magazyn Świat Nei Jiamagazyn Świat Nei Jia

NR 50 (GRUDZIEŃ 2013)

Taijiquan

TAIJI W PEKINIE
Joanna Molenda-Żakowicz

Dla wielu osób choć trochę interesujących się kulturą dalekowschodnią i sztukami walki, Pekin i jego parki zapełnione ludźmi praktykującymi taiji jest jednym z miejsc, które koniecznie trzeba zobaczyć. Stąd przecież wzięły się 24 formy pekińskie i stąd promieniuje na świat wizja społeczeństwa, które potrafi znaleźć spokój w najbardziej burzliwych czasach, a pomaga mu w tym wykonywanie w skupieniu tanecznych ruchów przedstawiających kolejne obrazy tradycyjnej sekwencji. Niezliczone fotografie pokazują grupy i pojedynczych ludzi ubranych w zwiewne stroje, zajętych praktyką na skwerach, w parkach i wszędzie, gdzie można znaleźć trochę wolnego miejsca i ewentualnie, ale niekoniecznie, co nieco spokoju. Jest to tak ujmujący obraz, że każdy, kto w swojej drodze zatrzyma się na chwilę w Pekinie, chciałby zobaczyć to zjawisko na własne oczy, nawet jeśli miało by ono dla niego być niczym więcej, jak tylko atrakcją turystyczną i elementem miejscowego folkloru.

Rzeczywistość odbiega od tych wyobrażeń. Przede wszystkim, wcale nie jest łatwo zobaczyć kogoś ćwiczącego taiji i to niezależnie od pory dnia. Czy to wczesnym rankiem, w środku dnia, czy wieczorem, parki i skwery Pekinu udzielają cienia i miejsca wszystkim potrzebującym, lecz większość z nich gra w karty, plotkuje, śpi, albo bawi się puszczaniem latawców. Nawet na tak dużym terenie jaki otacza Centrum Olimpijskie, jedną i jedyną osobę oddającą się aktywności fizycznej zobaczyłam ostatniego dnia, tuż przed porannym otwarciem metra, a i to nie było taiji, lecz coś na kształt europejskiej gimnastyki. Wcześniej zasłyszana pogłoska o "babciach ćwiczących z rana na trawniku" pozostała niepotwierdzona. Nawet jeśli na prawdę one tam były i to, czym się zajmowały, było taiji, ich pojawienie było najlepszym wypadku przypadkowe.

W drugim tygodniu mojego pobytu w Pekinie, gdy po intensywnym rozglądaniu się wokoło, jedynym elementem związanym z kung fu, jaki udało mi się dostrzec był plakat Bruce Lee wiszący na głównej handlowej ulicy, postanowiłam zabrać się do poszukiwania osób ćwiczących taiji nowocześnie i naukowo, czyli za pomocą internetu. Mizerność wyników zaskoczyła mnie nawet po wzięciu poprawki na ograniczenia, jakim chiński internet podlega. W tej sytuacji, nie pozostało mi nic innego, jak wrócić do źródła, co w jednym z zaprzyjaźnionych języków odkreślane jest akronimem RTFM, i przestudiowanie przywiezionego z Polski przewodnika po Chinach. Tam zaś było napisane wprost, że ulubionym miejscem spotkań osób ćwiczących taiji jest park na terenie Świątyni Nieba.

Świątynia Nieba jest kompleksem sakralnych budowli taoistycznych, położonym w południowo-wschodniej części Pekinu, daleko od Centrum Olimpijskiego, w okolicach którego mieszkałam. Wyprawa do Świątyni zabrała sporo czasu (jak każda wyprawa w Pekinie). Sama podróż metrem trwała ponad 40-tu minut, choć metro jest tam doskonale zorganizowane i skomunikowane pomiędzy liniami. Po przyjeździe na miejsce, moim oczom ukazał się olbrzymi kompleks parkowy, pełen wysypanych piaskiem albo wyłożonych płytkami chodnikowymi i otoczonych drzewami placyków, długich alejek, kwartałów wysadzanych sosnami i różnymi rodzajami ozdobnych drzew i krzewów, rozległych trawników, "placów zabaw", na których kłębili się ludzie gimnastykujący się, ćwiczący na rozmaitych przyrządach i z różnymi akcesoriami, tańczący w parach i indywidualnie, grający gry planszowe, oferujących różnorakie usługi z dziedziny medycyny naturalnej, albo handlujących ziołami i różnego rodzaju miksturami. Odnosiło się wrażenie, że w miejscu tym można było znaleźć wszystko, poza... osobami praktykującymi taiji.

Przechodziłam wśród tego tłumu nie mogąc się napatrzeć i nadziwić aktywności, otwartości i tolerancyjności tego społeczeństwa, dla którego aktywność fizyczna połączona z prezentacjami artystycznymi, tanecznymi albo czy wokalnymi, jest naturalna jak otwieranie oczu po przebudzeniu. Każda kolejna chwila wśród tych ludzi była ekscytującym a zarazem niezmiernie relaksującym doświadczeniem poczucia akceptacji innych ludzi i braku nieustannego porównywania się ze wszystkimi, połączonego ze wścibskim zainteresowaniem rzeczami, które robią inni. Śpiewy, podskoki, hałasy i całe zamieszanie powstające przy okazji praktykowania różnych hobby nikomu tam nie przeszkadzają - nikogo nawet nie obchodzą. Kto szuka ciszy, spokoju i samotności, zamiast awanturować się i narzekać, po prostu pójdzie w inne miejsce. Tam, gdzie będzie więcej osób tego rodzaju doświadczeń potrzebujących. No tak, ale gdzie są ci, którzy rzekomo przychodzą tutaj ćwiczyć taiji? Czy nawet tu, w tej mekce fanatyków kultury fizycznej nie uda mi się ich znaleźć?

Pierwsze postaci robiące "coś innego" dostrzegłam między drzewami dopiero gdy opuściłam "plac zabaw". Gęste zarośla dobrze skrywały pojedyncze osoby stojące nieruchomo przy drzewach - medytujące, a może ćwiczące Qi Gong. Czasem ktoś z nich nieznacznie zmieniał pozycję: przesuwał ręce, umieszczając je nad różnymi rejonami ciała, albo nieznacznie je od siebie oddalał i przybliżał. W głębi, za drzewami dostrzegłam trzy postaci: dwóch mężczyzn i kobietę. Znajdowali się na na małej, dość odległej polance w samym środku dużego obszaru gęsto obsadzonego drzewami. Dwoje z nich słuchało instrukcji trzeciej osoby, a następnie starało się wykonać jakieś ćwiczenie w parach. Trudno było zobaczyć szczegóły nawet przez teleobiektyw, a na dodatek przeszkadzały mi drzewa i krzaki, ale niezręcznie było podchodzić bliżej. Szkoda.

Zostawiłam ich i pospacerowałam dalej. Rozglądając się, minęłam lasek i zbliżyłam się do małego placyku, na którym rzesza ludzi ćwiczyła... każdy coś innego. Wśród nich dało się zauważyć dwie osoby praktykujące taiji: młodego mężczyznę ćwiczącego formę ręczną i starszą kobietę ćwiczącą formę z mieczem. Każde z nich zajmowało inny narożnik placu, a między nimi kłębili się ludzie ćwiczący jakąś taneczną formę z paletkami i piłeczką. Obserwowanie ich było dość niewygodne. Siedziałam na ławce dokładnie po środku i co chwila musiałam się odwracać w przeciwną stronę, pilnując zarazem, czy patrząc na pierwszą z osób, nie przegapiam czegoś ciekawego, co w tym czasie robi druga. Po kilkunastu minutach uznałam, że zobaczyłam wszystko, co było do zobaczenia, szczególnie, że kobieta z mieczem najwyraźniej skończyła ćwiczyć, albo zrobiła sobie przerwę.

Zawróciłam więc i ponownie zbliżyłam się do lasku, zastanawiając się, czy spotkam w nim jeszcze kogoś interesującego. Szłam tak, niezbyt szybko, popatrując między drzewa, aż wreszcie udało mi się dostrzec między drzewami, z dala od alejek i spojrzeń przechodniów, młodą kobietę i starszego mężczyznę, ćwiczących taiji. Każde z nich robiło coś całkiem odmiennego i żadne nie zwracało uwagi na otoczenie, od którego starali się w miarę możliwości odizolować. Nieopodal, również dobrze ukryte między drzewami, znajdowały się inne osoby zajęte praktykami, które przypominały różnego rodzaju ćwiczenia Qi Gong. Każdy wygospodarował sobie miejsce pośród drzew, które było posadzone w równych szpalerach, i zajmował się sobą, nie zwracając uwagi na otoczenie i turystów z aparatami fotograficznymi, a przynajmniej starając się to robić.

Cały ten sielski pejzaż znajdował się kilkadziesiąt metrów od wejścia na teren Świątyni Nieba. Odchodząc stamtąd i kierując się ku otwartej przestrzeni, zastanawiałam się, czy uda mi się zobaczyć kogoś jeszcze, kto ćwiczył by taiji, poza tymi pojedynczymi osobami. Zbliżając się do Świątyni Nieba słyszałam coraz większy harmider, a wraz ze wzrostem jego natężenia malała moja nadzieja na zobaczenie czegokolwiek związanego z praktyką.

I tak, idąc w stronę rozbrzmiewającej wszystkimi tonami i stylami muzyki, w pewnej chwili znalazłam się na głównej alei spacerowej parku. Cała jej przestrzeń była zajęta do ostatniego metra kwadratowego przez grupy tańczące tango, mieszankę tańców dyskotekowych, i kto wie co jeszcze. Inne grupy, wpasowani w niewielką, prostokątną przestrzeń, ćwiczyli do muzyki coś, co przypominało skrzyżowanie taiji z gimnastyką szwedzką. Między nimi snuli się spacerowicze, czasem można było dostrzec pojedyncze osoby zajęte ćwiczeniem lub tańczeniem indywidualnym. Pomyślałam, że tam to ja na pewno nikogo ćwiczącego taiji nie znajdę, a tymczasem okazało się odwrotnie: jeśli ktoś wybierał by się do Pekinu w celach fotograficznych, ta główna aleja jest punktem obowiązkowym, bo tu właśnie przychodzą osoby, które chcą, żeby ich zobaczyć. O ile pomiędzy drzewami schronienia szukają osoby pracujące nad własną praktyką i często łypiące złym okiem na tych, którzy natrętnie im się przyglądają albo robią zdjęcia, to główna aleja spacerowa jest aleją mistrzów. Przychodzą oni tutaj, żeby zareklamować swoje szkoły, pokazać, czego i jak uczą, co potrafią, a także dawać przykładowe lekcje. Okazywanie im zainteresowania jest dokładnie tym, czego oczekują. Aż szkoda, że (najprawdopodobniej) nie ma co marzyć o nawiązaniu bliższego kontaktu i zagadnięcia ich o coś, jeśli nie zna się języka chińskiego...

Podobnie to tematyki ćwiczonej w lasku, i na głównej alei można było zobaczyć osoby ćwiczące i nauczające form ręcznych, oraz miecza. Nie było nikogo z żadnym innym rodzajem broni, ani osób ćwiczących tui shou. Wygląda na to, że te aspekty taiji nie są tak rozwijane, jak dwa poprzednie, albo że należy ich szukać w jeszcze innym miejscu, niekoniecznie w parku koło Świątyni. Gdzie? Tego niestety nie udało mi się dowiedzieć. Pojedyncze rozmowy ze znajomymi Chińczykami nie pozostawiły wrażenia, że taiji jest czymś, co przenika całą kulturę i świadomość tego społeczeństwa. Raczej, że jest to po prostu coś, co jedni robią, a inni nie i że wiedza tych drugich na temat taiji jest bardzo ograniczona. Niedostatek informacji i bariera językowa nie pozwalały jednak na wyciąganie daleko idących wniosków.

Zapewne gdybym została w Pekinie dłużej, mój obraz aktualnego statusu taiji byłby pełniejszy, oraz udało by mi się znaleźć odpowiedzi na różne pytania, które w związku z tym miałam. Z drugiej strony, obraz jaki mam, również niesie ze sobą pewną informację. Pokazuje, jak prezentuje się tradycja taiji w oczach gościa, który wpadł na chwilę i nie ma czasu ani możliwości, aby zgłębiać ten temat. Na pewno więc nie można się poczuć otoczonym tą sztuką i nie będzie się mieć wrażenia, że jest to coś tworzącego zasadniczy nurt w dziedzinie aktywności fizycznej. To ostatnie przypisane zostanie raczej tańcom towarzyskim i różnym grom zespołowym, którym Chińczycy oddają się z dużym zapałem. Trochę szkoda, ale przecież nikt nie mówił, że będzie łatwo...

Powrót do spisu treści


Strona została przygotowana przez Tomasza Grycana.

Wszelkie pytania i uwagi dotyczące serwisu "Neijia" proszę przesyłać na adres:

Uwaga! Zanim wyślesz e-mail, przeczytaj dokładnie F.A.Q.

Powrót do strony głównej