Kolorowy napis z ideogramami: Świat Nei Jia

NR 27 (GRUDZIEŃ 2002)

Chen Taijiquan

ROZMOWA O CHEN YINGJUN

Na temat mistrza Chen Yingjun (syna Wielkiego Mistrza Chen Xiaowanga, spadkobiercy Taijiquan stylu Chen) z Bartłomiejem Jabłońskim (współorganizatorem tegorocznych seminariów w Polsce) rozmawia Tomasz Grycan.

Kiedy spotkałeś Chen Yingjuna pierwszy raz?

To była jego pierwsza wizyta w Polsce, a konkretnie w Warszawie. Czekaliśmy wszyscy przed salą gimnastyczną. W większości się znaliśmy, nikt natomiast nie widział jeszcze Chen Yingjuna. Jak to po dłuższym niewidzeniu dzieliliśmy się "zawodowymi" plotkami, ale czuć było atmosferę podniecenia. Jaki będzie? Jak poprowadzi zajęcia? Co potrafi? Mnie również wtedy udzieliła się ta atmosfera, a odpowiedzi na te pytania uzyskaliśmy już na pierwszym treningu.

z Chen Yingjun

Bartłomiej Jabłoński z Chen Yingjun w Krakowie w 2001 r.

Jakie zrobił na Tobie pierwsze wrażenie? Czy był taki, jak go sobie wyobrażałeś?

Mieliśmy jakieś problemy z otworzeniem szatni. Rzuciłem jakiś dowcip. On coś odpowiedział na wesoło i szybko zrobiła się bardzo miła atmosfera, która utrzymała się na wszystkich jego warsztatach. Jeżdżąc z nim później po różnych miastach wielokrotnie miałem okazję zaobserwować, że nie był to przypadek. Ma wspaniałe poczucie humoru.

Jeżeli usłyszysz słowa: Chen Yingjun, to jaka pierwsza myśl przychodzi Ci do głowy? Z czym Ci się najbardziej kojarzy, jak go zapamiętałeś? Gdybyś miał go krótko opisać, to co byś o nim powiedział?

Pierwsza myśl? To raczej nie są myśli tylko obrazy. Krótkie reminiscencje odbytych warsztatów i czasu spędzonego poza salą. Pamiętam wspólny obiad, kiedy piliśmy zupę po chińsku, czyli głośno siorbiąc. Pamiętam jak ćwiczyliśmy w Łódzkim Ogrodzie Botanicznym aplikacje, skutkiem czego po treningu wyciągnąłem chyba z kilo suchych liści spod koszuli. Pamiętam jak poprawiał mnie w pozycji. Pamiętam... Tego nie da się opisać jednym zdaniem.

Czy zmieniał się w czasie kolejnych wizyt u nas?

Zmienia się w takim samym stopniu w jakim zmieniamy się my wszyscy. To co się w nim nie zmienia to pasja do Taiji. Wielokrotnie słyszałem, jak zadawano mu pytania w rodzaju: "Dlaczego ćwiczysz?", "Czy lubisz to robić?". Sens każdej jego odpowiedzi jest taki sam: "Robię to, bo to lubię". To czego można mu pozazdrościć to niezwykła wytrwałość.

Czy mówił Ci ile sam zwykle ćwiczy codziennie? Jak wygląda jego osobisty trening? Czy ćwiczy na przykład więcej form czy Tui Shou?

Opowiem prawdziwą anegdotą. Podczas jednego z jego warsztatów, w czasie przerwy miał wywiad, a ja z innymi przysłuchiwaliśmy się. Pytania standardowe: Co to jest Taiji? Czy to jest dobre dla zdrowia? Czy wycisza? itd. W pewnym momencie padło pytanie, ile godzin Chen Yingjun przeznacza dziennie na praktykę. Zapadła cisza, widać było jak Chen Yingjun coś tam sobie liczy po cichu, aż w końcu odpowiedział: 4-5 godzin. Po wywiadzie, jak już wszyscy się rozeszli, podchodzi do mnie i mówi: "No przecież jak bym powiedział, że 7-8, to nikt by nie przyszedł na zajęcia".

Jak to się stało, że zacząłeś pomagać w organizowaniu jego seminariów?

Jakoś tak się stało, że zostałem szoferem Chen Yingjuna. Mam samochód, znam angielski i we wrześniu dysponuję czasem. Podczas przejazdów z miasta do miasta mieliśmy mnóstwo czasu na rozmowę i trochę się zaprzyjaźniliśmy. Byłem też na każdych jego zajęciach i siłą rzeczy poznałem wszystkich lokalnych organizatorów. Moja pomoc w organizacji sprowadziła się do skontaktowania ich wszystkich ze sobą poprzez internet, natomiast nie czuję się żadnym jego przedstawicielem na Polskę. Chcę tylko, żeby czuł się u nas swobodnie i żeby nie trapiły go wpadki organizacyjne. Dlatego pomagam.

Jaki jest na treningach? Czy zmienia się bardzo po ich zakończeniu? Czy ma dwa oblicza: "oficjalne" na sali i "towarzyskie" po za nią?

I tak, i nie. Na treningach jest jakby bardziej poważny i skupiony - widać, że wszystkich obserwuje i dostosowuje się do ich umiejętności i potrzeb. Poza salą wydaje się bardziej rozluźniony, chętnie uczestniczy w spacerach, dobrze się czuje na imprezach towarzyskich. Wciąż jednak pozostaje nauczycielem i, w mojej opinii, warto się u niego uczyć.

Ile ćwiczy samodzielnie w czasie pobytu w Polsce? Czy ma jeszcze na to czas i siły po prowadzonych przez siebie treningach na seminariach?

Za drugim razem warsztaty zaczynały się w moim rodzinnym mieście - Łodzi. Chen Yingjun przyleciał do Warszawy zmęczony po poprzednich warsztatach (bodajże w Irlandii), doszły do tego dodatkowe uciążliwości związane z wydarzeniami na WTC, i jeszcze na dodatek spóźniłem się 2-3 godziny na spotkanie. Potem była dwugodzinna podróż z Warszawy do Łodzi (na trasie miał miejsce jakiś wypadek, więc znowu się trochę wydłużyło). W każdym razie dojechaliśmy do domu tuż przed północą, zjedliśmy kolację i już miałem nadzieję, że będę mógł odespać wcześniejsze zaległości, gdy Chen Yingjun zaproponował wspólną praktykę Tui Shou. Ćwiczyliśmy z godzinkę i omal nie zdemolowaliśmy mieszkania. Następnego dnia wstałem o 7:00 i widziałem niewyraźnie przez szybę w drzwiach, że już nie śpi i coś ćwiczy. Jak by nie był zmęczony, zawsze znajdzie czas na własną praktykę.

Co mówi o Polsce i Polakach? Czy mu się u nas podoba?

O złe maniery nie można go posądzać. Pytany jak mu się u nas podoba, niezmiennie odpowiada że jest OK. Ożywia się jednak, gdy wspomina Chiny. Muszę podkreślić, że zarówno on, jak i jego ojciec Chen Xiaowang, nie zwracają uwagi na narodowość - do każdego podchodzą indywidualnie. Widać to szczególnie w Rogli (Słowenia) na międzynarodowym obozie.

Co mówi o polskich uczniach jego rodzinnego stylu?

To są bardzo niewygodne dla niego pytania. Pamiętam, kiedyś przy obiedzie, ktoś zadał mu pytanie jacy są Rosjanie, Anglicy, Niemcy, itd. jak wypadają nasze umiejętności na tle innych. Umiał o każdym powiedzieć coś miłego i każdemu wytknąć jakąś wadę "narodową". Wykazał się przy tym niezłym aktorstwem i wszyscy mieliśmy niezłą zabawę.

Jak opisałbyś każdą z jego wizyt u nas? Czy było w nich coś charakterystycznego, różniącego je?

Podczas pierwszej wizyty poznawaliśmy się wzajemnie. On był pierwszy raz w Polsce - my jeszcze nie znaliśmy stylu. Jednak w nas wszystkich tkwił jakiś niesamowity entuzjazm. Druga wizyta - ten sam entuzjazm, ale i praca nad sobą już była trudniejsza, bardziej wyczerpująca. Pod względem organizacyjnym chyba była ona najgorzej przygotowana. Wszystko robione był na ostatnią chwilę, przez co chyba nie do końca wykorzystaliśmy jego czas. Dni wytężonej pracy przeplatały się z dniami wolnymi od zajęć. Ostatnia wizyta: nauczeni bolesnym doświadczeniem zorganizowaliśmy mu 16 dni zajęć bez przerwy. Aż dziw, że wytrzymał. Pod koniec był już niesamowicie zmęczony, ale też i dumny z wykonanej pracy. Była to też wizyta, w której zaobserwowałem najniższą frekwencję.

Czy zaskoczył Cię czymś?

Bezustannie zaskakujemy siebie nawzajem. Podczas drugiej i trzeciej wizyty, kiedy nasze stosunki nie były już oficjalne i nie musieliśmy starać się nie popełnić jakiegoś faux pas, staliśmy się względem siebie bardziej otwarci. A że pochodzimy z różnych kultur, to jest się czym zaskakiwać. Doprowadza to czasem do różnych śmiesznych sytuacji.

Grupowe zdjęcie

Grupowe zdjęcie z warsztatów w Łodzi w 2002 r.

Jaki jest w czasie ćwiczenia Tui Shou?

Ma niezwykłą zdolność opanowywania mięśni twarzy, zwłaszcza wtedy, gdy patrzy jak my się męczymy nad prostymi ćwiczeniami... ;). A tak na poważnie: jest cierpliwy, miękki i...kiedy trzeba - twardy. Za każdym razem gdy zaczynam z nim ćwiczyć Tui Shou, to mam wrażenie, że ćwiczę z górą. Niby niewysoką, niby łatwą do pokonania, ale przesunąć się jej nie da. To jakby zabawa, w której nie wolno przestać czuć respektu.

Kiedy planowana jest jego kolejna wizyta w naszym kraju?

Na to pytanie trudno jest mi odpowiedzieć. Sam Chen Yingjun wspominał, że chciałby przyjechać w przyszłym roku. Jednak należy wziąć pod uwagę zbliżający się jego ślub, oraz że musi mieć czas na przygotowania do turnieju. Być może ustalony termin w końcu września przesunie się nieco. Prawdopodobnie nie będzie to objazd wszystkich ośrodków, a raczej warsztaty w jednym, dwóch miejscach.

O jaki turniej chodzi?

Chodzi o przeprowadzany co dwa lata w Chinach turniej Tui Shou. Chen Yingjun chce w nim wystąpić i, oczywiście, wygrać go. Sprawę traktuje on bardzo poważnie. Ponieważ przez kilka lat trenował "ulgowo" ze względu na przebytą wcześniej operację stopy, teraz czeka go bardzo intensywna praca.

Co chciałbyś jeszcze o nim opowiedzieć czytelnikom magazynu "Świat Nei Jia"? Może jakieś anegdoty?

Przychodzi mi do głowy teraz jedna historia. Warszawa, rok 2001, wieczór, siedzimy w kawiarni ja, Chen Yingjun i Danka z Krakowa. Jemy lody i rozmawiamy towarzysko o niczym. W pewnym momencie rozmowa zeszła na podróże i okazało się, że zarówno Chen Yingjun jak i jego ojciec przez kilka miesięcy są poza domem i prawie się nie widują. Wspólnie z Danką wyrażamy opinię, że jak w końcu się spotykają to musi to być wielkie święto. Chen Yingjun potwierdza kiwnięciem głowy i uśmiecha się. No to my drążymy temat dalej: "Pewnie masz wtedy do ojca dużo pytań o Taiji?". - "Nie.". "Jak to? Żadnych pytań?" - byliśmy zszokowani. Kiedy my widzimy mistrza raz do roku, to wprost zalewamy go listą pytań i wątpliwości. Jak to jest, że można nie korzystać z takiej okazji? Doszukanie się logiki w tej odpowiedzi zajęło mi parę miesięcy. Myślę, że chodzi tutaj o to, aby poznawać poprzez własną pracę, aby nie czekać na gotowe rozwiązania do następnego przyjazdu nauczyciela, aby samemu zadawać sobie pytania i samemu doszukiwać się odpowiedzi, aby ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć...

Dziękuję za rozmowę. Mam nadzieję, że w wystarczającym stopniu zachęciliśmy czytelników magazynu "Świat Nei Jia" do udziału w seminariach mistrza Chen Yingjun i spotkamy się z nim w znacznie większym gronie na jego przyszłorocznych treningach w naszym kraju.

Powrót do spisu treści


Strona została przygotowana przez Tomasza Grycana.

Wszelkie pytania i uwagi dotyczące serwisu "Neijia" proszę przesyłać na adres:

Uwaga! Zanim wyślesz e-mail, przeczytaj dokładnie F.A.Q.

Powrót do strony głównej.