Kolorowy napis z ideogramami: Świat Nei Jia

NR 17 (KWIECIEŃ 2001)

TRENING W CHINACH - PUŁAPKI I FAKTY
Tomasz Twardowski

Chiny od wieków przyciągały podróżników swoja aurą tajemniczości i odmienności kulturowej. Był to odległy kraj na drugim końcu świata, cel wielu wypraw, marzeń o bogactwie i potędze. Obecnie Chiny dzieli od Europy nie kilka miesięcy podroży lecz jedynie około 9 godzin lotu. Przybysza z Zachodniego świata, który po raz pierwszy spogląda na ulice Pekinu z okien taksówki, może spotkać zawód. Pekin stracił swoją tajemniczość, wygląda bardzo nowocześnie, można wręcz powiedzieć, że nie ustępuje w niczym dużym zachodnim miastom. Brak mu oczekiwanej romantyczności wschodu, której nie znajdzie się w powstających jak grzyby po deszczu biurowcach.

Współczesne Chiny stały się mekką biznesu, inwestycje zagraniczne w samym tylko Szanghaju są znacznie wyższe od sumy inwestycji zagranicznych w Polsce. Podkreślić należy, że wśród przybywających do Chin obcokrajowców coraz liczniejszą grupę stanowią nie tylko biznesmeni ale również entuzjaści chińskiego wushu zwanego na Zachodzie kungfu. Kung fu a właściwie gongfu (czytaj gungfu) oznacza umiejętności i można więc mieć gongfu we wszystkim od gotowania, szycia czy nawet śpiewanie. Słowo wushu oznacza sztuki walki, nie jak często używa się w zachodnich publikacjach sportową odmianę kungfu.

Szukanie nauczyciela w Chinach jest proste i trudne zarazem. Proste ponieważ zachodni uczniowie to bardzo dobry zarobek, trudne ponieważ zarobek jest tak dobry, że pojawiło się wielu zwykłych "oszustów". Skończyły się już czasy kiedy to zachodni uczeń dodawał nauczycielowi prestiżu, nastały czasy kiedy za naukę trzeba słono płacić. W całych Chinach powstało wiec wiele szkół specjalizujących się w uczeniu cudzoziemców. Komercja trafiła również do słynnego Klasztoru Shaolin, gdzie w przyklasztornych szkołach nauczyciele z ogolonymi głowami i w pomarańczowych mnisich habitach uczą sportowych form wushu i w dodatku nie będąc wcale mnichami!!!

Zresztą w chińskiej telewizji można było obejrzeć film dokumentalny, w którym pokazywano Shaolin mówiono o jego historii oraz wypowiadali się mnisi. Otóż młodzi mnisi bez żadnej żenady przyznawali, że mnichami są tylko tymczasowo i tak naprawdę to czekają na propozycje pracy w filmie!!! Warto tu od razy wspomnieć historię, która przydarzyła się grupie zagranicznych studentów jednego z Pekińskich Uniwersytetów. Jedna z dziewcząt spytała sprzątającego dziedziniec Shaolinu mnicha czy ćwiczy kungfu (pytanie zadała po chińsku) zapytany odparł w łamanym angielskim, że za parę setek dolarów to mogliby się ruszyć z kolegami i coś zaprezentować....

Od razu warto więc podkreślić, że w przyklasztornych szkołach do których kierowani są cudzoziemcy (zgodnie z chińskim prawem) ćwiczy się często rzeczy, które nie mają z tradycją shaolinską nic wspólnego, ściąga się instruktorów z całych Chin. Zresztą w samym Shaolinie, po otwarciu się Chin na świat, były problemy z odrestaurowaniem stylu. Chińskie władze zgodziły się jedynie, aby mnichów w Shaolinie było około 60, wiec prosta matematyka pokazuje, że kilkanaście grup pokazowych jeżdżących po świecie, olbrzymia grupa instruktorów wokoło Klasztoru wcale mnichami nie jest.

Wśród przybywających do Chin prym wiodą również entuzjaści Tai Chi Chuan. W związku z tak dużym pobytem musiała narodzić się podaż... Na wielu chińskich Uniwersytetach uczących obcokrajowców języka chińskiego objawili się mistrzowie tychże styli, którzy w większości przypadków wykorzystują swoją mizerną znajomość angielskiego do szukania uczniów, uczą ich np. uproszczonej formy 24 ruchów za mizerną opłatą 10 dolarów USA za godzinę!!!

Zresztą powiedzmy sobie szczerze, prawdziwi i znani mistrzowie taichichuan również nie są tani! Żądają oni w tym roku średnio 20 dolarów za godzinę i w dodatku wcale nie jest łatwo zostać ich uczniem ze względu na dużą liczbę chętnych!!!

Jak widać na potencjalnego ucznia kungfu zagrożenia czyhają na każdym kroku....

Powiedzmy więc, że udało się nam znaleźć dobrego nauczyciela np. jednego z stylów wewnętrznych i co dalej....

Cudzoziemcy jak było wspomniane wcześniej, są chętnie widziani jako uczniowie ze względu na aspekt finansowy. Większość Chińczyków to według naszych polskich standardów ludzie raczej biedni, a z opłat od chińskich uczniów niewiele można zarobić. Dlaczego? Ponieważ młodzi Chińczycy nie są wcale zainteresowani ćwiczeniem wushu!!!!! Nie chcą się męczyć i pocić, pociąga ich za to amerykański styl życia i naprawdę trudno znaleźć zaangażowanych uczniów.

Większość cudzoziemców przyjeżdżających ćwiczyć zostaje w Chinach coś około miesiąca, niektórzy jedynie tydzień. Wyjeżdżają pełni dumy ze swoich umiejętności, przeświadczeni, że nauczyli się bardzo wiele. Niestety nie zdają sobie sprawy, że tak naprawdę śmieszą swoich nauczycieli i są nabijani w przysłowiową butelkę. Dlaczego? Trening wushu wymaga bardzo silnych podstaw (szczególnie przy stylach wewnętrznych), a to oznacza minimum dwa lata treningu w Chinach pod okiem wykwalifikowanego nauczyciela (tzn. takiego co ma jakieś 50 lat doświadczeń). W tym okresie kształtujemy nasze ciało i to tak naprawdę zaważy na tym jaki będziemy mieli poziom w przyszłości. Trening jest bardzo trudny i często niezwykle męczący. W początkowym okresie treningu wymagany jest stały nadzór ze strony nauczyciela. Dlaczego? Nasze ciało ma tendencje do ułatwiania sobie ruchów w związku z tym nawet tydzień bez korekty ze strony nauczyciela owocuje tak zwana twórczością własna. Niedowierzający powyższym zdaniom mogą poczytać życiorysy znanych mistrzów, a konkretnie ich wspomnienia odnośnie początków treningowych, albo przeczytać raz jeszcze i uważnie wywiad z Jarkiem Szymańskim zamieszczony w "Świecie Nei Jia" (część "I" i "II").

Ale dlaczego chińscy nauczyciele mieliby oszukiwać swoich cudzoziemskich uczniów? Cóż i tu docieramy do sedna czyli potrzeby znajomości podstaw chińskiej kultury oraz znajomości języka chińskiego. Oni nie oszukują, oni są kulturalni! Prosty przykład z chińskiej uprzejmości: każdy cudzoziemiec potrafiący czasami wydukać jedynie ni hao (dzień dobry), jest od razu chwalony jak wspaniale mówi po chińsku jakby się tu urodził... Osoby nie znające chińskiej kultury pęcznieją z dumy, opowiadają, że mają talent do języków, rozbawiając Chińczyków jeszcze bardziej!!!!! Statystyczny Chińczyk jest przekonany o własnej wyższości kulturowej, patrzy na białych jak na barbarzyńców i bawi go często jak łatwo można ich nabrać. Przyjeżdżający na parę czy paręnaście dni uczniowie traktowani są wiec z rozbawieniem, chwali się patrząc z uśmiechem na koślawe ruchy i "liczy kasę".

Jak można przeczytać w wywiadzie z Jarkiem Szymańskim co uczciwsi nauczyciele nalegają aby uczeń został w Chinach około 3 lat, co da mu bardzo solidne podstawy. I należy pamiętać, że cały czas mówimy o stylach wewnętrznych, które w przeciwieństwie do powszechnie panujących opinii nie są wcale cudowną, tajemniczą gimnastyką zdrowotną, tzw. neigong osiąga się przez ciężką pracę, zaczynając od stania w pozycji konia (mabu) i trenując ćwiczenia podstawowe minimum pól roku. W tym czasie następuje rozciągnięcie ścięgien i wzmocnienie mięśnie nóg i talii. Nikt z poważnie traktowanych uczniów w Chinach nie zaczyna od uczenia się form na pierwszym treningu!!! Chińscy nauczyciele przeważnie zaczynają traktować poważnie cudzoziemca po roku treningu i zaczynają go uczyć rzeczy, które tak zwani turyści kungfu (czyt. przyjeżdżający do Chin na paręnaście dni raz w roku czy raz na parę lat) nie są w stanie nawet nigdy zobaczyć.

Dodatkowo dochodzi do tego problem znajomości języka chińskiego. Bez tego nauczyciel nie jest wstanie przekazać uczniowi strategii stylu czy teorii i zasad ćwiczeń (co przy stylach zewnętrznych jest niezwykle ważne).

Pamiętać również należy, że miasta takie jak Pekin czy Szanghaj mają ponad 10 milionów mieszkańców, mnóstwo parków i jeżeli nie wiadomo gdzie uczy wymarzony przez nas nauczyciel, można go nigdy nie znaleźć albo wpaść w łapy hochsztaplera.

Oczywiście celem tego artykułu nie jest zniechęcanie czytelników do ćwiczenia w Chinach, wręcz przeciwnie, tylko tu można znaleźć nauczycieli na naprawdę wysokim poziomie (mówimy o starej generacji urodzonych przed II wojna światowa). Pamiętać jednak należy, ze nie wszystko złoto co się świeci i nie każdy Chińczyk ma umiejętności Bruce'a Lee. Znaczna większość z nich nie ma pojęcia o sztukach walki, a statystyczny ćwiczący nie odbiega czasami poziomem od ćwiczących w Polsce. Dlaczego? Większość Chińczyków nie szuka dobrego nauczyciela, ćwiczą u kogoś kto uczy nieopodal ich miejsca zamieszkania, kto chce ich uczyć.

Wyjazd do Chin w poszukiwaniu mistrzów kungfu należy zatem dobrze przemyśleć i skalkulować. A przede wszystkim korzystać z rad osób posiadających takie doświadczenie.

Autor artykułu chciałby zatem gorąco podziękować Jarkowi Szymanskiemu, dzięki pomocy którego uniknął wszystkich pułapek opisanych w powyższym artykule.

Powrót do spisu treści


Strona została przygotowana przez Tomasza Grycana.

Wszelkie pytania i uwagi dotyczące serwisu "Neijia" proszę przesyłać na adres:

Uwaga! Zanim wyślesz e-mail, przeczytaj dokładnie F.A.Q.

Powrót do strony głównej.