat nie ma takiej możliwości? Taki rozczarowany turysta, po powrocie do swego domu będzie rozgłaszać opinie typu: "Nie łudźcie się, ze spotkacie w Watykanie Papieża, bo Papieża tam nie ma". To wszystko, co mam do powiedzenia w tym temacie.
Mnisi będący autentycznymi ekspertami w kung fu nie są osobami z pierwszych stron magazynów "Sztuk Walki", powiem więcej, są to ludzie świadomie unikający rozgłosu. Opierając się na własnym doświadczeniu sądzę, że w przypadku shaolińskiego kung fu zachodzi pewna prawidłowość: im więcej w danej szkole lub organizacji generacji następujących po sobie nauczycieli poznawało i przekazywało "dalej" kung fu, ucząc się go nie bezpośrednio u mnichów, lecz poza klasztorem, tym bardziej jest ono "rozwodnione", i pozbawione pierwotnych "pazurów", znacznie odbiegając niekorzystnie jakościowo od klasztornego pierwowzoru. Doświadczyłem tego osobiście, ucząc się tego samego materiału najpierw od Chińczyka w Polsce, później od ucznia klasztoru Shaolin w Pekinie, i w końcu bezpośrednio u shaolińskich mnichów; u jednego nauczającego w "Centrum, Treningowym Sztuk Walki Klasztoru Shaolin" i drugiego nauczającego innych mnichów w samym klasztorze. Różnica była kolosalna!
Postępy ucznia w dużej mierze zależne są więc również od kwalifikacji jego nauczyciela.
Spotkałem się z przypadkami, gdy adepci danego stylu, trenujący od wielu lat w celu nabycia praktycznej umiejętności samoobrony, zostali pobici w ulicznych bójkach. Rozczarowani przeszli oni do innego nauczyciela i klubu, by tam trenować inny system. Czy uczynili słusznie? Sądzę, że tak, gdyż zmiana klubu i nauczyciela dała im szansę spełnienia oczekiwań, w ich przypadku nabycia realnych a nie iluzorycznych umiejętności samoobrony. Oczywiście, powyższy przykład jest ogromnym uproszczeniem, niemniej sygnalizuje pewne zjawisko. W takim przypadku z pewnością przynajmniej część winy za porażki uczniów ponosił ich mierny nauczyciel, który był typowym "papierowym tygrysem", i nie znał Drogi. Nie wykwalifikowany nauczyciel nie jest w stanie przekazać uczniowi tego, co w sztuce walki jest naprawdę ważne. Uczy go uporczywie całego szeregu widowiskowych form i technik, i niczego poza tym. Nie uczula ucznia, na co powinien zwrócić uwagę, czego pilnować, gdzie występują zagrożenia, jakie są, i jak ich unikać. Taki nauczyciel jest nie tylko niekompetentny, i nierzetelny, lecz również nieodpowiedzialny.
Uważam, że w sztukach walki istnieją style lepiej i gorzej sprawdzające się w walce. Wielokrotnie już pisałem, że osoba, szukająca skuteczności w walce, powinna być przede wszystkim szczera względem samej siebie. Nie ma nic gorszego, niż oszukiwać samego siebie w trakcie nauki sztuki walki, ćwiczyć bez przekonania wbrew samemu sobie, i powtarzać w nieskończoność ruchy, które już na pierwszy rzut oka są "lipne". To strata czasu i energii, no chyba, że ktoś wierzy, że będzie mu dane walczyć w świcie "Matrixa". Bądźmy krytyczni i szczerzy, nie ważne, jak górnolotne idee lub osoby zamierzamy popierać lub podważać. Jak wiadomo, rzeczy wartościowe krytyki się nie boją i obronią się same. Jeśli uczeń nie jest przekonany do danej techniki, powinien podzielić się swymi wątpliwościami ze swoim nauczycielem, którego zadaniem jest je rozwiać. Jeśli tego nie uczyni, lepiej odłożyć taką technikę "do lamusa" i nie stosować jej w walce, gdyż takie próby zapewniają stomatologom stały dopływ nowej klienteli.

Zakończenie:

Uważam za niezwykle wartościowy wkład w rozwój sztuki walki twórców wielu styli walki, jak i ich wybitnych przedstawicieli. Ich życiorysy i dokonania nadal inspirują mnie do systematycznego ćwiczenia, dalszego doskonalenia się i poszukiwań. Pomimo, że ćwiczę kung fu ,cieszy mnie popularność innych styli i sportowe sukcesy ich adeptów. Bez zawiści podziwiam metodycznie i technicznie spójną super metodę walki "jeden na jednego", jaką pod nazwą "Brazylijskie Jujutsu" preferuje rodzina Gracie. Sądzę, że dzięki nim, nie tylko "otworzyły się oczy" wielu osobom, ale całe ju jutsu odzyskało dawny blask i splendor. Ci, i im podobni wspaniali ludzie, niejednokrotnie udowadniali, że wszystko, co robią "trzyma się kupy", a jak ktoś chce się sprawdzić, to zapraszają na matę, ubitą ziemię, lub gdzie komu pasuje. Przed takimi ludźmi chylę głowę. Właśnie oni i im podobni ludzie w różnych rejonach świata stanowili "koło zamachowe" rozwoju rozmaitych metod walki, przez wieki tworząc i uszlachetniając rozmaite sposoby walki wręcz, aż z czasem zyskały one miano sztuk walki. Dzięki nim dziś ćwiczymy to, co ćwiczymy.
A, że są ludzie, którzy uważają inaczej i się to nie podoba?, cóż, mamy w Polsce demokrację.

Gdynia 2003-06-25

Powrót do spisu treści


Strona została przygotowana przez Tomasza Grycana.

Wszelkie pytania i uwagi dotyczące serwisu "Neijia" proszę przesyłać na adres:

Uwaga! Zanim wyślesz e-mail, przeczytaj dokładnie F.A.Q.

Powrót do strony głównej.