Kolorowy napis z ideogramami: Świat Nei Jia

NR 19 (SIERPIEŃ 2001)

Mistrzowie Taijiquan

YANG LUCHAN
Jaromir Śniegowski

Polskie Towarzystwo Rozwoju Chen Tai Ji Quan
chen@yoyo.pl

Szacowny mistrz Chen Chanqxing miał trudny orzech do zgryzienia - właśnie był świadkiem bójki między jednym z członków rodu Chen a wynajętym do pomocy parobkiem. Problemem nie było to, że parobek zwyciężył. Wielu ludzi znało dobrze sztuki walki. Natomiast trudne do strawienia było to, że użył rodowych technik walki Chenów. Stary mistrz wiedział, że każdy odpowiednio zdeterminowany człowiek mógłby je opanować. Właśnie dlatego od XVII wieku Chenowie uczyli tych technik tylko członków rodu. Parobek zaś nosił nazwisko YANG.

Yang Luchan

Człowiek, który o taki kłopot przyprawił Chen Changxinga nazywał się Yang Luchan i urodził się w 1799 r.. W wiosce Chenjiagou przebywał od wielu lat, pomagając w pracach polowych, mimo że przybył z zamiarem nauczenia się tajemniczego stylu walki Chenów - taijiquanu. Pierwotnie ćwiczył 108 ruchów Shaolinquan, stylu z północnego klasztoru Shaolin, jednak opowiadania jego mistrza o niezwykłej skuteczności w walce mieszkańców Chenjiagou skłoniły go do podjęcia próby nauki u nich. Zdarzało się, że mistrzowie poszczególnych stylów rodowych, wzruszeni wytrwałością i determinacją postronnych wielbicieli swego talentu zgadzali się uczyć ludzi spoza rodziny. Dla niektórych było to nawet źródło utrzymania lub sposób na zdobycie sobie wyszkolonych w walce stronników, którzy popieraliby ich w rozgrywkach miedzy szkołami czy pomagali w działalności, np. handlowej czy spiskowej (1). A mody adept sztuki walki mógł mieć więc nadzieje na osiągnięcie celu. W wypadku taijiquanu było jednak inaczej. Chenowie, idąc śladem rozczarowanego życiem Chen Wangtinga, założyciela stylu, programowo stronili od jakiejkolwiek działalności. Zajmowali się uprawą roli, a będąc rodziną liczną, nie potrzebowali dodatkowych stronników. Yang Luchan został wiec wyśmiany i wyrzucony z wioski.

Ktoś, kto był naprawdę zdecydowany uczyć się u mistrza musiał być w Chinach przygotowany na takie traktowanie. Uczeń był jakby przybranym synem mistrza, ze wszystkimi prawami i obowiązkami, a nie każdego przecież chętnie przyjmuje się do rodziny. Uczeń miał słuchać i służyć, natomiast mistrz do końca życia odpowiadał za czyny swego ucznia. Wielokrotnie zdarzało się, że nauczyciele sztuki walki zabijali adeptów, którzy chcieli ich opuścić, lub którzy rozpoczęli działalność nie odpowiadającą mistrzowi. Jeśli uczeń okazywał się zdrajcą, zaczynał postępować niehonorowo czy zajmował się rabunkiem, takie morderstwo było dla mistrza jedynym sposobem "zachowania twarzy" i odzyskania ludzkiego szacunku. Stąd nikt nie mógł zmusić sifu do nauczania kogoś, z kim mu się źle pracowało - wiadomo, że ten, z kim są kłopoty, nie będzie także w przyszłości uznawał autorytetu starszych - ponoszenie odpowiedzialności za kogoś takiego to poważne ryzyko.

Zdeterminowany Yang Luchan powróci do wioski Chenów, wynajmując się do prac polowych. Miał zapewne nadzieję na podpatrzenie ich technik. Jednak ze względu na obecność obcych w osadzie stali mieszkańcy ćwiczyli po ciemku, późną nocą. Dla Luchana zaczął się trudny okres życia; po ciężkiej pracy w polu nie spał nocami, tylko podpatrywał z ukrycia, a później w tajemnicy powtarzał tajemne techniki. Trening taki zajął mu wiele lat. Jednak, gdy kiedyś doszło do sprzeczki i bójki miedzy nim a jednym z młodszych członków rodu, Yang okazał się lepszy.

Z kłopotliwej sytuacji mistrz Chen wyszedł w sposób humanitarny. W końcu służbę traktowano w Chinach jako młodszych członków rodziny. Zaimponowała mu też zapewne determinacja, wielki talent i niezwykła wiedza o sztukach walki, bez których parobek nie mógłby wiele zrozumieć z podpatrywanych ukradkiem treningów. Yang Luchan został wiec pierwszym oficjalnym uczniem taijiquanu spoza rodu w historii stylu Chen. Prócz niego, źródła wymieniają jedynie Li Pengui, również ucznia Changxinga. W szkoleniu nowego ucznia brał również udział Chen Youbeng, twórca "nowego stylu" Chen, w którym zrezygnował z niektórych form i broni. Jego wpływ na Yanga mógł się uwidocznić w tym, że ten również nie wykorzystywał w treningu wszystkich możliwości. W dobie rozpowszechnienia broni palnej nie było już takiej potrzeby.

Po ukończeniu nauki Yang Luchan nie pozostał u boku mistrza. W Chenjiagou nie było widocznie miejsca dla kogoś z innego rodu. Może zresztą Chen Changxing obawiał się, że przybysz rozgryzie wszystkie tajemnice rodowe i stanie się lepszy od właściwego spadkobiercy stylu. W owych czasach nie dopuszczano do takiej sytuacji. Zawiesiwszy na włóczni, która była jego ulubioną bronią, węzełek, Yang wyruszył w długą podróż w poszukiwaniu godnego siebie przeciwnika.

Wędrówka ta przeszła do legendy. Yang stoczył w życiu podobno sto walk, nie przegrywając żadnej, co zyskało mu przydomek Yang Wuti, "Yang bez przeciwnika". Opowiadano, że popisywał się miotaniem strzał bez użycia łuku, wbijając je w odległe ściany. Zakończywszy podróż w Pekinie, brał udział w walkach, jakie pod koniec wieku toczyły się wśród bezrobotnych mistrzów walki, którzy po wprowadzeniu na dużą skalę broni palnej utracili zajęcia i konkurowali ze sobą o stanowiska w ochronie stołecznych bogaczy i nauczycieli walki - w mieście nie wypadało się poruszać ze zbrojną eskortą, stad zapotrzebowanie na posługujących się gołymi rękami przybocznych.

Niepozorny, niski i chudy dawał przykłady niezwykłej siły. Nagabywany przez boksera o niedostatecznych kwalifikacjach zgodził się w końcu na walkę, dając jednak przeciwnikowi "fory", pozwolił trzy razy się uderzyć. Dwa pierwsze ciosy zamortyzował ciałem, widząc jednak, że przeciwnik trwa w ślepym uporze, za trzecim razem odrzucił go ruchem mięśni brzucha parę metrów do tyłu. Do legendy przeszło jego zachowanie w gościnie u jednego z pekińskich bogaczy, pasjonujących się sztukami walki. Gospodarz, widząc niepozorną postać mistrza rozczarował się i kazał zastawić stół nader skromnie. Dla formalności jedynie poprosił gościa o pokazowy sparing - dopiero gdy Yang zaczął rzucać będącym w jego służbie świetnym muzułmańskim bokserem (znanym z ataku z rozpędu, niezwykle mocnego), na stół wjechała bogata zastawa i świetne potrawy. Nieporuszony, skromny Yang stwierdził, że może pokonać wszystkich, prócz ludzi z kamienia, drewna i brązu (2). Powiedzenie to przeszło do historii stylu. W trakcie całej swej kariery Luchan nikogo nie zabił i nie okaleczył, co przydało mu wielkiej sławy.

Nie zawsze jednak mistrz był tak wielkoduszny wobec własnych synów stosował tak ostre metody treningu i drakońskie kary, że ci uciekali przed jego nauką gdzie się dało - starszy do dzielnicy uciech, rozwaliwszy przedtem gołymi rękami ścianę, dzielącą go od ulicy, młodszy do klasztoru buddyjskiego i w ... śmierć. Dwukrotnie usiłował popełnić samobójstwo. Dopiero ciężkie i przykre doświadczenia z dziećmi zdołały Luchana przekonać, że należy złagodzić metody pedagogiczne. Trzeba jednak przyznać, że wykazał on niesamowity upór i ustąpił dopiero przed ostatecznością. Tak to jest z tym nadmiarem cnót - nienaturalną powściągliwość w jednej dziedzinie zawsze kompensuje się przesadą w drugiej. I nawet wielkość nie może przed tym uratować. A Yang Luchan był wieki...

Przypisy:
1. - XIX wiek to okres ożywionej działalności wszelkich tajnych stowarzyszeń, gildii kupieckich i sekt, skierowanej przeciw dynastii Qing i jej administracji.
2. - Nie poruszają się, a Taijiquan wykorzystuje ruchy przeciwnika do wytrącenia go z równowagi

Artykuł ukazał się w magazynie "Kung Fu" nr 2(8)/'93.

Powrót do spisu treści


Strona została przygotowana przez Tomasza Grycana.

Wszelkie pytania i uwagi dotyczące serwisu "Neijia" proszę przesyłać na adres:

Uwaga! Zanim wyślesz e-mail, przeczytaj dokładnie F.A.Q.

Powrót do strony głównej.