magazyn Świat Nei Jia
NR 30 (CZERWIEC 2003)

Yiquan

NASZ DZIADEK - WANG XIANGZHAI

Przekład z chińskiego:
Andrzej Kalisz
akademia@yiquan.com.pl
http://www.yiquan.com.pl

Wang Xiangzhai, rok 1962

Obchodzimy w tym roku setną rocznicę urodzin naszego dziadka ze strony matki, wybitnego chińskiego mistrza wushu - Wang Xiangzhai'a. Poświęcił on całe swe życie sztuce walki, wnosząc ogromny wkład w badania i rozwój chińskiego wushu, osiągając wybitne wyniki. Niestety nie ma go już wśród nas. W dodatku dziesięć lat nieszczęść spowodowało, że badania i rozwój yiquan znalazły się w niesprzyjającej sytuacji. Szczęśliwie, dzięki wysiłkom Yao Zongxun'a, Wang Yufang i innych, obecnie yiquan staje się znany i popularny.

W latach 30. wielu zachodnich bokserów i japońskich judoków zostało pokonanych w pojedynkach przez Wang Xiangzhai'a. Później, poświęcił on kilka lat, by przygotować ulubionych uczniów do wyjazdu za granicę, podczas którego mieli w wielu krajach świata wykazać skuteczność chińskiego wushu. Niestety w wyniku japońskiej agresji w 1937 roku plany te nie zostały zrealizowane. Stary Wang żałował tego do końca życia. Mawiał on w swych ostatnich latach: "Dzisiaj jeszcze niewielu ludzi wie o yiquan, ale za kilkadziesiąt lat na pewno będzie on miał wielki wpływ w Chinach i na całym świecie". Tak się rzeczywiście stało. Wyniki wielu współczesnych badań naukowych wykazują podobieństwo do poglądów Wang Xiangzhai'a, formułowanych przez niego już w latach 30. Można powiedzieć, że pod tym względem Chiny o wiele lat wyprzedziły świat.

Od urodzenia wzrastałem u boku dziadka. Gdy miałem 3-4 lata, niemal codziennie chodziłem z dziadkiem do parku Sun Yatsena (Zhongshan Gongyuan). Bardzo rzadko chodził on powoli, więc dla mnie to zawsze był bieg. Rzadko chodziliśmy po sklepach. Ale stoiska z typowymi pekińskimi przekąskami były stałymi punktami naszego codziennego programu. Wang Xiangzhai uwielbiał jeść je na śniadanie. Lubił też węgorza, baraninę z mongolskiego kociołka, zupę z makaronem. A jego posiłki były bardzo obfite. Regularnie bywaliśmy też w sklepach z antykami. O 9 lub 10 wychodziliśmy z parku i przechadzaliśmy się w rejonie Zhubaoshi, bądź Dazhalan. Dziadek miał kolekcję starych kaligrafii i obrazów oraz pieczęci. Był w tym zakresie prawdziwym ekspertem. Szczególnie jego umiejętność oceny pieczęci była bardzo wysoka, i uznana przez wielu specjalistów. Do dziś mam pieczęć, której często używał. Jest to dla mnie niezwykle cenna pamiątka.

Był wspaniałomyślny i sprawiedliwy, często pomagał innym. Jednocześnie był wybuchowy i uczniowie się go bali. Ale jak my go pamiętamy, był bardzo miłym człowiekiem. Okazywał nam wielką miłość. Pewnego razu kupił orzeszki, wysypał je na stół i zaczął jeść. Bardzo lubił orzeszki. Od razu wziąłem pudełko po ciastkach i zacząłem chować do niego orzeszek po orzeszku. Wkrótce na stole nie pozostał ani jeden. Dziadek powiedział: "Zostaw trochę dziadkowi". Zacząłem głośno płakać, orzeszki wysypały się na ziemię, rzuciłem pudełkiem. Ale on z uśmiechem łagodnie do mnie powiedział: "Dobrze, dobrze, dziadek nie zje orzeszków". Mówiąc to klęczał i zebrał orzeszki do pudełka, aż przestałem płakać.

Pewnego razu pewien przyjaciel przyszedł do niego. Dziadka akurat nie było w domu. Otworzyłem drzwi i poprosiłem gościa do środka, ale on nie wszedł. Zapytałem jak się nazywa i po co przyszedł. Zanim odszedł powiedziałem: "Szczęśliwej drogi, do widzenia". Następnie zamknąłem drzwi. Gość ten później opowiedział dziadkowi, jak mądrego ma małego wnuka. Dziadek był uradowany i kupił mi wiele smakołyków. Często opowiadał o tym wielu ludziom i był wtedy bardzo szczęśliwy.

Dla dziadka najważniejsza była sztuka walki. Natomiast w codziennym życiu był raczej niezaradny. Pewnego razu, gdy miałem 3 latka, dziadek odprowadzał mnie i babcię na pociąg do Tianjinu, gdzie jechaliśmy odwiedzić moją mamę. Babcia to obejmowała mnie, to prowadziła, nie była w stanie niczego nieść. Dziadek niosąc na plecach wielki tobół wsiadł do pociągu i zaczął szukać dla nas miejsca siedzącego. Pociąg odjechał z dziadkiem, który miał nas tylko odprowadzić, natomiast my zostaliśmy na stacji. Dziadek dojechał do stacji Fengtai, i stamtąd z wielkim tobołkiem na plecach wrócił pieszo do Yongdingmen. Zdenerwowana babcia powiedziala tylko: "Z tobą, starym tępakiem, to nie ma rady".

Gdy dziadek uczył w parku Sun Yatsena, w większości uczył zhan zhuang osoby z przewlekłymi schorzeniami. Czasem sam zaczynał coś ćwiczyć. Jego wzrok był wtedy przenikliwy, ciało skoordynowane, poruszające się harmonijnie, niezwykle zwinnie. Naprawdę poruszał się jak potężny tygrys, jak wijący się smok, z mocą którą mógłby poruszyć góry i połknąć morze. W bezruchu natomiast był jak delikatny uczony, jak nieśmiała dziewica, pełen spokoju i łagodności. Gdy go wspominam, widzę, że naprawdę ucieleśnił w praktyce to o czym pisał w swoich traktatach.

Wieczorami uczniowie dziadka (większość to ci, którzy uczyli się walki) często przychodzili ćwiczyć do niego. Ćwiczyli zhan zhuang, shi li, tui shou, walkę. Dziadek ustawiał na podwórku stół i kilka krzeseł, zaparzał herbatę, od czasu do czasu udzielał wskazówek uczniom. Czasem uczniowie otaczali go i słuchali jak wyjaśniał zasady i istotę yiquan. Niestety byłem wtedy zbyt mały by uczyć się yiquan od dziadka. Zawsze będę jednak pamiętał majestatyczny obraz dziadka w trakcie ćwiczeń.

W 1962 roku zmarła babcia i dziadek pogrążył się w wielkim smutku. By to dla niego wielki cios. Nie miał się też kto zatroszczyć o jego zwykłe życiowe sprawy. Szef Instytutu Chińskiej Medycyny Prowincji Hebei zaprosił go do Baoding i zaoferował mu pracę. Wyznaczono też sekretarza, by pomógł dziadkowi uporządkować jego prace dotyczące yiquan i wykorzystania zhan zhuang w terapii, a także zajął się sprawami bytowymi.

Niestety wiele powodów sprawiło, że wkrótce dziadek ciężko zachorował. Sprowadziliśmy wtedy dziadka do nas, pielęgnując go w domu. Mieliśmy wtedy okazję otrzymać wiele wskazówek od dziadka. Niestety, ponieważ nie docenialiśmy głębi yiquan, nie przykładaliśmy się do nauki, nie traktowaliśmy tego poważnie i niewiele skorzystaliśmy. Dziadka bardzo to martwiło. Gdy teraz to wspominam, żałuję, że nie byłem w stanie wykorzystać takiej okazji. Mieliśmy wtedy 14 i 16 lat. Gdy dziadek czuł się lepiej, udzielał nam lekcji. Pewnego popołudnia, skończyliśmy ćwiczenia zhan zhuang i przeszliśmy do tui shou. Nigdy nie mogliśmy opanować wymogów tych ćwiczeń. Ponieważ słyszeliśmy, że dziadek "odrzucał ludzi", zapytaliśmy: "Dziadku, dlaczego nam się nie udaje?" Dziadek siedząc na kanapie, przesunął się nieco i uniósł prawe ramię, z ugiętym nadgarstkiem, z palcami rozchylonymi i kazał mi pchnąć. Widząc jego schorowane ciało i wychudłe ramiona nie odważyłem się użyć dużej siły. Dziadek śmiejąc się powiedział: "Głupi dzieciak, użyj siły, nie bój się". Zacząłem pchać mocniej, ale nie mogłem poruszyć jego ramienia. W końcu zaparłem się mocno stopami i gwałtownie pchnąłem. Poczułem się, jakbym był w windzie, która nagle ruszyła, uniesione ciało poleciało do tyłu i jakby przykleiło się do ściany, a następnie opadłem na podłogę. Dziadek roześmiał się. Ja i mój młodszy brat byliśmy zdumieni. Stary i schorowany dziadek miał taką siłę! Siedząc na podłodze, też zacząłem się śmiać. Mama przybiegła z kuchni zobaczyć co się dzieje. Widząc wesołego dziadka uroniła kilka łez szczęścia. Tak, dziadek chyba poczuł wtedy, że jeszcze może wyzdrowieć, poczuł się pełen sil. Brat też chciał spróbować i rezultat był oczywiście taki sam.

Dziadek miał nietypowy sposób zażywania lekarstw. Najpierw nabierał w usta łyk wody, wkładał do ust lekarstwo, a następnie wykonywał gwałtowny ruch tułowia do przodu, wtedy właśnie połykał lekarstwo. Kto by pomyślał, że w taki sposób zakończy się jego życie. Sam podałem mu wodę i lekarstwo. Nastąpił wylew krwi do mózgu. Dziadek upadł na moje prawe ramię. Byliśmy zrozpaczeni. Szczególnie moja matka była ledwo żywa od płaczu. Przyjaciele i uczniowie dziadka urządzili uroczystą ceremonię pogrzebową, wspominając jego wielki wkład w rozwój chińskiego wushu, wspominając wielką reformę jakiej dokonał, wspominając wkład jaki wniósł w sprawę poprawy stanu zdrowia społeczeństwa. Upamiętniając setną rocznicę urodzin mistrza chińskiego wushu Wang Xiangzhai'a, przepełnieni jesteśmy głębokim uczuciem. Będziemy wytrwale pracować, by urzeczywistnić to, czego on nie zdołał. Chińskie wushu z pewnością znajdzie poczesne miejsce wśród sztuk walki całego świata. Yiquan z pewnością z pączka rozkwitnie w kwiat.

Powrót do spisu treści


Strona została przygotowana przez Tomasza Grycana.

Wszelkie pytania i uwagi dotyczące serwisu "Neijia" proszę przesyłać na adres:

Uwaga! Zanim wyślesz e-mail, przeczytaj dokładnie F.A.Q.

Powrót do strony głównej.