Kolorowy napis z ideogramami: Świat Nei Jia

NR 6 (MARZEC 1999)


WYWIAD Z JAROSŁAWEM SZYMAŃSKIM
(e-mail: yaleike@hotmail.com lub jarek@shiuol.cn.net
http://msnhomepages.talkcity.com/SpiritSt/xinyi/index.html )

przeprowadzony poprzez internet (e-mail).

Tomasz Grycan - Kiedy po raz pierwszy zetknąłeś się z wschodnimi sztukami walki (kino, książka, znajomi)?
Jarosław Szymański - Wszystko zaczęło się od pewnego programu w zapomnianym już pewnie cyklu "Studio 2", w którym pewien bosonogi, ubrany w egzotyczny strój jegomość rozbił pięścią stos desek. Miałem wtedy chyba 15 lat. Jeszcze wcześniej były książki o Jujutsu i Judo (Kondratowicza i Pawluka), z których uczyłem się "chwytów" razem z kilkoma kolegami. No i oczywiście komiksy z kpt. Żbikiem i Konusem.
A wracając do wspomnianego wyżej programu, to wtedy właśnie dowiedziałem się, że ta tajemnicza dyscyplina nazywa się Karate i pochodzi z egzotycznej Azji.
T.G. - Jak to się stało, że zacząłeś je ćwiczyć (co to był za styl)?
J.S. - Na ulicy zobaczyłem plakat o rozpoczęciu zajęć w sekcji "Free Style Karate" i razem z kilkoma kolegami z klasy poszliśmy zobaczyć, co to w ogóle jest. Choć na pierwszych zajęciach musieliśmy przez ponad pół godziny siedzieć na piętach (z której to pozycji zresztą nie mogliśmy się potem podnieść) i instruktor okropnie wrzeszczał, ale ponieważ nosił taki sam strój, jak wyżej wspomniany jegomość w telewizji, a co więcej, i my mogliśmy w krótkim czasie zostać szczęśliwymi posiadaczami takich strojów, zapisaliśmy się i tak wkroczyłem na drogę sztuk walki. Jak się później okazało, materiał techniczny oparty był na zasadach Karate Kyokushinkai, instruktorzy nie byli wykwalifikowani, traktowali całe przedsięwzięcie raczej zarobkowo, ale mnie i tak się podobało. "Wycisk" był solidny (wielu mdlało a pot spływał po ścianach) i myślę, że tamte treningi nauczyły mnie stawiać sobie samemu wysokie wymagania i przezwyciężać własną słabość.
T.G. - Jak na twoje treningi zapatrywali się rodzice?
J.S. - Rodzice mieli nadzieję, że to tylko chwilowy wybryk jedynaka, który szybko się opamięta i zajmie czymś "porządniejszym". Choć treningi zajmowały sporo czasu, to jednak moje wyniki w nauce nieoczekiwanie się poprawiły i rodzice dali mi spokój.
T.G. - Co sądzisz o Bruce Lee i jego filmach? Czy miały na ciebie jakiś wpływ (np. "Wejście smoka")?
J.S. - Bruce Lee zrobił wrażenie chyba na wszystkich, jego szybkość, sprawność, gesty, mimika. Było to dla mnie pierwsze zetknięcie z Kungfu, co prawda filmowym, ale jakże przekonywującym! Jak wszyscy wówczas zrobiłem sobie nunchaku i robiłem kopnięcia boczne z doskokiem.
T.G. - Jak przebiegała twoja droga poznawania wschodnich sztuk walki (co ćwiczyłeś i u kogo)?
J.S. - Z "Free Style Karate" pamiętam tylko niejakiego Sempaja Masłowskiego, którego typowym powiedzeniem było "Boli? To znaczy, że się goi!". Potem było trochę Kyokushinkai, a w końcu w Poznaniu pojawiła się sekcja upragnionego Kungfu (Taichi/kungfu u Tadzia Kuczyńskiego, które swe fascynacje muzyką reggae i kulturą Chasydów mieszał do sztuk walki), wreszcie Modliszka u Sławomira Milczarka (1986-90).
T.G. - Jak trafiłeś do Chin?
J.S. - W 1988 roku rozpocząłem, będąc na ostatnim roku Politechniki, studia na sinologii. Po dwóch latach studiów pojawiła się możliwość wyjazdu na staż językowy do Pekinu i we wrześniu 1990 roku trafiłem do Pekińskiego Instytutu Językowego. Planowany pierwotnie na rok pobyt w Chinach stał się trwającą nieprzerwanie do dziś przygodą.
 

Li Zunsi
Muzulmanski mistrz stylu Xinyi Liuhe Quan, Li Zunsi

T.G. - U jakich chińskich nauczycieli się uczyłeś (uczysz się dalej)? Jak do nich trafiłeś?
J.S. - Zacząłem od nauki Baguazhang (Dłoń Ośmiu Trygramów) odmiany Liang u nauczyciela, który prowadził też WF w naszej szkole w Pekinie. Potem był styl Chen Taijiquan u Liu Wunian'a, ucznia Chen Zhaokui'a, Xingyi i Taijiquan rodziny Sun u Sun Jianyun, córki Sun Lutanga, Yiquan, Zhaobao Taijiquan, wreszcie, kiedy zobaczyłem już dość, żeby odróżnić dobre gong fu (czyli umiejętność) od złego, "wszedłem" przede wszystkim w styl Shi Baguazhang u obecnie 90-letniego Di Zhaolonga i Xinyiquan (Pięść Umysłu i Intencji) u 80-letniego chińskiego muzułmanina, Li Zunsi.
T.G. - Czy łatwo zaakceptowali ucznia z zachodu?
J.S. - Uczeń z Zachodu dla chińskiego nauczyciela oznacza niezły zarobek, stąd też, jeśli tylko ma się pieniądze, uczyć się nie jest trudno. Zwykle, ze względu na barierę językową, przekazywane są tylko ruchy, a teoria stylu, metody wykorzystywania siły, taktyka, etc. są pomijane. Bardzo rzadko uczniowie z Zachodu poznają specjalne ćwiczenia, tzw. Gongfa, które rozwijają określone umiejętności.
Zresztą język jest chyba jedną z najistotniejszych barier. Druga to złe przyzwyczajenia treningowe ludzi z Zachodu, wciąż pokutujące ideały sylwetki w kształcie litery "V" o niedorozwiniętych nogach, słabej talii i biodrach, nadmiernie rozwiniętej klatce piersiowej i ramionach, etc. To wszystko powoduje, że na prawdziwe wejście w kungfu (Ru Men) potrzeba sporo czasu. Stąd też uczniowie z Zachodu są rzadko traktowani poważnie w Chinach. Co uczciwsi nauczyciele wymagaja, by taki uczeń był w Chinach co najmniej trzy lata.
Trudności z akceptacją wynikają też stąd, że cudzoziemiec dla Chińczyka z prowincji jest wciąż bardzo egzotyczny (i vice-versa); różne przyzwyczajenia, nieznajomość chińskiej specyfiki, zwyczajów, wszystko to narzuca pewien dystans między nauczycielem a uczniem. Na jego pokonanie trzeba zwykle czasu, znajomości języka, zwyczajów etc. Dla przykładu, mój nauczyciel Bagua, człowiek starej daty urodzony jeszcze za panowania cesarza Puyi, przekonał się do mojej osoby chyba dopiero wtedy, kiedy zachorował, a ja co tydzień odwiedzałem go (mieszka 200km od Shanghaju). Wtedy dopiero zaczął mnie zapoznawać z Qigongiem Bagua, Tieshazhang (Dłoń Stalowego Piasku) i innymi metodami treningowymi przeznaczonymi tylko dla zaawansowanych uczniów.
 

Mistrz Di Zhaolong
Mistrz Di Zhaolong z jedna z charakterystycznych broni Baguazhang, Ji 
Zhao Rui (Haki Koguciego Pazura)

T.G. - Czy stosują specjalną "taryfę" dla ciebie (cudzoziemca) czy uczą cię tak jak każdego Chińczyka?
J.S. - Uczą tak samo, a często nawet lepiej. Wynika to z tego, że ja nie obawiam się pytać i mam sporo czasu na ćwiczenia indywidualne. Obecnie nie ma zbyt dużego zainteresowania kungfu w Chinach, mało kto poświęca ćwiczeniom więcej niż godzinę czasu dziennie. Co więcej, Chiny rozwijają się bardzo dynamicznie i Chińczycy wykorzystują możliwości szybkiego dorobienia się, gros sił i czasu przeznaczając właśnie na ten cel. Wielu z moich braci (w kungfu) ma pretensje do nauczycieli, że uczą mnie więcej i lepiej. W rzeczywistości powinni mieć pretensje tylko do siebie, że nie ćwiczą intensywniej. Jest oczywiście jeszcze jeden aspekt - to, czy nauczyciel lubi danego ucznia, czy nie. Często pewne sekrety przekaże cudzoziemcowi, którego po prostu lubi lub ma nadzieję, że ten, poprzez ciężką pracę, może odziedziczyć jego sztukę.
Z drugiej strony, cudzoziemcy ćwiczący w Chinach są lepiej motywowani, przyjazd do Kraju Środka, pobyt tutaj, wymaga pewnych wyrzeczeń i trzeba być naprawdę fanatycznie nastawionym do sztuk walki, by porzucić wygodne pielesze i tłuc się po chińskich wsiach. Taka motywacja jednak procentuje.
T.G. - W jakim języku się porozumiewacie? Czy dobrze znasz chiński?
J.S. - Porozumiewamy się tylko po chińsku, często w dialektach nieco różnych od oficjalnego Putonghua. Jak już wspomniałem, studiowałem przez dwa lata sinologię w Polsce, potem trzy lata w Pekinie, kończąc Pekiński Instytut Języka z dyplomem BA w 1993. Te studia to były jednak tylko podstawy. Dzięki nauce kungfu na prowincji (Shanxi, Hebei, Henan) miałem okazję poznać lokalne dialekty, a przez ostatnie lata "walczę" z szanghajskim.
T.G. - Dlaczego wybrałeś wewnętrzne style?
J.S. - Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Dlaczego ktoś lubi muzykę klasyczną a inny rock'n'rolla? Myślę, że to bardziej kwestia indywidualnych upodobań niż wyższości jakiejś grupy stylów nad innymi. Muszę jednak przyznać, że nie bez znaczenia była fascynacja Taoizmem, którego idee odcisnęły silne piętno na chińskich sztukach walki, szczególnie stylach wewnętrznych.
Taoizm jest mi o tyle bliski, że miałem szczęście (Chińczycy nazywają to "Yuan" - przeznaczeniem) spotkać i uczyć się zasad tego systemu w odmianie Quanzhen (Całkowitej Rzeczywistości) od Zhen Yangzi, starego mnicha taoistycznego. Taoizm nie narzuca żadnych aksjomatów, uczeń dostaje metodę ćwiczenia, która, uczciwie praktykowana, pozwala mu wszystko odkryć samemu. Metodą tą jest medytacja, "Xiu Lian". Nauka u Zhen Yangzi pozwoliła mi na odkrycie zupełnie innego Taoizmu, niż ten, który wcześniej "poznałem", uświadomiła też, że Taoizm i sztuki walki to dziedziny, których nie da się porównać i nie należy mieszać. Choćby dlatego, że wiele zasad, które brzmią identycznie, nosi zupełnie inne znaczenie w Taoiźmie i sztukach walki.
 

Z mistrzem Di Zhaolongiem
Z mistrzem odmiany Shi Baguazhang, 90-letnim Di Zhaolongiem

T.G. - Jak byś ocenił polskie Kung Fu, to czego uczą polscy nauczyciele?
J.S. - Nie znam dobrze sytuacji w polskim świecie kungfu, od 3,5 roku nie byłem w kraju. Wiem, że niektórzy instruktorzy znaleźli dobrych nauczycieli, choć niektórzy wciąż jeszcze jeżdżą do klasztoru Shaolin w płonnej nadziei, że znajdą tam prawdziwych mistrzów. Przypuszczam, że sytuacja w Polsce jest podobna do tej na świecie, szczególnie jeśli chodzi o style wewnętrzne - nie ma kompetentnych nauczycieli. Ostrzegałbym szczególnie ćwiczących Taijiquan - pamiętajcie, że jest to sztuka walki, jeśli instruktor nie uczy pchających dłoni, jeśli dużo mówi o Taoizmie i Yijing (I-Ching) a mało o mechanice ciała, to znak ostrzegawczy, że coś jest nie tak.
Widziałem ogłoszenia pewnego uznanego zresztą autorytetu kungfu w Polsce, że oprócz głównego stylu (z którego jest zresztą znany) prowadzi też zajęcia z Baguazhang. Jest to o tyle interesujące, że uczył się on tego stylu przez 3 tygodnie w Pekinie. To mówi chyba samo za siebie.
T.G. - Czym różni się trening w Chinach?
J.S. - Nauczyciel nie narzuca ostrego rygoru, intensywność ćwiczeń zależy od samego ćwiczącego. Nauczyciel najczęściej koryguje błędy, objaśnia, ale często daje zadania typu "Powiedz mi jutro, jakie są możliwe zastosowania tego ruchu". Jest to pewna metoda szkoleniowa. Mniej podaje się "na tacy", więcej zależy od inteligencji ćwiczącego, jego "Wuxing". Trening jest chyba lepiej zrównoważony, jest czas na żart i zrelaksowanie psychiczne i fizyczne (nawet trening Taiji może być bardzo wyczerpujący).
T.G. - Co to jest tradycyjny trening w Kung Fu (tradycyjna szkoła)?
J.S. - To trening, który obejmuje wszystkie aspekty sztuki (oczywiście zależnie od zaawansowania ćwiczącego), a który różni się od współczesnego Wushu przykładaniem dużej uwagi do zastosowań, właściwej mechaniki ciała; najmniej chyba uwagi przykłada się do wyglądu zewnętrznego ruchu zgodnie z przekonaniem, że ruch prawidłowo wykonany będzie też ładnie wyglądał. I jeszcze jedno - ponieważ ćwiczenia tradycyjnego kungfu są nieformalne, zajęcia odbywają się na otwartym powietrzu bez względu na pogodę (kogo stać na wynajęcie sali?). Swego czasu ćwiczyliśmy w Pekinie Taiji zimą w temperaturze minus 10 stopni w powiewach zimowego wiatru, i wszyscy musieli w końcu rozebrać się do podkoszulków, tak zrobiło się nam gorąco. Myślę, że mówi to samo za siebie o intensywności treningu. Szczerze mówiąc, po pierwszym wykonaniu formy, nauczyciel, kiedy okazało się, że mamy zimne ręce, stwierdził "nie zrelaksowaliście się dostatecznie!" i zaaplikował 3 następne wykonania formy. Podobną "formową" kurację przechodziłem też zawsze wtedy, kiedy zaczynała mnie chwytać grypa.
T.G. - Co to jest "braterstwo Kung Fu"?
J.S. - "Braterstwo Kungfu" związane jest z nieformalną organizacją ludzi ćwiczących wokół jednego mistrza. Mistrz, "Shifu", to "Nauczyciel-Ojciec". Jego formalni uczniowie (a wiec ci, którzy przeszli przez ceremonie "Bai Shi") to zatem "Synowie" lub "Córki". Relacje miedzy nimi można określić zatem jako "Braterstwo Kungfu". Jest jeszcze inna forma, zwana "Jie Bai Xiongdi", kiedy poprzez specjalna ceremonie zwana "Bai Jinlan" dwie osoby, najczęściej ćwiczące rożne style (a wiec nie pochodzący od jednego mistrza) przysięgają sobie braterstwo. Takimi braćmi są np. Chen Xiaowang (ze stylu Chen Taiji) i Li Jian, ćwiczący Xingyiquan.
 

Z mistrzem Chen Xiaowang
Z mistrzem stylu Chen Taijiquan, Chen Xiaowangiem

T.G. - Jak odnoszą się do siebie chińscy nauczyciele (różne szkoły sztuk walki)? Czy szanują się wzajemnie czy też rywalizują ze sobą? Czy zdarza się im oczerniać nawzajem (tak jak w Polsce)?
J.S. - Sytuacja w światku sztuk walki w Chinach jest podobna do tej w Polsce. Rywalizacja między chińskimi mistrzami jest bardzo silna. Choć podczas wzajemnych spotkań odnoszą się do siebie z szacunkiem i respektem, to na osobności opowiadają o innych wiele niezbyt przyjemnych historii, głownie krytykując umiejętności i wytykając błędy. Nie dochodzi jednak do otwartych konfliktów, a jeśli takie mają miejsce na łamach prasy, to przyczyną jest najczęściej przeinaczanie historii dla podniesienia ważności własnego stylu, a co za tym idzie, własnej osoby. W ogóle, w środowisku chińskich sztuk walki mało jest szacunku dla faktów historycznych, i dla mnie jako osoby zajmującej się również badaniem historii sztuk walki, odsiewanie ziarna od plew jest bardziej czasochłonne, niż sama analiza faktów.
T.G. - Co sądzisz o stopniach (kolorowych pasach) w Kung Fu? Czy starzy chińscy nauczyciele je stosują?
J.S. - Nikt nie stosuje kolorowych pasów, w ogóle nie ma jakiegoś ubrania treningowego. Podczas zajęć najważniejszy jest nauczyciel, a wszyscy przy nim są uczniami, choć różnie zaawansowanymi (niektórzy ćwiczą dłużej, inni krócej). Ponieważ bardzo ważne jest przyjęcie w poczet Tudi (Wybranych Uczniów, co odbywa się w trakcie specjalnej ceremonii zwanej Bai Shi), istnieje podział na starszych i młodszych braci (choć nie zawsze odpowiada to umiejętnościom). Tudi związani są z mistrzem jak z ojcem i muszą wywiązywać się z synowskiego obowiązku w każdej sytuacji, czy to trudności finansowych mistrza, jego choroby, etc.
Zwykli uczniowie nie mają żadnych właściwie obowiązków wobec nauczyciela i vice-versa, stąd też ich poziom jest najgorszy. Na tym statusie są przyjeżdżający zwykle na 2-3 tygodnie do Chin cudzoziemcy.
Obecnie w Chinach Państwowa Komisja Wushu i podległe jej organizacje lokalne starają się wprowadzić stopnie zaawansowania w kungfu, tzw. system Duan Wei Zhi. Organizacje Taiji w Yongnian (miejsce narodzin Yang Luchana i Wu Yuxianga) i Wenxian (gdzie znajdują się wioski Chenjiagou i Zhaobao) nadają również tytuły, ale tak naprawdę szacunek do danego nauczyciela wynika z jego umiejętności a nie stopnia, jaki posiada.
T.G. - Co myślisz o zawodach Tai Chi Chuan ("pchających dłoniach")?
J.S. - Widziałem wiele takich zawodów, przede wszystkim właśnie w Yongnian (miejsce urodzin Yang Luchana) i Wenxian (gdzie znajduje się wioska Chenjiagou). W najlepszym wypadku przypominają one kiepskie zapasy (i często startuje w nich wielu zapaśników; pamiętam, jak organizatorzy w Wenxian, żeby uniemożliwić zapaśnikom start w zawodach Pchających Dłoni, jako warunek postawili przejście egzaminu z form; można było naprawdę ubawić się widząc niezgrabnych zapaśników wykonujących formę 24 ruchów). Niemniej zawody takie są potrzebne, bo lepsze takie, niż nic. W Wenxian, i Xi'anie próbowano wskrzesić zawody Leitai, ale lokalne władze nie wydały zezwolenia bojąc się o zdrowie zawodników. Dobrze opanowane Taijiquan, podobnie jak zresztą każda inna chińska sztuka walki, umożliwia zadawanie uderzeń prowadzących do uszkodzeń wewnętrznych, a to stawiało by na szali zdrowie zawodników.
 

Z mistrzem Li Zunsi
Z mistrzem Li Zunsi

T.G. - Czy zakończyłeś już swoje poszukiwania nauczycieli ? Czy zamierzasz jeszcze poznawać jakieś inne style? U kogo chciałbyś się jeszcze uczyć?
J.S. - Nie wiem, czy moje poszukiwania dobiegły końca, nie sądzę, bym teraz czegoś specjalnie szukał. Znalazłem już chyba to, o czym zawsze marzyłem. Zdarza się jednak, że uczę się różnych ciekawych styli od spotykanych nauczycieli, choćby ostatnio Tan Tui (Sprężystych Kopnięć) w tradycji Xingyiquan z Shanxi.
T.G. - Jak długo masz zamiar przebywać jeszcze w Chinach?
J.S. - Tak długo, jak będę miał możliwość. Przypuszczam, że jeszcze kilka lat. Chiny uzależniają (rytm życia, jedzenie, klimat), w tej chwili nie wyobrażam sobie życia w innym kraju. Oczywiście, mój pobyt uzależniony jest przede wszystkim od sytuacji finansowej.
T.G. - Co sądzisz o uczeniu się u kilku nauczycieli jednocześnie?
J.S. - Nie polecane dla początkujących i odradzałbym to także zaawansowanym. Szczególnie niekorzystne jest ćwiczenie styli o przeciwstawnych założeniach i wymaganiach, np. Nanquan i Taiji. Warto jednak, po dobrym opanowaniu jednego stylu, odwiedzać różnych mistrzów. Takie wizyty nie tylko uczą nowych rzeczy, ale również pozwalają spojrzeć na własną sztukę z szerszej perpektywy.
T.G. - Co sądzisz o uczeniu się z książek lub kaset video?
J.S. - Jeśli ktoś chce się uczyć, to jest to strata czasu i pieniędzy. Sam kolekcjonuję książki i kasety, ale tylko jako materiał referencyjny, a nie podręczniki. Najcenniejsze dla mnie filmy video to i tak te, które sam nakręciłem na chińskiej prowincji.
Nic nie zastąpi nauczyciela, choć książki/video mogą być pomocne wówczas, gdy takiego nauczyciela się ma. Problem polega na tym, że sztuki walki są bardzo wyrafinowane w swych wymaganiach i konieczny jest ciągły nadzór nauczyciela korygującego błędy już w zarodku. Jeśli ktoś myśli, że książki dadzą mu podstawy na przyszłość, gdy znajdzie nauczyciela, jest w błędzie. Jest takie chińskie powiedzenie "Xue Quan Rongyi, Gai Quan Nan" - Łatwo uczyć się sztuki walki, ale trudno zmienić złe nawyki.
Niektórzy z moich braci w kungfu uczyli się wcześniej od niekompetentnych nauczycieli i po ponad 20 latach ćwiczeń są wciąż na początku drogi. Tak więc nawet nauczyciel nie zawsze jest w stanie zagwarantować, że uczeń osiągnie sukces w kungfu.
T.G. - Czy zamierzasz spisać swoje doświadczenia w książce lub nagrać kasetę video?
J.S. - W tej chwili pracuję nad książką na temat pochodzenia i rozwoju Xinyi i Xingyiquan. Prawie wszystkie moje wyjazdy w teren poświęcone są zbieraniu materiałów, wywiadom z mistrzami, zapisywaniem ich pokazów na taśmie video. Treningi pochłaniają jednak dużo czasu, więc pewnie książka nie ujrzy światła dziennego zbyt szybko. Myślę już jednak o dalszych publikacjach poświęconych prezentacji muzułmańskiego Xinyi Liuhe Quan i Baguazhang odmiany Shi.
Xinyi Liuhe Quan do lat 40' obecnego wieku był sztuką walki sekretnie przekazywaną tylko w obrębie chińskiej mniejszości muzułmańskiej Hui i jest bardzo słabo poznany. Jest o tyle interesujący, że z niego właśnie wyewoluowało Xingyiquan.
Styl Shi Baguazhang został stworzony przez zięcia Dong Haichuana, Shi Ji Donga. Uczeń Shi, Yang Rongben, był bodyguardem na dworze cesarskim, by po rewolucji Xinhai w 1911 zostać mnichem buddyjskim. Mój nauczyciel, Di Zhaolong, uczył się Bagua właśnie od Yanga. Jego Bagua jest o tyle ciekawe, iż obejmuje pewne sekretne metody, które Yang poznał prawdopodobnie dopiero na dworze cesarskim. Di Zhaolong jest też lekarzem tradycyjnej medycyny chińskiej, a jego wiedza w tej dziedzinie pochodzi również od Yang Rongbena, który nauczył się sztuki leczenia od cesarskiego lekarza (Yu Yi) w zamian za nauczenie tego ostatniego Baguazhang.
T.G. - Czy po powrocie do Polski zamierzasz uczyć innych, przekazać swoją wiedzę? Co chciałbyś przenieść do nas przede wszystkim?
J.S. - Przede wszystkim na razie nie myślę o powrocie do Polski. Nie wiem, czy będę kogoś uczył, nie wiadomo, czy znaleźliby się chętni. Jeśli jednak będę musiał wrócić do Polski i będę uczył, to treningi byłyby raczej nastawione na indywidualny tok ćwiczeń. Zależnie od tego, jakie uczeń ma predyspozycje fizyczne i zainteresowania, miałby trochę inaczej ustawiony profil ćwiczenia. Bardzo duży nacisk byłby położony na podstawy, takie same dla wszystkich - rozwój siły nóg i Dantian. Bez tego nie ma prawdziwego kungfu niezależnie od tego, jak wspaniale by się tego nie reklamowało. Uważam, że przy takiej klasyfikacji, mało jest prawdziwego kungfu poza Chinami.
 

U mistrza Yao Chengguanga
Z wizyta u mistrza Yi Quan (Da Cheng Quan), Yao Chengguanga

T.G. - Niedługo wejdziemy w XXI wiek, erę komputerów, multimedialnych przekazów informacji. Czy stare metody nauczania jeszcze się sprawdzą?
J.S. - Nie wymyślono jeszcze skuteczniejszych metod niż tradycyjne. Obecnie nie ma ani jednego dobrego nauczyciela kungfu, który nie byłby wykształcony według starych metod. Rozwój techniki nie wspomoże kungfu, bo mistrzostwo bierze się tylko z ciężkiej pracy na przestrzeni wielu lat. Dlatego uważam, że nadchodzi zmierzch sztuk walki i to staje się coraz bardziej widoczne w Chinach. Wpływ na to ma jednak nie rozwój technologiczny, lecz przede wszystkim brak możliwości wykorzystania kungfu w realnej walce. Żadne zawody nie zastąpią popytu na bodyguardów/ochroniarzy, na ludzi, którzy żyjąc cały czas w atmosferze zagrożenia, każdą minutę praktyki przeznaczali na doskonalenie rzemiosła zabijania, bo takim zawsze było kungfu. Nie chciałbym nikogo urazić, ale Taiji jako forma medytacji to wymysł Zachodu niewiele mający wspólnego z tym, co ćwiczy się w Chinach, gdzie zaawansowany praktyk sztuk walki co najwyżej oddawał się religijnym ruchom, takim jak np. Yi Guan Dao. Słowo "Quan" - Pięść w nazwie tego, czym się zajmujesz, zobowiązuje, i opanowanie sztuki walki jest dopiero pierwszym krokiem ku pełnemu jej poznaniu.
T.G. - Czy Europejczyk, ze swoim zachodnim spojrzeniem na świat, może w pełni zrozumieć Kung Fu, zwłaszcza wewnętrzne style?
J.S. - Europejczyk musi przede wszystkim odrzucić to, czego się wcześniej dowiedział, jak w tej anegdocie o mistrzu Zen i zachodnim uczonym. Ze stylami wewnętrznymi problem jest o tyle poważny, że ich spaczony obraz pokutuje na Zachodzie od wielu lat. Sytuacja z Taijiquan jest niewesoła. Ludzi na Zachodzie po prostu bardziej pociąga slogan "medytacja w ruchu" czy "chińska gimnastyka zdrowotna" niż sztuka walki. Z Xingiquan i Baguazhang nie jest lepiej, gros publikacji poświęconych tym stylom rozwodzi się nad ich związkiem z teoriami medycyny chińskiej czy trygramami. Widziałem sporo oryginalnych starych manuskryptów poświęconych stylom wewnętrznym i wszystkie koncentrowały się na praktycznych aspektach ćwiczeń.
Uważam, że tylko zdroworozsądkowe podejście ludzi Zachodu pozwoli na zrozumienie faktu, że wewnętrzne sztuki walki nie są czymś ezoterycznym, wymagają tylko wykwalifikowanego nauczyciela i oddanego praktyce ucznia.
T.G. - Co sądzisz o łączeniu tradycyjnych, wschodnich sztuk z nowoczesną zachodnią nauką (na przykład o próbach udowodnienia istnienia energii "chi")?
J.S. - Chińczycy stworzyli pewien nieźle funkcjonujący model działania organizmu ludzkiego wykorzystując takie pojęcia, jak Qi, Jing, Shen, meridiany. Współczesna nauka powinna starać się je wyjaśnić. Negowanie istnienia Qi tylko dlatego, że ta właśnie nauka za pomocą obecnie znanych sobie metod nie może zbadać Qi, jest zjawiskiem negatywnym. Swego czasu, podczas obrony mojej pracy dyplomowej w Pekinie (tematem były taoistyczne metody zachowania zdrowia), doszło do dyskusji z nauczycielem filozofii, który negował zjawisko nieśmiertelności (będącej celem praktyk taoistycznych) jako nie potwierdzone przez współczesną naukę, a zatem nienaukowe. Ja argumentowałem, że brak potwierdzenia wynika z ograniczenia współczesnej nauki, a to, że coś tejże nauce się wymyka, być może jest nienaukowe, ale tylko do momentu, dopóty nauka nie rozwinie się na tyle, by móc to coś wyjaśnić. Teoria względności, DNA też były kiedyś nienaukowe. Być może w przyszłości nauka i religia nie będą tak oddalone, jak obecnie.
Chciałbym tu jednak podkreślic, że "Qi" jest trochę słowem-wytrychem i nie koniecznie oznacza to samo w różnych kontekstach. Np. Qi, która jest wytwarzana podczas medytacji taoistycznej, nie jest dokładnie tą Qi, z którą spotykamy się w sztukach walki. W samym języku chińskim istnieją co najmniej trzy znaki oznaczające Qi - energię wewnętrzną.
 

U mistrza Ma Yuelianga
Z wizyta u mistrza stylu Wu (Wu Jianquan) Taijiquan, 95-letniego Ma 
Yuelianga

T.G. - Po ostatnich przemianach w naszym kraju trochę łatwiej jest o kontakty z nauczycielami z zagranicy. Ponieważ miałeś wiele kontaktów z prawdziwymi mistrzami czy mógłbyś podać kilka wskazówek, jak odróżnić prawdziwego (wartościowego) nauczyciela, od zwykłego naciągacza (nawet ze skośnymi oczami)?
J.S. - Kryteria są te same - im więcej opowiadań o Taoizmie/Buddyzmie, mistyce, Yi Jing, tym bardziej trzeba uważać. Szczególnie, gdy nauczyciel nie uczy zastosowań technik, naukę zaczyna od form a nie od ćwiczeń elementarnych, tym większe jest prawdopodobieństwo, ze jego kwalifikacje są niepełne. Najlepszym sposobem jest "spróbowanie się" z przyszłym nauczycielem na "Pchające Dłonie", które są stosunkowo cywilizowaną metodą na sprawdzenie, czy dany instruktor jest od nas lepszy, czy też to on powinien zostać naszym uczniem.
Warto dowiedzieć się, u kogo dany "mistrz" się uczył, a później zweryfikować jego genealogie z dostępnymi materiałami lub np. zadać pytanie na internetowych listach dyskusyjnych. Trzeba być ostrożnym w przypadku stylów "wywodzących się bezpośrednio z Gór Wudang", "sekretnych", "klasztornych", etc.
Jak już wcześniej wspomniałem, trzeba trochę doświadczenia, by odróżnić dobrego nauczyciela od kiepskiego. Warto jednak dodać, ze sam fakt, iż ktoś jest Chińczykiem, o niczym jeszcze nie świadczy. Sam widziałem wielu Chińczyków w Pekinie uczących się w pośpiechu Taiji przed wyjazdami na staże zagraniczne. Podobno później swe ewidentne błędy tłumaczyli faktem, ze ich styl jest sekretnym stylem rodzinnym... Nie wiem czy obecnie w Polsce są dobrzy chińscy nauczyciele, choć pewnie można znaleźć poprawnych rzemieślników. A ci pewnie i tak wypadają lepiej niż ich polscy koledzy "po fachu". Wiem jednak, ze do Polski przyjeżdżają niekiedy na seminaria uznani chińscy mistrzowie.
T.G. - Ile czasu dziennie poświęcasz na trening Kung Fu?
J.S. - Minimum 4 godziny, jeśli ćwiczę sam w domu. Jeśli jadę do mojego mistrza, to ćwiczę 4 razy dziennie po 2 godziny, a więc 8 godzin.
T.G. - Jak do twoich (kilku godzinnych dziennie) treningów odnosi się żona? Czy też coś ćwiczy?
J.S. - Mam szczęście mieć bardzo wyrozumiałą żonę, która w sytuacji, gdy nic nie może zrobić z mężowskim fanatyzmem, już z nim nie walczy. Musze przyznać, ze wiele moich skromnych osiągnięć zawdzięczam w dużej mierze jej ukrytemu poparciu, do którego nigdy zresztą by się nie przyznała.
Kiedyś ćwiczyliśmy razem z żoną (w czasach "chodzenia ze sobą") ale po urodzeniu dziecka Marysia poświęciła swój cały czas i energie jego wychowaniu i na sztuki walki nie starczyło już siły. Podejrzewam zresztą, że to wcześniejsze ćwiczenie też nie wypływało ze szczerego zainteresowania kungfu, lecz raczej pozwalało nam spędzać więcej czasu razem.
T.G. - Ile lat ma twój syn? Czy też coś ćwiczy? Czy przejął po tobie tą pasję?
J.S. - Kuba ma w tej chwili dziewięć lat i jest bardziej zafascynowany Godzillą niż machaniem rękami i nogami. Robi jednak codziennie przysiady, pompki, wchodzi na 11 piętro, na którym mieszkamy, a nie wjeżdża windą, rozciąga się. Planuję oddać go na naukę do jednego z moich nauczycieli, by uczył się Xinyiquan. Główny problem polega na tym, że chińska szkoła, do której Kuba uczęszcza, jest bardzo czasochłonna.
T.G. - Co ci dało wieloletnie uprawianie Kung Fu?
J.S. - Jest to trudne pytanie. Nigdy nie podchodziłem do ćwiczenia kungfu z punktu widzenia zysków i strat. Jeśli powiem, że Kungfu dało mi gongfu (umiejętność), to jest to tylko częściowo prawda, bo jeszcze wiele przede mną do nauczenia i opanowania. Sądzę, że dzięki zamiłowaniu do sztuk walki poznałem Chiny - te najbardziej egzotyczne, o jakich można przeczytać tylko w książkach. Czuję się w Chinach lepiej, niż gdziekolwiek indziej, i choć nie raz mam tego kraju naprawdę dość, to wyjazd nawet na jeden dzień choćby do Hongkongu, niby też chińskiego, uzmysławia mi, jak bardzo jestem uzależniony od Chin.
T.G. - Jakie są twoje plany na przyszłość?
J.S. - Chciałbym być jak najdłużej w Chinach i dalej uczyć się sztuk walki. Ta droga nie ma końca, kiedy wydaje się, że już się do czegoś doszło, po pokonaniu tego progu dopiero widać, jak wiele jest jeszcze do nauczenia.
T.G. - Co chciałbyś przekazać czytelnikom Internetowego Magazynu "Świat Nei Jia"?
J.S. - Przede wszystkim chciałbym życzyć wielu sukcesów we wszystkich dziedzinach życia i spełnienia marzeń, szczególnie tych związanych ze sztukami walki, w Nowym 1999 Roku! I by "Świat Neijia" dostarczał dalej wielu ciekawych i wartościowych artykułów!
T.G. - Dziękuję za rozmowę i życzę długiego i owocnego pobytu w Chinach.

Powrót do spisu treści


Strona została przygotowana przez Tomasza Grycana.

Wszelkie pytania i uwagi dotyczące serwisu "Neijia" proszę przesyłać na adres:

Uwaga! Zanim wyślesz e-mail, przeczytaj dokładnie F.A.Q.

Powrót do strony głównej.